"Kochany Pamiętniku...
Dziś zaczynam swój drugi dzień w obozie... Boję się, bo zamiast
mitologii, której nie musze się uczyć, Simon załatwił mi lekcję szermierki.
Będę miała ją codziennie zamiast tej lekcji. Już same zajęcia nie są tak
straszne. Prowadzi je chłopak Drew, z którą mam na pieńku. A co gorsza chłopak,
który ją prowadzi, jest szalenie przystojny i mi się podoba.
Przede mną ciężki dzień, a więc życz mi powodzenia."
Zamknęłam pamiętnik z trzaskiem i wyszłam z domku na śniadanie.
Oczywiście z moimi siostrami, bo jakby inaczej. Po śniadaniu była szybka
inspekcja domku. Codziennie o tej porze jest przeprowadzana inspekcja.
Prowadzona przez grupowych domków, codziennie przez kogoś innego. Potem
półtorej godzinna starożytna greka. Następnie przygotowywanie do obiadu.
Godzinna lekcja jazdy na pegazie i PRYWATNA lekcja szermierki. Tylko ja i
Luke... To będzie najdłuższe półgodziny mojego życia...
Simon rano przyniósł mi listę, jakie ciuchy są mi potrzebne,
na jaką lekcję. Na szermierkę coś wygodnego, ale nie aż tak wiszące, bo by mi
przeszkadzały. Ubrałam czarne szorty i czarny podkoszulek.
Wyszłam z domku. Wszyscy moi współlokatorzy byli już na
lekcji mitologii. Zamknęłam za sobą drzwi i wzięłam głęboki oddech. "Dasz
radę... On jest zajęty... Nie będzie zwracał na ciebie TAKIEJ uwagi, na jaką
masz nadzieję." powiedziałam do siebie w myślach i ścisnęłam w ręku srebrny
wisiorek z kulistym kryształem pośród "wstążek" układających się w
coś pomiędzy kluczem wiolinowym, a łzą zewnętrzna część "wstążki"
okalającej kryształ była wysadzana kryształkami, który dziś znalazłam w nogach
mojego łóżka. Spakowany był w czarne pudełko owinięte białą wstążką. Na karteczce
było napisane "Może ci się spodobać, córeczko. Noś go cały czas i nie
zdejmuj. NIGDY!!!" Od razu go założyłam. To mam już drugą rzecz, której
nigdy nie ściągam. Pierwszą jest skórzana bransoletka wysadzana ćwiekami.
Ciocia mi ją dała na moje 11 urodziny i powiedziała, że to od mojego taty. Od
tamtej pory jej nie zdejmuję. Nawet się w niej kąpie. Ona jest tak ciasno
zapięta, że mi nie spadnie i jej nie zdejmę. Nie byłabym w stanie.
Dobra pora iść. Jest dwie po dwunastej. Wzięłam kolejny
głęboki wdech i poszłam w stronę areny. Szybko się przy niej znalazłam. Miałam
nadzieję, że zareaguję mniej więcej tak jak na kolacji, ale... było tylko
gorzej. Już nie w greckiej zbroi, ani obozowym podkoszulku, tylko w zwykłym
szaroniebieskim T-shircie. i zwykłych czarnych spodniach do kolan. Bogowie...
Oj, mamo, czemu zesłałaś na mnie takiego przystojnego faceta... Ledwo stawiałam
następne kroki. On siedział i polerował miecz.
- Cześć, Luke. Przeszkadzam? - przywitałam się podchodząc do
niego. Podniósł wzrok znad miecza.
- Nie, nie. Zaczynamy... - zaciął się.
- Monica. I tak zaczynajmy. Ostrzegam, że nigdy w życiu nie
trzymałam miecza. - odpowiedziałam.
- Raczej wytrzymam. - i zaczął mi wszystko tłumaczyć. Dał mi
miecz, a że był idealnie wyważony zatrzymałam go. Gdy podawał mi broń nasze
dłonie się zatknęły. Mnie przeszedł dreszcz i ledwo powstrzymałam dwa impulsy.
Pierwszy by cofnąć rękę, a drugi by złapać jego i przytulić się do tego
idealnie wyrzeźbionego torsu.
- Co to? - zapytał łapiąc moją lewą rękę tuż nad
bransoletką.
- Moja bransoletka. Nigdy jej nie ściągam. Nawet nie mogę.
Nie da się. Ciocia mówiła, że przysłał mi ją ojciec na moje jedenaste urodziny.
- odpowiedziałam.
On pokiwał głowa i puścił moją dłoń. Przez chwilę czułam
rozczarowanie. Wziął Szerszenia (miecz) i pokazał mi ruchy, ja starałam się je
za nim powtarzać. Kiedy mi nie wyszło, stanął za mną i pokierował moim ciałem
tak, że idealnie wykonałam ten ruch. Nawiasem mówiąc dziwnie długo zjeżdżał
rękoma wzdłuż moich ramion... Po chwili mnie puścił i kazał powtórzyć. Gdy mi
się udało zaczął mi coś tłumaczyć. Słuchałam go jednym uchem, bo drugim
zachwycałam cię jego głosem. Półgodziny minęło strasznie szybko.
- Na teraz ci wystarczy. Jak będziesz miała lekcję z domkiem
spróbujemy czegoś innego.
- Dobra. To do zobaczenia za godzinę. - pożegnałam się i
pobiegłam do domku sie przebrać. Namoczyłam ubrania wodą i powiesiłam.
Przebrałam się w luźną, czarną bluzkę na jedno ramię, z motywem odlatujących
motyli i jeansowe szorty z przetarciami. Poprawiłam oczy. Przeczesałam włosy
szczotką i związałam w luźnego kitka. Gdy zaczęto nawoływać na obiad wyszliśmy
z rodzeństwem z domku i skierowaliśmy się do pawilonu.
***
<Luke>
Siedzieliśmy w pawilonie na długo, dźwiękiem konchy, ale
Hoodom się śpieszyło. Kiedy wkroczył domek Afrodyty (jak zwykle rzucając się w
oczy różowymi ciuchami), zatkało mnie. Jedyna Monica ubrana na czarno, przykuła
mój wzrok. O Bogowie... już jak ją wczoraj zobaczyłem mi się spodobała, ale nie
aż tak bardzo. Przyznaję się, że podczas "lekcji" miałem czasem
(znaczy cały czas) ochotę ją pocałować, lub chociaż przytulić. Przez cały obiad
rozmawiała z Danem, a ja mogłem się dowoli na nią patrzeć. Zastanawia mnie,
czemu wczoraj tak szybko wyszła z kolacji. Chciałem za nią pójść, ale byłoby to
dziwne. Gdy obiad się skończył wróciłem do domku przygotować się do kolejnej
lekcji.
***
<Monica>
Po obiedzie poszłam się przebrać z powrotem w to samo, co
miałam na "lekcji", gdy każdy był gotowy (oczywiście na Drew
czekaliśmy najdłużej) ruszyliśmy na arenę. Luke już na nas czekał. Drew od razu
się na niego rzuciła. Zacisnęłam pięści by nie podejść do niej i jej nie
odciągnąć. Podeszłam razem ze wszystkimi. Przywitałam się i słuchałam, co mówi
Luke.
- Ćwiczycie w parach. Nie pierwszy raz to ćwiczycie, więc wiecie,
co robić. - powiedział. Jak ja kocham jego głos...
Wszyscy dobrali się w pary. Dan był ze swoim najlepszym
przyjacielem. Każdy miał parę. Zostałam sama...
- Od kiedy Afrodyta jest nieparzysta? - zapytał Luke.
Westchnęłam.
- Od kąt ja się zjawiłam... Więc co mam robić? - odpowiedziałam
mu. Miałam wielką nadzieję, że nie będę się z nim "pojedynkować"
tylko zajmę się manekinem.
- Ćwiczenia w parach, to ćwiczenia w parach. Nie robię
wyjątków. Nigdy. Robisz, co reszta, tylko ze mną. - odparł, a na jego ustach
zakwitł lekki uśmiech. Westchnęłam.
Wzięłam mój miecz i zaczęliśmy walczyć. Oczywiście dawał mi
fory. Jakoś sobie radziłam. Po godzinnej walce w milczeniu, postanowiłam się
trochę dowiedzieć od niego, bo z Simonem nie mam, kiedy przeprowadzić dłuższej
rozmowy.
- Możesz mi trochę opowiedzieć o zeszłorocznej wojnie? Simon
mi o niej wspominał, ale na razie nie dowiedziałam się sie dużo. Wiem tylko, że
była i nic więcej. - zapytałam. Z jego twarzy zniknął wyraz skupienia i
lekkiego zadowolenia, a zastąpiła je powaga i jakby żal.
- Nie lubię o niej mówić. Przez dziesięć miesięcy w Elizjum
starałem się o niej zapomnieć. To nie miłe wspomnienia. - powiedział. Miałam
wrażenie, że tym zakończę naszą rozmowę, ale po kilku minutach się odezwał.
- Wiem, że kobiet sie o wiek nie pyta, ale jestem ciekaw...
Ile masz lat?
- Siedemnaście. Dwa miesiące temu miałam urodziny, a ty? -
odparłam. "W końcu się dowiesz ile ma lat!!!" krzyczał cichy głosik w
mojej głowie, zakochany w nim po uszy.
- Dwadzieścia trzy. Gdybym nie spędził prawie roku w Hadesie, gdzie dla
martwych czas nie płynie, miałbym dwadzieścia cztery.- odpowiedział. Już otwierał usta by jeszcze o coś zapytać, ale,
o co to się nie dowiedziałam, bo podeszła Drew. W jej oczach była furia. Oj...
- Lukie, co ty robisz?!!! Dlaczego poświęcasz jej tyle
uwagi?!!! To ja na nią zasługuję. - krzyczała. Spodziewałam się zobaczyć w jego
oczach smutek, żal, jakieś uczucie, ale nie zobaczyłam nic oprócz zdziwienia i
lekkiej niechęci.
- Jesteś w obozie juz długo i potrafisz wie... - zaciął się
- wystarczająco dużo, bym nie musiał ci pomagać i pokazywać cięć, blokad i tak
dalej, a to pierwsza, no druga, lekcja Moni i muszę jej jeszcze pokazać parę
rzeczy. - powiedział obojętnie. Czemu
zdrobnił moje imię? Przyciągam uwagę... chłopaka Drew. Czemu on ją tak traktuje
skoro są razem? Nie wnikam. Może się pokłócili?
- Ale... ale... ale... - zająkała się i złapała Luke'a za
szyję, przyciągnęła go do siebie i pocałowała. Po niedługiej (dla mnie
ciągnącej się w nieskończoność) chwili Luke odepchnął ją od siebie. To oni w
końcu są parą czy nie?
- Co ty robisz Drew? - krzyknął na nią. W jego oczach była
złość i to wyraźna. Czemu mi się to podoba? Na moich ustach zakwitł uśmiech.
- A ty, czemu tą brzydką gębę cieszysz, Emo jedna? -
zapytała mnie. Była wyraźnie zła. W domku mam już przerąbane.
- Po prostu mi się przypomniało jak gadałaś, że on jest twój
i ustaliłaś to, jako czwartą zasadę domku, a teraz mam taką piękną scenę przed
oczami. - powiedziałam ze śmiechem. Po
chwili Luke także wybuchnął śmiechem. Z jego oczu zniknęła cała złość, a
zastąpiło ją rozbawienie.
- Nagadałaś wszystkim, że jestem twoim chłopakiem?
Bogowie... Masz naprawdę bujną wyobraźnię. - powiedział.
Drew zrobiła się cała czerwona i uciekła krzycząc, że w
domku mam przerąbane. Oczywiście użyła gorszego słowa, ale ja go nie powtórzę.
Jedynym przekleństwem, jakiego używam to "cholera".
- Cholera, no to nie żyję... - wymamrotałam i usiadłam po
turecku na ziemi.
- Niekoniecznie. - powiedział równo z jakimś głosem.
Wyraźnie młodszym. Podniosłam wzrok. Zobaczyłam Nico di Angelo. Uśmiechał się
od ucha do ucha.
- Czemu? Chyba jakimś magicznym sposobem nie okazało się, że
jestem córką innego boga, prawda? Czy
może ją udobruchasz, ale wątpię byś był tak hojny, jeśli o nią chodzi, co nie
Luke? - zapytałam i położyłam się - Wygodna ta ziemia. Może tu będę spać.
- Nie będziesz tu spać. I nie będę prosił Drew o nic. Chodzi
o coś innego. - powiedział stanowczo Luke. Jaki on słodki... Nie pozwoli mi
spać na ziemi. Ale również nie będzie prosił Drew o to by mi wybaczyła.
- Chodzi o to - zaczął tłumaczyć Nico - że chciałbym się z
tobą zmierzyć. Oczywiście jakby to były ćwiczenia, ale chcę coś sprawdzić.
- No dobra... Nie powiem, że się nie boję. - wymamrotałam i
wstałam z ziemi. A tak wygodnie było... Zaczęłam pojedynek z Nico. Był młodszy,
na pewno, ale o wiele lepszy. Nie dawał mi aż tak wielkich forów jak Luke, ale
jakoś utrzymywałam broń w rekach. Walczyliśmy bardzo podobnie. Podobne ruchy,
wszystko. Luke przyglądał się sie naszemu pojedynkowi, a po chwili dołączyli do
niego inni. Po jakiś trzydziestu minutach Nico opuścił broń. Poszłam w jego
ślady. Oboje aż dyszeliśmy ze zmęczenia. Moje włosy posklejały się i teraz
pasemka gdzieś zniknęły.
- Tak jak myślałem? - spytał Luke.
- Tak... Dokładnie tak jak myśleliśmy. Idę to obgadać z
Chejronem. - powiedział Nico i poszedł w stronę wielkiego domu.
- Wracać do ćwiczeń!!! - krzyknął Luke - A ty... Idź się
przebrać. Na dziś koniec.
- O co chodziło z Nico? - zapytałam. On spojrzał na mnie z
ukosa.
- Później się dowiesz. Jak wszystko będzie pewne. -
powiedział i podszedł do jakieś pary. Ja z westchnieniem ruszyłam do domku. Gdy
tam dotarłam czekała tam na mnie Drew.
- Czego ode mnie chcesz? - zapytałam. Ona wstała i powoli
podchodziła do mnie wskazując na mnie palcem.
- Ośmieszyłaś mnie przed Luke'm... Nie wybaczę ci tego.
Wiesz, że nie mogę cię wyrzucić z domku, ale obiecuje ci. Każda chwila twojego
życia spędzona w tym obozie będzie dla ciebie torturą. - powiedziała i wyszła.
Wzruszyłam ramionami, wzięłam to, co miałam na obiedzie i poszłam do łazienki.
Simon mówił, że łazienki kiedyś były wspólne dla wszystkich domków, ale
ostatniej zimy do każdego domku dobudowali łazienkę. Wzięłam prysznic, umyłam
włosy i ubrałam się w przygotowane ciuchy.
Następne lekcje minęły strasznie szybko. Gdy wybiła 17.00
siedziałam nad jeziorem. Dołączył do mnie Simon.
- Hej. Jak tam pierwszy dzień?
- Dobrze i źle. Narobiłam sobie wroga. Wymęczyłam sie na
drugiej lekcji szermierki, ale... - nie dokończyłam.
- Nagapiłaś się na Luke'a pogadałaś z nim i jesteś z tego
zadowolona. - dokończył za mnie - Widać, że ci się podoba. No nie tak bardzo,
ale ja to widzę.
- Tak... Opowiedz mi trochę o nim... Proszę. - spojrzałam na
niego maślanymi oczami.
- Ech... Przy okazji opowiem ci o wojnie, bo ona jest bardzo
z nim związana. Luke trafił tu jak miał czternaście lat. Już wiedział, kto jest
jego ojcem. Kiedy miał dziewięć lat uciekł z domu. W tym okresie poznał
siedmioletnią Annabeth, córkę Ateny, jedną z bohaterek wojny, i Thalię. Była
młodsza od niego o dwa lata i większość obozowiczów znających tą historie
uważa, że była to jego pierwsza miłość. Znalazł ich Grover, satyr, który
znalazł również Perciego. Teraz należy do Rady Starszych Kopytnych, inaczej
mówiąc jest moim szefem. - zaśmialiśmy się - Grover doprowadził ich do obozu,
ale nie do końca bezpiecznie. Hades zdenerwowany na Zeusa, że nie dotrzymał
obietnicy, nasłał na nią trzy Erynie. Pod granicami obozu chcąc ratować
przyjaciół Thalia zaatakowała je i pozwoliła reszcie dotrzeć do obozu. Kiedy
konała, Zeus by nie dopuścić do ostatecznej śmierci córki, zamienił jej duszę w
sosnę i sprawił, że powstała magiczna granica obozu, chroniąca nas przed
potworami. Jednak cztery lata temu Thalia została zatruta. Percy, Annabeth,
cyklop Tyson i córka Aresa Clarisse wyruszyli po Złote Runo, które mogło ją
uratować i kiedy im się udało a Runo uleczyło Sosnę, uleczyło także Duszę
Thalii i sprawiło, że wróciła do żywych. A teraz wracam do Luke'a. Miał
dziewiętnaście lat, kiedy ukradł Hadesowi jego Hełm Mroku, a Zeusowi Piorun
Piorunów. Gdy Percy wyruszył na misję poszukiwawczą i z niej wrócił następnego
dnia Luke zmanipulował skorpiona z podziemia, by ten ugryzł Perciego i po
niemiłym pożegnaniu uciekł z obozu. Rok później zatruł Sosnę Thali i próbował
zdobyć Złote Runo. Zimą, dwa lata temu Uwolnił tytana Atlasa, uwięził Artemidę,
jak i porwał Annabeth. Latem, gdy Percy znowu był w obozie, przebył Labirynt ze
swoją armią potworów i półbogów. I oddał swoje ciało Kronosowi, by ten wziął
odwet na Olimpie. A rok temu juz, jako Kronos zaatakował Olimp. Wielu półbogów
poległo w tej bitwie. Percy, jako potomek jednego z trójki najstarszych bogów z
przepowiedni z pomocą Luke'a ocalił Olimp. Oddał swoje życie by ocalić Olimp. A
dwa tygodnie temu wskrzesił go Hades. - skończył opowiadać. Nagle za nami pojawił
się sie Luke.
- Co o mnie mówisz? - zapytał. W jego oczach było
rozbawienie.
- Opowiadałem Monice o wojnie i o całym przebiegu
przygotowawczym. Czyli streściłem całe tamte cztery lata. - odparł Simon.
Nieźle szło mu kłamanie. A Luke'owi zrzedła mina. Satyr spojrzał na zegarek. -
O kurka... Grover zwołał radę, która zaczyna sie z dwie minuty. Lecę!!! -
powiedział i pognał na tych swoich kozich nóżkach. Uśmiechnęłam się do siebie.
Zawsze był śmieszny, gdy biegł, a teraz, gdy już wiedziałam, dlaczego było to
jeszcze śmieszniejsze.
- Mogę? - spytał się Luke wskazując na byłe miejsce Simona. Pokiwałam
głową. Usiadł i wziął do ręki pierwszy z brzegu kamień i rzucił w tafle.
- Ał!!! - wydobył się z podwody czyjś krzyk.
- Przepraszam! - odkrzyknął, a gdy zobaczył moją zdziwioną
minę wytłumaczył - Najday. Wodne boginki. Straszne flirciary. Siedzą przy słupach podtrzymujących most.
Najwyraźniej trafiłem jedną w głowę. - powiedział. Potem zamilkł i wpatrywał
się w taflę. Gdy miałam zapytać, czy nie ma tu jakiejś gitary, bo moją musiałam
sprzedać, by dokonać ostatniej wpłaty na pogrzeb cioci, odezwał się pierwszy.
- Chcesz mieć dalej codzienne lekcje szermierki? Po tym co
usłyszałaś o mnie...
- Dla mnie nie ważna jest przeszłość. Ważna jest
teraźniejszość i przyszłość. Wiem co zrobiłeś, ale wiem też, że gdyby nie ty
Olimp by przegrał. - odparłam przypominając sobie słowa Simona - Miałeś duży
wpływ na tą wojnę.
- Wiem... Ale to ja ją wywołałem...- odpowiedział kładąc się
na trawie.
- To prawda. Ale moja ciotka mi powtarzała, że nie ważne co
się zrobi trzeba iść dalej i nie patrzeć w tył, lecz mierzyć się z
konsekwencjami. - odparłam. Spojrzał na mnie. Jego oczy miały taki piękny
kolor... "Cholera!!! Moni, zakochałaś się po uszy w sześć lat starszym
chłopaku i to z taką przeszłością!!!" krzyczał mój umysł. "Trudno.
Jest niesamowicie przystojny, miły i jest bohaterem. Wie co to Elizjum..."
odpowiadało moje serce. Kłóciły się tak przez chwilę, gdy on się odezwał.
- Chciałaś coś powiedzieć? Wcześniej jak zapytałem o
"lekcje" - nakreślił jedną ręką cudzysłów w powietrzu.
- Macie tu jakąś gitarę? Jak byłam młodsza ciocia kupiła mi
jedną, ale musiałam ją sprzedać, bo zabrakło na pogrzeb. - spytałam nieśmiało.
- Nie było rodziny, która mogła go sfinansować? Tylko ty
musiałaś sprzedać coś cennego? - powiedział siadając.
- Z rodziny nie. Byli przyjaciele cioci, który chcieli
oferować pieniądze, ale ja nie lubię pożyczać. Ze względu, że ciocia była
bardzo dobrą osobą chciałam by miała jak najlepiej. Nie mieliśmy mało pieniędzy, ale suknia do
trumny, Msza w kościele, trumna, miejsce na cmentarzu, stypa... I uzbierał cały
majątek i brakowało tyle ile była warta moja gitara, więc ją sprzedałam. Nie
żałuję. Zrobiłam to dla cioci. Mam nadzieję, że zasłużyła na Pola Elizejskie...
- ostatnie zdanie powiedziałam cicho, tak, że miałam wrażenie, że nie usłyszał,
ale jednak usłyszał.
- Kiedy zmarła twoja ciotka? - spytał w zamyśleniu.
- Trzy tygodnie temu, a co? - odparłam po chwili.
- Była wysoka, szczupła, miała długie czarne włosy
przeplatane siwizną, zawsze chodziła w warkoczu i jej ulubionym strojem była
czarna, elegancka spódnica i elegancka, biała bluzka? - wymieniał. Z każdym
słowem szerzej otwierałam oczy. Kiedy skończył
nie mogłam wydobyć z siebie słowa, więc tylko pokiwałam głową - Trzy tygodnie
temu pojawiła się w Elizjum. Ciągle gadała z pewną kobietą, nawet trochę
podobną do ciebie, jaka to jej wychowanka jest wspaniała i utalentowana. -
skończył, ja się uśmiechnęłam - i... ładna. Tak też mówiła. - dodał.
Miałam małe wrażenie, że dodał to raczej od siebie niż ze
słów cioci. Nie zawsze pochwalała moje stroje z czaszkami, kośćmi i innymi tego
typu rzeczami, makijażu. Rzadko mówiła mi, że jestem ładna. Mimo, że od każdego
nowo poznanego chłopaka usłyszałam taką opinię. (nawet Simona)
- To co z tą gitarą? - zmieniłam temat. Cała rozpromieniona,
że ciocia jest w dobrym miejscu i że być może będę znowu grać!!!
- U Apollina na pewno mają jakąś. Pójść po nią? -
zaproponował wstając. Szybko się zerwałam.
- Nie, nie i jeszcze raz nie! - spojrzał na mnie zdziwiony -
Sama musze sobie wybrać gitarę. Apollo to złoty domek? - zapytałam. On pokiwał
głową i pognałam w stronę domku pomalowanego na złoto. Zatrzymałam się przed
nim. Zapukałam i po chwili otworzył mi chłopak średniego wzrostu. Miał może
czternaście lat. Jasne włosy, olśniewający uśmiech. Chłopak doskonały. Bez
skazy.
- Stało się coś? Normalnie tu się nie puka. - powiedział i
oparł się o framugę.
- Nie wiedziałam. Jestem nowa. Monica, córka Afrodyty. - nieświadomie
wypowiedziałam te słowa z jadem. - Jak byłam młodsza uczyłam się grać na
gitarze, ale musiałam swoją sprzedać. I kolega mi powiedział, że może macie
jakąś dla mnie. - powiedziałam nieśmiało.
- Jasne. Chodź! W ogóle to jestem Kyle- wyszedł i
poprowadził mnie za domek. Widać było dobudowaną łazienkę. Obok stał malutki
domek, z tego samego materiału co "dom" dzieci Apollina. Otworzył mi
drzwi i wpuścił pierwszą. "Czemu w nim nie mogłaś się zakochać?
Przystojny, miły, zachowuje się jak dżentelmen..." szeptał mój mózg. Ignorowałam go... Tak, mam coś w rodzaju
rozdwojenia jaźni, jak się zakocham. Raz serce, raz rozum.
- Masz wybór. Basowe, klasyczne, kolory, wzory co chcesz. -
powiedział i pokazał mi ścianę obwieszoną gitarami. Wybrałam klasyczną, czarną
gitarę z białą ósemką.
- Mogę tą? - pokiwał głową. Podziękowałam i wyszłam z
domeczku. Spojrzałam na zegarek Za dwadzieścia minut była kolacja. Zdążę
jeszcze trochę pograć... Jej!!!
Poszłam w stronę jeziora i usiadłam, w tym samym miejscu co
wcześniej. Ułożyłam gitarę i zaczęłam grać. Nie wiem co to była za piosenka,
ale na pewno nie napisana przed chwilą, bo pisać nie umiem. Musiała mi wpaść,
gdy słuchałam czegoś i teraz sobie przypomniałam jak ona leciała. Po krótkim
czasie przypomniałam sobie słowa. Nadal nie wiem co to za piosenka, wiem tylko,
że jest o miłości. W głowie leciały mi słowa, a palce same szarpały struny.
Zamknęłam oczy i skupiłam sie na muzyce.
Po następnej chwili poczułam ruch w mojej okolicy, ale nie
otworzyłam oczu, tylko nadal grałam. Ten ktoś słuchał mojej gry i nie
przeszkadzał mi. Tylko coś cicho wymamrotał. Moje serce od razu poznało ten
głos... Podskoczyło, zrobiło salta w przód i w tył, czym obudziło motylki w
brzuchu. "Luke tu siedzi i cię słucha!!! Siedzi i patrzy sie na ciebie bez
słowa!!!" zaczęło krzyczeć serce. Kiedy rozum przyjął to do wiadomości
przestałam się skupiać na grze i moja ręka automatycznie znieruchomiała.
Otworzyłam oczy i zobaczyłam jak on siedzi i patrzy się w wodę.
- K-która godzina? - zająkałam się. On odwrócił wzrok od
tafli i spojrzał w moje błękitne oczy, z otoczką, jak to mówili, długich rzęs i
czarnej kredki.
- Za pięć minut kolacja. Ładnie grasz. - powiedział i wstał
oferując mi rękę do pomocy. Skorzystałam z niej i poszliśmy w stronę domków.
Odłączyłam sie od niego po krótkiej chwili, by wejść do
mojego domku. Było tu tłoczno. Każda dziewczyna biegała i szukała ubrań, lub
poprawiała makijaż. Tylko Dan i jego dwaj przyjaciele siedzieli na łóżku
Kevina, o ile dobrze pamiętam. Oparłam gitarę o szafkę nocną i czkałam, aż
wszystkie się wyszykują byśmy mogli iść na kolację. Punktualnie (może nie aż
tak) o 18 wyszliśmy z domku. Chwilę temu zabrzmiał dźwięk konchy. Dotarłyśmy do
pawilonu dwie po. Kolacja mijała spokojnie. Poszłam wrzucić kawałek kolacji do
ogniska jako ofiarę. "Mamo, przyjmij moją ofiarę. To są bardzo dobre
tosty... Daj mi szczęście i spokój w miłości. Proszę" niemo wypowiedziałam
krótką modlitwę. Wracałam z pustym talerzem. Przechodziłam obok stolika
Hermesa. Akurat Luke wstawał, by złożyć ofiarę. Zauważyłam ukradkowe, wredne
uśmieszki na twarzach, jak to wyjaśnił mi Dan, Hoodów. Coś kombinują, ale czemu
się boję...? Travis, starszy z nich, mocno uderzył mnie w plecy tak, że
straciłam równowagę. Talerz rozbił się na marmurze. Wpadłam prosto na Luke'a.
On utrzymał równowagę, ale kosztem tego, że nasze usta się zetknęły. Miał takie
miękkie usta. Zaczął poruszać wargami, jakby to był normalny pocałunek.
Odruchowo go odwzajemniłam. Nie wiedziałam czy się patrzą czy nie, bo miałam
zamknięte oczy. Całowało się z nim inaczej niż z innymi chłopakami. Nagle
rozległy się gwizdy i głośny krzyk. Oczywiście głos wydobył sie z gardła Drew.
Oderwałam się od niego zawstydzona i podeszłam do stolika. Gwizdy rozlegały się
dalej, ale je ignorowałam. Luke też jak gdyby nigdy nic podszedł do ogniska.
Hoodowie przybili sobie piątki. Mam ochotę iść po moje jedyne szpilki wysadzane
ćwiekami i walnąć obu z nich po głowie z całej siły... Wzięłam głęboki wdech i
starałam się uspokoić. Siedzący obok mnie Dan, posłał mi dyskretny uśmiech.
Jakby miał coś z tym wspólnego... Chwile później była walka bez broni. Nie
uczestniczyłam w niej, ponieważ to dopiero mój drugi dzień. Po prostu
obserwowałam. O dwudziestej pierwszej zaczęły się śpiewy przy ognisku. Dzieci
Apollina grały na instrumentach. W pewnym momencie Kyle przestał grać. Podszedł
do mnie.
- Idź po swoją gitarę... Bez ciebie nie gram dalej. -
wyszeptał mi na ucho. Zarumieniłam się lekko i pognałam do domku. Wzięłam swoją
gitarę i prędko wróciłam. Moje miejsce zajęła jakaś dziewczyna, a wolne było
pomiędzy Luke'm, a Kyle'm. I tylko tam mogłam usiąść. Usiadłam pomiędzy nimi i,
równo z Kyle'm, zaczęłam grać. Stykałam się ramionami z Luke'm, ale grałam,
więc moje serce było trochę spokojniejsze. Graliśmy i śpiewaliśmy zwyczajne
obozowe piosenki. Nagle przerwał jakiś chłopak. Delikatnie podobny do Kyle'a.
Pewno chłopak od Apollina.
- A teraz wy - wskazał na mnie i brata - zaśpiewacie "Love Will Find A Way" ("Miłość drogę zna" z filmu Król Lew 2). I
nie mówcie, że nie znacie, bo tego nie da się nie znać. - ogłosił i usiadł.
- Co ty na to? - wyszeptał mi
na ucho. Pokiwałam głowa i zaczęliśmy grać.
Słowa same płynęły mi z ust.
Tej piosenki naprawdę nie da się nie znać. Kiedy skończyliśmy wszyscy zaczęli
bić brawo. Okazało się, że była już dwudziesta druga. Każdy domek poszedł do
siebie. Po kolei szłyśmy do łazienki. Drew puściliśmy ostatnią, bo jak zwykle
była najdłużej. Kiedy wróciłam z łazienki Od razu położyłam się do łóżka i
zasnęłam.
Miałam cholernie dziwny
sen... Był w nim Luke... i Kyle. To było cholernie dziwne.
_______________________________________
Oto jest drugi rozdział. Przepraszam za jakiekolwiek błędy, bo wiem, że je robię. Niestety nie potrafię ich wyłapać...
Mam nadzieję, że się podobało.
Mam nadzieję, że się podobało.
Laciata <3
Krótki komentarz:ZAJEFAJNE!!!!!!!! <3
OdpowiedzUsuńSuper rozdział
OdpowiedzUsuńJesteś genialna!
OdpowiedzUsuńNie lubię komentarzy w stylu:
OdpowiedzUsuń"Super!" lub "Jesteś wspaniała"!
Dla mnie to za mało!!! Ja muszę opisać to co myślę!!! A więc...
-Herosko! - usłyszałam czyjś głos. - Wiesz że zdania nie zaczynamy od "a więc..."?
-Kto tu jest? - zapytałam wystraszona. Nagle przede mną ktoś się zmaterializował. Była to młoda kobieta. Miała długie bląd włosy i szare oczy. - Atena?
-Dlaczego miałby to być ktoś inny? - bogini była zdenerwowana - Przychodzę do ciebie by poprawić twoje głupie błędy I, a ty nie klękasz przede mną? To niedopuszczalne!
-Że niby co??? - bogini mądrości wytrąciła mnie z równowagi.
-Klękaj nędzna Herosko! I nie mów do mnie w ten okropny "pospolity" sposób!
Padłam przed nią na kolana śmiejąc się żpod nosem.
-Co Ciebie tak śmiesz? - Atena była zdziwiona
-Śmieszy mnie twoje zachowanie!
-Że co..?
- Pani Ateno nie zaczynamy zdania od "że co" - powiedziałam poważnym głosem. Z twarzy Ateny nagle znikną uśmiech. Dałabym się wrzucić do Tartaru, że bogini się zarumieniła!
- Masz rację! Przepraszam -wydukała
-Co więc mościwą Królową Mądrości tu sprowadza? - zapytałam
- Poprostu od dłuższego czasu obserwuję twoje poczynania przy pisaniu komentarzy i gdy zauważyłam ten okropny błąd to poprostu MUSIAŁAM przyjść i go poprawić!
- Od kiedy bogowie się tak zachowują? - spytałam zdziwiona
- Co masz na myśli?
- Przychodzenie do zapomnianych herosów i poprawianie ich błędów w komentarzach które piszą do opowiadania o WSPANIAŁYM ROMANSIE SYNA HERMESA I NIBY CÓRKI AFRODYTY
- Inni bogowie tak nie robią? ?- Atena była wyraźnie zdziwiona
- Nie!
- OCH BOGOWIE!!! Co ja narobiłam?!
-Czy to było pytanie do mnie? - Atena nie zwróciła na mnie uwagi
- Pamiętaj córko Wiosennego Podziemia czy jak cię ram zwą! Nigdy mnie tu nie było! ZROZUMIANO?
- Raczej tak! A dlaczego cię tu nie było skoro byłaś? - zażartowałam
- Nic nie rozumiesz...
-Córciu jesteś tam? - doszedł mnie głos Persefony
- Ratujcie! O najświętszy Zeusie w co ja się wpakowałam?
- Córuniu z kim rozmawiasz? - kroki Persefony były coraz bliżej
- Znikam! Nie ma mnie i nigdy nie było! Zrozumiałaś! Jeśli nie to naślę na ciebie mordercze sowy lub sny o naukach ścisłych! - Atena rozpłynęła się w powietrzu...
To chyba koniec mojego komentarza!!! Chciałabym tylko poprosić wszystkich którzy to przeczytali o odpowiedź! Pomożecie i zmotywuje wtedy dwie osoby: Autorkę tego bloga oraz komentarza!!!
MAM NADZIEJĘ ŻE WAM SIĘ PODOBAŁO!!!
Mnie już nie ma co motywować xD
UsuńDziękuję bardzo, komentarz boski <3
Również nie przepadam za tymi krótkimi, ale każdy się liczy :3
Podziwiam twoją kreatywność :')
Zapomniałam jeszcze dodać, że bardzo podoba mi się, że opisujesz (jak narazie) Luka z innej, lepszej strony! Widać, że jesteś wrażliwa i wiele razy już popełniłaś błędy!!! Ten rozdział wspaniały! Resztę będę czytać jutro!!!
OdpowiedzUsuńLuke jest moją pierwszą książkową miłością, nie mogłabym opisywać go inaczej. Dobra chociaż to dupek ;')
UsuńJa? Wrażliwa? *śmieje się na pół Hadesu* Poczucie humoru też masz! Z "przykrością" stwierdzam, że zwykle jestem bez serca :')
Cieszę się, że Ci się podobało i dziękuję że komentujesz! To widzimy się jutro jak będe odpisywać na komentarze
Z tym śmiechem nie przesadzaj, bo jeszcze nawiedzi Cię Demeter z miską owsianki, a wtedy to będziesz miała przechlapane! Moja matka przekonała się już o tym na własnej skórze... Długo by opowiadać! To do jutra! Zajrzę tu około szesnastej!!! A i do twojej odpowiedzi (będziesz wiedziała do której!) LEPIEJ PÓŹNO NIŻ WCALE!!! I blog narazie mi się podoba!!! To jeden z niewielu blogów którego nie opuściłam po przeczytaniu drugiego rozdziału!!!
UsuńTo Demeter odwiedza krainę mojego ojca wystarczająco często?
UsuńO biedna Persefona... Owsianka nie jest dobra *wiem spłonę w stosie piekielnym za to *
I właśnie to że nie opuściłaś tego po dwóch rozdziałach szokuje mnie najbardziej... Ja to teraz czytam z nudów. I jezu że to spod moich palców wyszło xD Cieszę się bardzo. A jak skończysz ten blog i nie będziesz zdruzgotana psychicznie końcem zapraszam na mój drugi blog *chamska reklama xD * tamten jest trochę lepszy