sobota, 30 listopada 2013

Rozdział 18 - "Po chwili dogoniła nas Afrodyta"

[Odwróciłam się do reszty z triumfalnym uśmiechem. ]

Percy już siedział z Ann na innym Piekielnym Ogarze, ale o wiele większym od tych, które przysłał mi ojciec.
- No dobra. - psy podeszły do mnie. Jeden położył się przede mną. - Zawieziecie mnie i moich przyjaciół na Olimp? - poprosiłam i pogłaskałam jednego delikatnie po głowie. Pozostałe trzy rozdzieliły się pomiędzy Luke'a, Adriana i Clarisse. Każdy wsiadł na swojego i mniej-więcej z Percym im wszystko wytłumaczyliśmy.
- Trzymajcie się. Mocno... - powiedziałam i ruszyliśmy. Podróż cieniem jest niesamowita. Czujesz jakby skóra zaraz miała ci odpaść, ale uczucie ogółem jest niesamowite. Nagle wszystko się zatrzymało, ciemność mnie otaczająca zniknęła i pojawił się normalny chodnik i wejście do Empire State Builging. Po chwili obok mnie pojawiła się reszta. Lekko się zachwiałam. Trochę mnie to wyczerpało.
- Fiu... To było niezłe. - powiedział Adrian z gwizdem na początku, przeczesując sobie włosy ręką.
- Wszystko dobrze? - spytał szeptem Luke, stając za mną. Pokiwałam głową.
- No dobra... Pora iść na Olimp. Czekają na nas... - westchnął Percy... Tsa... Trzeba iść poznać rodzinkę... Weszliśmy do recepcji. Była elegancko urządzona, w odcieniach kawy z mlekiem i czarnego. Ładne połączenie... Za ladą siedział łysy mężczyzna. Bardzo umięśniony. Kiedy podeszłam do lady podniósł na mnie wzrok. Chciał to zrobić Percy, ale go powstrzymałam. To w końcu bardziej moja misja i to ja chcę to załatwić. Wygrzebałam w kieszeni kilka złotych drachm.
- Ja do Aresa. Którędy do windy? - zapytałam słodko. Zawsze, a to zawsze się tak zachowuję w takich sytuacjach. Lucas mówi, że w ten sposób zdobędę wszystko.
- Nie wiem o czym mówisz. - odpowiedział i znów skierował wzrok na komputer pod ladą. Położyłam z brzdękiem przed nim pięć drachm.
- Na 600. piętro, poproszę. - powiedziałam przez zęby. Mężczyzna spojrzał na drachmy i zabrał je z blatu, a w zamian położył kartę. Nie musiał mi nawet tłumaczyć po co mi ona. Wzięłam ją i odwróciłam się w stronę reszty. Pomachałam kartę i skierowaliśmy się do windy. Włożyłam kartę w specjalne miejsce i pokazał się guzik z liczbą 600. Clarisse pospiesznie go nacisnęła. Winda ruszyła do góry z prędkością co najmniej rozpędzonego pociągu. Po kilku sekundach zadzwonił dzwoneczek informujący o dotarciu na wybrane piętro i drzwi się otworzyły. Przed nami ukazała się droga jakby ze złota. Dookoła były chmury. W oddali majaczyły się białe budynki, teatry. Droga prowadziła... na ateński Panteon. Nie ruinę, którą jest obecnie, ale na Panteon bez skazy. Tak jak wyglądał za czasów Greków. Po chmurach biegały roześmiane nimfy. Niektóre grały na instrumentach. Ruszyliśmy złota ścieżką. Cały czas rozglądałam się dookoła podziwiając to wszystko.
- Wiele się zmieniło... - wyszeptał Percy, tak jak ja chłonąc ten obraz.
- Postarałam się. - powiedziała z uśmiechem Annabeth i dała mu buziaka w policzek. Calrisse przewróciła oczami.
- Jak to "łam" ? - zapytałam odwracając się do nich.
- Po bitwie o Olimp, czy na Manhattanie, wszystko jedno, na Olimpie dokonały sie ogromnie zniszczenia i to mnie zatrudniono by zaprojektować nowy wygląd. - pochwaliła się córka Ateny. Pokiwałam głową i zachwiałam się. Szłam tyłem i... właśnie trafiałam na koniec chodnika. Traciłam kontakt z podłożem, gdy Luke złapał mnie w pasie i pociągnął do siebie.
- Naprawdę? Ty musisz zawsze, albo spadać, albo się zranić. I to zawsze ja cię ratuję... - wyszeptał mi na ucho nie puszczając. Zamknęłam oczy na kilka sekund po czym je otworzyłam wyrywając się Luke'owi.
- Jak widać mam szczęście. - powiedziałam z uśmiechem i poszłam dalej, doganiając resztę. Po nie dużym kawałku drogi dotarliśmy do celu. Przed nami w całej okazałości stał grecki Panteon. Weszliśmy do środka. W środku było pięknie. Dwanaście tronów ustawionych w literę "U", tak jak domki w obozie, ale tylko sześć było zajętych. Ukłoniliśmy się bogom. Każdy miał chyba z dwadzieścia metrów, ale poza tym wyglądali jak ludzie. Zeus był w prążkowanym szarym garniturze, z jego szaroczarnej brody sypały się maleńkie iskierki. Posejdon był ubrany jak typowy turysta na Karaibach. Hawajska koszula, spodnie, jak do pływania, klapki. Bardzo, a to bardzo przypominał Perciego. Jeżeli ten zapuści brodę w przyszłości (Percy nie rób nam tego), to będą wyglądać tak samo. Atena miała włosy spięte w koka i kujonki na nosie. Ubrana była jak miła pani profesor na uczelni. Hermes miał na sobie jeansy, jakąś koszulę i sportową bluzę. No i oczywiście swoje słynne skrzydlate trampki. Afrodyta miała na sobie miętową sukienkę i blado różową marynarkę i tego samego koloru szpilki. Jasne włosy opadały na ramiona i plecy. Ares był ubrany tak jak wtedy, gdy nas atakował. Kiedy zobaczył Clarisse, zerwał się z tronu i prawie ją zaatakował, ale uspokoił go Zeus. Ares usiadł z powrotem na tronie.
- Córka Hadesa, syn Hermesa, córka Aresa, zdrajca, bohater Olimpu i jego dziewczyna... Co tu robicie? - zapytał Zeus. Luke mocno zacisnął pięści. Złe wspomnienia...
- Zeusie. Nie będę tolerować takiego zachowania wobec mojej córki. Gdyby nie ona Olimp by nie wygrał. To przecież ona powiedziała Perciemu, że zdrajca jeszcze może zapanować nad Kronosem. - obroniła ją Atena. Luke miał utkwiony wzrok w podłodze i mocno zaciskał pięści.
- I ja i mój syn tu jesteśmy! - krzyknął Hermes wstając z tronu.
- Wiem! Ale moja córka też tu jest!!! - zawołała Atena również wstając.
- Nie kłóćcie się!!! - krzyknęła mała dziewczynka, siedząca przy ognisku, nie zauważyłam jej wcześniej.
- Mogę w końcu pozbyć się tej dziewczyny? - zapytał Ares ponownie wstając z tronu i podchodząc do Clarisse.
Stanęłam obok niej i wyciągnęła diament.
- Tato. To chyba należy do ciebie.
- Diament Angelici... - wyszeptał i jakby oczy mu się zaszkliły. Wyrwał go z ręki Clarisse i po jego twarzy przemknął cień. - Clarisse co tu robisz?
- Tato... chciałeś pozabijać wszystkie swoje dzieci. Oddałam ci twoją zgubę. - powiedziała lekko przez łzy.
- No dobra dość tych słodkich scen. - przerwał Zeus - Załatwiliście co trzeba, musimy dokończyć naradę.
- Monico. Ostatnio nic dla ciebie nie miałem. - Hermes zignorował ojca, wstał z tronu i wyciągnął z torby jedną małą i jedną wielką paczkę - Tym razem mam coś dla ciebie. - podał mi większą paczkę, poczym podszedł do Luke'a - A to jest dla ciebie - dał mu mniejszą paczuszkę - Mam nadzieję, że szybko zrobisz z tym to do czego jest to przeznaczone. Pięć godzin ganiałem tam i s powrotem, po to. Teraz już możecie wracać. - odprawił nas.

Wyszliśmy z sali tronowej, jak i z Panteonu. Po chwili dogoniła nas Afrodyta.
________________________
Oto jest osiemnasty rozdział.
Oczywiście przepraszam za błędy. 
Mam nadzieję, że się podoba :)
Ten bonus o wiktoriańskiej Anglii już zaczęłam pisać, ale jest na etapie chyba dwóch zdań. Muszę zebrać materiał, żeby jak najbardziej oddało klimat sytuacji.
Pamiętacie jak 18 listopada dziękowałam za prawie 2000 wejść? W dwanaście dni doszło do 2500!!! Dziękuję!!!
Nie zanudzam
Laciata <3
Jeśli czytasz to skomentuj!!!
P.S tak z ciekawości... Ile macie lat? Jestem ciekawa, czy mojego bloga czytają same starsze ode mnie osoby :) (jak ktoś nie chce pisać nie musi) :) Loffciam was!!!

sobota, 23 listopada 2013

Rozdział 17 - "Biegałam po pokoju przewracając wszystko już kilkanaście minut"

Wzięłam dłuuugi prysznic i ubrałam czarne legginsy, białą tunikę z czarnym nadrukiem. Ubrałam moje botki i skórzaną kurtkę. Rozczesałam włosy i w tej chwili wrócił do mnie mój sen. Luke podszedł do mnie jak spałam. Czule odgarnął mi włosy z twarzy, czule głaskał mnie po twarzy. Później jak usiadł na łóżku i zaczął ręką jeździć po moim ramieniu obudziłam się i przyciągnęłam go do siebie... pocałowałam. Nie potrafiłam inaczej. Później poprosiłam by położył się obok, bo mi zimno, co było dalekie od prawdy, bo po jego dotyku byłam rozpalona. I on to zrobił. Położył się obok. Powiedział mi dobranoc, pocałował mnie w czoło, nazwał mnie "skarbem". A potem jeszcze dodał "Kocham cię". Jak bardzo bym chciała by to była moja codzienność. Żeby to była prawda... Chociaż to nie możliwe. Tylko w snach mogę się tym zadowolić. Ech...
Wyszłam z łazienki i nikogo nie zastałam w pokoju. Pewno już wyszli i czekają na mnie na dole. Zeszłam do recepcji, ale nie zastałam tam nikogo oprócz śpiącego w pracy Maksa. Przewróciłam oczami i wróciłam na górę. Perciemu i Ann nie będę przeszkadzać. U Clarisse nie jestem mile widziana. Zapukałam do Adriana. Może ma jakieś tabletki na ból głowy? Nie doczekując się zaproszenia weszłam do pokoju. Zastałam dwóch braci Castellan.
- Moni? Coś się stało? - zapytał Adrian wymownie spoglądając na Luke'a, siedzącego (raczej rozwalonego...) na fotelu. On tylko wziął łyk czegoś złotawego, co miał nalane do typowej szklanki do whiskey.
- Głowa mnie boli... Masz jakieś tabletki czy coś? Plis... powiedz, że tak... - poprosiłam. Adrian westchnął głośno i wszedł do łazienki. W oczekiwaniu na niego rzuciłam się na jego łóżko.
- Nie... Moje było wygodniejsze... - wymamrotałam do siebie. Usłyszałam jakby "Ta..." z ust Luke'a, ale pewno mi się zdawało. Przecież on spał na kanapie... Po kilku minutach wrócił Adrian.
- Trzymaj. I proszę, następnym razem pukaj, dobra? - powiedział i pomógł mi wstać.
- Przecież pukałam. Musieliście nie usłyszeć. No dobra. Będę u siebie, albo u Ann. Pa, pa.
Podeszłam do drzwi, razem z Adrianem jako eskortą. Właśnie uświadomiłam sobie, że jest bez koszulki. Przejechałam wzrokiem po jego torsie i stwierdziłam, że musiał naprawdę mieć dużo wolnego czasu, by pogodzić naukę, dziewczyny i jeszcze dużo chodzić na siłownię. Ale ma się czym pochwalić.
- Do zobaczenia za paręnaście minut, przynajmniej tak myślę. - powiedziałam jeszcze na koniec i dałam mu przelotnego buziaka w policzek. Jak przyjaciółka. On nie jest dla mnie kimś więcej. Jest jak brat... Ktoś z kim mogę sobie pogadać. Jak zamykał drzwi usłyszałam jeszcze jak mówi do Luke'a , ze śmiechem : "Tylko mnie nie zabij, braciszku. Wracamy do sesji u psychologa?" Luke odpowiedział mu przekleństwem... nie ładnie tak Lukie... Nie ładnie.
Weszłam do pokoju i usiadłam na łóżku. Po chwili opadłam na poduszki. Wzięłam tą na której nie spałam i przycisnęłam do siebie. Pachniała Luke'm... Może wziął ją na kanapę? Tak, na pewno... Nie ma innej możliwości. Przytuliłam ją jeszcze mocniej do siebie. Wtedy do pokoju weszła Ann.
- Hej. I jak się spało z Luke'm w jednym pokoju? - zapytała siadając obok na łóżku.
- Tsa... On na kanapie a ja na łóżku... Ale mam to. - wymamrotałam i rzuciłam w nią poduszką.
- Zgaduję, że to na niej spał Luke. - powiedziała ze śmiechem. Rozmawiałyśmy tak jeszcze jakieś dziesięć minut, gdy do pokoju weszli Luke i Percy.
- Ann, skarbie jedziemy. Mam twoją torbę. - poinformował syn Posejdona. Ja i Luke przewróciliśmy oczami. Syn Hermesa zabrał swój plecak w wyszedł z pokoju mówiąc, że z Adrianem czekają na dole. Percy i Ann poszli w jego ślady. Ja powiedziałam, że jeszcze sprawdzę czy mam wszystko. Jest, jest, jest, jest, jest... pamiętnik... NIE MA!!! Zaczęłam wszystko wywracać do góry nogami. Pod materacem. Pod poduszkami na kanapie. W szafach. W łazience. Nie ma!!! Bogowie... Gdzie jest mój pamiętnik?!!! Biegałam po pokoju przewracając wszystko już kilkanaście minut. W końcu wszedł Luke.
- Ile mo... Co ty tu zrobiłaś, na Zeusa?! - krzyknął, gdy zobaczył stan pokoju.
- Gdzie twój plecak? - zapytałam i obiegłam go dookoła z dwa razy. Złapał mnie za ramiona zatrzymując przed sobą.
- Czego szukasz?
- Mojego pamiętnika... Nie mam go w torbie. Nie wiem, gdzie jest. - wyszeptałam powoli wpatrując się w jego oczy... Nigdy nie przestanę się nimi zachwycać...
- Wszędzie sprawdziłaś? - zapytał puszczając mnie, ale nie odrywając ode mnie wzroku. Pokiwałam niepewnie głową. - Na pewno? - znów pokiwałam głową. Wyszliśmy z pokoju.
- Mam go do cioci... Nie wiem, co zrobię jeśli go nie znajdę... - wyszeptałam. Odwrócił się w moją stronę.
- Znajdzie się. - powiedział i lekko się uśmiechnął. Zeszliśmy na dół. Byłam przybita. W pokoju na pewno go nie było. Podeszłam do recepcjonisty. Na szczęście nie był to Max.
- Gdybyście coś znaleźli w naszych pokojach, proszę od razu do mnie zadzwonić, dobrze? - poprosiłam i lekko się uśmiechnęłam. Chłopak pokiwał głową, a ja wróciłam do reszty.
- Co jest, Moni? - zapytał Adrian opierając łokieć na moim ramieniu. Był wyższy ode mnie mniej więcej o piętnaście centymetrów.
- Zabije cię za to metr osiemdziesiąt pięć. I nie wiem, gdzie jest mój pamiętnik. Na pewno miałam go tutaj, bo wieczorem pisałam w nim, ale dziś nie mogę go znaleźć. Zadzwonią do mnie jak go znajdą. - powiedziałam i strąciłam jego łokieć.
- Osiemdziesiąt siedem. I Luke... Pokaż plecak. - rozkazał z pewnością w oczach. Luke zdziwiony otworzył plecak. Na wierzchu leżał mój pamiętnik... Adrian spojrzał na niego z triumfalnym uśmieszkiem.
- Włożyłeś mi go tam, prawda? - zapytał oddając mi moją zgubę. Przekartkowałam wszystko dokładnie, patrząc czy żadna literka, która nie była zamazana nie zamazała się, czy żadne zdjęcie sie nie odkleiło. Wszystko było na swoim miejscu.
- Masz szczęście. Wszystko jest jak było. - powiedziałam dźgając go kilka razy palcem w pierś.
Wyszliśmy z hotelu.
- Ja i Monica, możemy poruszać się cieniem za pomocą piekielnych ogarów, ale wy... - powiedział Percy - Ewentualnie każde z nas mogło by wziąć jedną osobę. Zostają dwie.
- Chwilunia... Gdyby wezwać sześć piekielnych ogarów... Po jednym dla każdego. Pięć. Ann i Percy w pakiecie. Dalibyśmy radę przenieść się na Olimp. Właśnie. Przez tyle czasu nadal nie wiem, gdzie jest Olimp? - zapytałam przysiadając na ziemi.
- Nie siadaj na ziemi, bo wilka dostaniesz. - powiedział Adrian ze śmiechem.
- Mówisz jak moja ciocia... - pokręciłam z zażenowaniem głową i niechętnie wstałam z ziemi.
- Odpowiadając na twoje pytanie Moni... Na 600. piętrze Empire State Building. I wystarczy jeżeli przywołasz cztery. Ja mam swojego prywatnego piekielnego Ogara. - odpowiedział mi Percy.
- To się dostaniemy. Kto jest za przyzwaniem ogarów i podróżowanie cieniem, aż pod nasz cel? - zaproponowałam po raz setny i podniosłam rękę. wszyscy poszli w moje ślady. Stanęłam tyłem do nich, a przodem do małego lasku. Za drzewami, mimo popołudnia, było ciemno.
- Robiłaś to już kiedyś? - zapytał Percy. Pokręciłam głową.
- Nie, ale ty się skupiaj na przyzwaniu swojego Ogara. Ja tu muszę skupić się na czterech. Powiedziałam i znów skupiłam się na ciemności. "Tato... ostatnio proszę cię o wiele... Te szkielety bardzo nam pomogły. Teraz proszę, byś przysłał do nas cztery Piekielne Ogary.Wiem, że nad nimi zapanuję. Wiem, że jeżeli przyślesz je ty będą przyjazne dla mnie i moich przyjaciół. Nico wytłumaczył mi jak się podróżuje cieniem na ogarach. Dam radę. Proszę..." Wygłosiłam w myślach modlitwę. Usłyszałam warczenie psów i z lasku wyszło pięć rottweilerów, niedużo mniejszych od samochodu osobowego. Odwróciłam się do reszty z triumfalnym uśmiechem.
________________
Oto jest siedemnasty rozdział. 
Zgodnie z tradycją przepraszam za błędy. 
Następny za tydzień, jak zawsze. Ale warunkiem jest osiem komentarzy. Nie ma ośmiu komciów, nie ma rozdziały w weekend. Jestę Zua i żebrzę / szantażuję o komcie :) I tak was kocham <3
A teraz pytanie dla Was!!! (jak Niekryty)
Dziś wpadł mi pomysł na bonus... Ale... taki inny. Pomyślałam, żeby przenieść Luke'a, Monicę, Ann, Perciego, Adriana i innych do wiktoriańskiej Anglii... i zupełnie pominąć wątek z bogami. Byli by "zwykłymi" śmiertelnikami. Oczywiście nie ominę wątku miłosnego, bo to będzie jeden z dwóch głównych wątków. Co wy na to? Przyznam się, że jeszcze nie zaczęłam go pisać, ale mogę zacząć... 
Zachęcam do pytań!!!
Nie zanudzam
Laciata <3
Jeśli czytasz to skomentuj!!!

poniedziałek, 18 listopada 2013

Rozdział 16 - Bez tytułu bo to bardziej bonus :)

(genialny tytuł) Tak przed notką. Kto wie, czemu akurat dziś chciałam dodać rozdział? No dobrze... treść właściwa... : (przypominam... CAŁY Z PERSPEKTYWY LUKE'A)

Afrodyto... Co ja ci zrobiłem? Ta piep... cholerna przepowiednia o synu Hermesa i córce Hadesa. Potem mój brat i przepowiednia się wypełniła. Oczywiście. Bo Monica musiała polecieć na tego "nieskazitelnego" miłego, cholernego lekarza Adriana. A on na nią. I tak oto ta genialna przepowiednia się spełnia.
Teraz jeszcze po mamie, po jej ciotce, po tej całej akcji z tym diamencikiem Aresa. I tym recepcjonistą. Za cholerę nie wiem co we mnie wstąpiło, by to powiedzieć. Po prostu... musiałem. Nie przeżyłbym jeszcze jednej nocy w innym pokoju niż ona. Po pierwszym hotelu Lightmarków i nocy tam (Przecież nie mogłem pozwolić by spała na kanapie), po prostu jak jej nie widzę dostaję szału. A jak już ją widzę to chcę tylko jednego. Jej. Chcę ją całować, przytulać...
Czemu? Thalia i Ann to były tylko jakieś głupie zauroczenia, ale ona... Według mnie jest perfekcyjna pod każdym względem.
Zastanawia mnie jedno... Czemu skoro ona jest zakochana w Adrianie, to pozwala mi się całować? Nie ważne... Ważne, że pozwala.
Jest druga w nocy, a ja, do cholery, nie mogę spać. (Nadużywam słowa cholera...) Świadomość, że ona jest trzy metry dalej nie da mi zasnąć. Już nie wiem co jest gorsze... Bycie z nią w jednym pokoju, bez możliwości podejścia do niej i przytulenia, albo pocałowania, czy bycie w innym pokoju z wielką ochotą użycia talentu od Hermesa do otwierania zamków i przejścia do niej, tak jak poprzednio. Nic nie mogło mnie powstrzymać...
Skoro ja mam takie piekło to co musi mieć Adrian? Albo co miał Percy nim zaczął chodzić z Ann tak na poważnie...? Wolę nie wiedzieć... Ale... skoro mój brat jest w niej zakochany to czemu nie są razem w pokoju? Nie wiem, ale mnie to cieszy.
Podświadomie podszedłem do łóżka i przykucnąłem przy Monice. Kosmyk jej długich ciemnych włosów opadł jej na twarz. Błękitne tęczówki były skryte pod powiekami. Jest prześliczna. Delikatnie odgarnąłem ten kosmyk. Chciałbym ją przytulić i nie puścić do rana, by takie noce były zawsze. Przejechałem palcami po jej policzku, ustach. Jej równy oddech delikatnie owiewał mi palce.
Podniosłem się i usiadłem na łóżku. Jej idealna sylwetka odznaczała się pod kołdrą. Moja ręka automatycznie powędrowała do jej ramienia, poczym zjechała w dół i w górę, i tak kilka razy. Na jej skórze po moim dotyku pojawiała się gęsia skórka.
Jej oczy delikatnie sie otworzyły. Cholera...
- Luke? - spytała cichym, zaspanym głosem. Jak bardzo bym chciał słyszeć tak wypowiedziane swoje imię co rano... - To sen, prawda? Tak naprawdę tu nie siedzisz... - wyszeptała jeszcze i podniosła sie tak, by złapać mnie za szyję i pociągnąć w dół - Więc nic się nie stanie jak zrobię to...
I mnie pocałowała. Najpierw delikatnie, później bardziej namiętnie... Od jakiś trzech dni (nie wiem ile spędziliśmy w tunelach) nie czułem w ustach tej słodkiej nutki brzoskwini, która towarzyszy mi przy każdym pocałunku z nią. Tak mi tego brakowało... Po kilku minutach odsunęła się ode mnie.
- Połóż się tu, proszę... Zimno mi... - wyszeptała nadal trzymając ręce na mojej szyi. Nie mogłem powstrzymać cichego śmiechu. Pocałowałem ją delikatnie w czoło i położyłem się po drugiej stronie łóżka od razu ją do siebie przytulając.
- Dobranoc, skarbie... - szepnąłem jeszcze do jej ucha i znów pocałowałem w czoło. Ona westchnęła słodko i bardziej się we mnie wtuliła. To jedna z najlepszych nocy w moim życiu... Jej cichy oddech mieszał się z moim, a jej serce zdawało się bić takim samym przyśpieszonym rytmem jak moje... Bezgłośnie wyszeptałem jeszcze "Kocham cię" i Morfeusz zabrał mnie do swojego świata, pokazując mi moją przyszłość z Monicą... Niestety nie ma możliwości jej spełnienia, bo ona kocha Adriana, Adrian ją. Pozostaje pytanie, czemu ona chce, bym tu leżał i ją przytulał. Czemu Adrian był zadowolony z tego, że ją pocałowałem? To wiedzą tylko oni. Może nie usłyszałem, jak dodał coś o tym, że mnie zabije z tego powodu? Nie wiem. Na razie nie mam co nad tym myśleć. W głowie usłyszałem cichutki śmiech... dziecka... Morfeusz, aż tak ubarwia moje sny?
Na szczęście obudziłem się przed Monicą... Leżała z głową na moim torsie delikatnie mnie obejmując. Moje ręce spoczywały na jej tali.
- Dzień dobry, skarbie... - szepnąłem i złożyłem na jej czole długi pocałunek, poczym delikatnie ją z siebie ściągnąłem. Od razu jak wstałem poczułem straszną chęć położenia się znowu obok i poczekania, aż otworzy oczy i zobaczę jej piękne, błękitne tęczówki. W ogóle nie wygląda na córkę Hadesa. W niczym nie przypomina Bianki, ani Nico. Często pomocną cechą, by określić boskiego rodzica są oczy. Wydawało mi się niemożliwe by dziecko Hadesa miało niebieskie oczy, to tak jakby dziecko Posejdona miało ciemne oczy.
Ostatni raz przejechałem ręką po jej jedwabistych włosach i delikatnej, prawie białej skórze i poszedłem z plecakiem do łazienki. Chęć powrotu do niej była tak silna, że nogi najprościej odmówiły mi kolejnych kroków i osunąłem się po drzwiach na podłogę. Spokojnie... Dopóki się nie ogarnę nie wyjdę s tond. Moją pierwszą reakcją będzie rzucenie się na nią, jak się tu nie opanuje. Wstałem i obmyłem twarz zimną wodą. Trochę lepiej... Zimny prysznic też dobrze mi zrobił. Wszystko robiłem ledwo przytomny... Złym pomysłem było podejście wtedy do niej... Przy niej tracę cały rozsądek... Chcę ją tylko całować, przytulać i mieć gdzieś wszystko inne. Liczy sie tylko ona... Im więcej jej dotykam, im częściej całuje, tym bardziej tego chcę, a jak tego nie robię nie mogę skupić się na czymś innym niż jej słodkie usta, piękne oczy, idealna figura, długie nogi... Stop!!!
 W jeansach, wycierając włosy, wyszedłem z łazienki i walnąłem plecak gdzieś w kąt. Ręcznik wylądował, gdzieś po drugiej stronie. Monica jeszcze spała... Wynalazłem w plecaku jakąś koszulkę i włożyłem ją na siebie. Wtedy coś cicho wyszeptała, a ja myślałem, że oszaleję. Jej słodki głos o tej porze i w takiej sytuacji dobrze na mnie nie wpływa...

- Cholera, oszaleję przez nią. Niech ta cudowna, rockowa wersja Śpiącej Królewny się obudzi. - zacząłem cicho mówić do siebie. Wtedy się obudziła. "Nie... nie rzucisz się na nią. Nie..." powtarzałem sobie w głowie. Szybko się rozbudziła i poszła do łazienki mówiąc, że głowa ją boli. Mam nadzieję, że nie przeze mnie...
____________
Oto przed wami cały rozdział/bonus z perspektywy Luke'a!!!
Może trochę przesadziłam w niektórych momentach, ale jest... 
Od teraz przed każdą słodką scenką jaką będę pisać, najpierw przeczytam ten rozdział. :)
Szczerze to chyba wyszedł mi średnio. 
Mam nadzieję, że się podoba. 
Rozdział dedykuję każdemu kto to czyta i komentuje. Loffciam was!!! <kocham słowo Loffciam...>

A teraz muszę się wytłumaczyć, czemu rozdział jest dziś, a nie w weekend, choć na weekend był skończony. 
Więc... Dwadzieścia sześć lat temu w Canton, w stanie Ohio, urodził się nasz cudowny odtwórca roli Luke'a Jake Abel!!! Tak Jake dziś ma 26. urodziny, więc HAPPY BIRTHDAY JAKE!!! <napisałam to sobie dziś na ręce w trzech zeszytach...>
I z okazji jego urodzin... pospamię giffkami i zdjęciami. <ostrzegam rozróżniam prawie każdą jego rolę>

Na początek Jake, jako Jake. :)

Teraz jako Luke <3
 
Kocham ten giff....

Adam Winchester-Milligan z Supernatural <ktoś ogląda?> <3

Ian O'Shea z Intruza <3

Mark James z Jestem Numerem Cztery <3
<dokładniej to jest wpadka, ale...>

Widziałam wszystkie z tych filmów (seriali SPN nie można ominąć) i strasznie mi się podobały, więc polecam.
A teraz... wiadomość. W zeszłą niedzielę (10.11.2013 r.) Jake ożenił się z Ally Wood!!! Wszystkiego najlepszego!!! znowu...
<dowiedziałam się tego na Informatyce jak szukałam tapety na komputer... na początku nie wierzyłam...>

No dobra... Fiu... dużo tego... 
Nie zanudzam 
Laciata <3
Jeśli czytasz to skomentuj!!!
P.S Dziękuję, dziękuję, dziękuję. Za prawie DWA TYSIĄCE WEJŚĆ!!! Arigato!!! <znów szpanuję japońskim>
Jane!!! <pa po japońsku> :)

piątek, 15 listopada 2013

Notka

Mała zmiana planów. Następny rozdział będzie w poniedziałek. Data będzie pasować do rozdziału aż za bardzo.
Przepraszam, za to, ale naprawdę bym chciała w poniedziałek ją dodać. 
To tyle. Loffciam Was!!!
Laciata <3

niedziela, 10 listopada 2013

Rozdział 15 - " Moje ADHD poszło się bujać na huśtawce z moją dysleksją"

[Właśnie przed nami, do góry nogami (odwłokiem czy co to tam jest), zwisała Archane...]

- Masz takie piękne szare oczy Annabeth... Takie jak twoja matka!!! - krzyknęła i wystrzeliła w jej stronę nić. Udało się jej w ostatnim momencie uniknąć ciosu. Archane nie zwracała na nas uwagi, więc Clarisse powoli stawiała krok za krokiem w lewą stronę, by w końcu znaleźć się za kobietą-pająkiem. Ja dyskretnie wyciągnęłam strzałę z kołczanu. Archane cały czas skupiała się na córce Ateny. Percy trzymał w przygotowaniu Orkan.
Clarisse stała już za wielkim pająkiem. Kiwnęła głową w moją stronę i już wiedziałam co robić.
- Nie, to jednak nieprawda. - powiedziałam rozglądając się po pomieszczeniu, wszędzie wisiały piękne gobeliny czy jak to się nazywa przedstawiające różne wydarzenia - To nie prawda, że haftujesz lepiej od Ateny. Jej prace na pewno są lepsze.
 Archane spojrzała na mnie i dokładnie w tej samej chwili moja strzała znalazła się w jej czaszce (o ile ją ma). W następnej sekundzie Clarisse natarła na nią włócznią od tyłu a Percy Orkanem od frontu. Kolejne strzały powędrowały w stronę rywalki Ateny, jak i miecze braci Castellan (trochę dziwnie to brzmi) Ta walka ciągnęła się w nieskończoność. Annabeth nie brała w niej udziału, z dwóch powodów. Percy jej zabronił, bo jest w ciąży, i ona w ogóle nie była w stanie zaatakować jednego z największych wrogów swojej matki. Atakowaliśmy i atakowaliśmy, ale za nic nie dała się zranić. Nie było łatwo, bo non stop strzelała jadem z zębów i pajęczynami (fuj). Każdy z nas już prawie padał z nóg. W pewnym momencie wycofałam się z pola walki. Archane zajęta resztą nie zauważyła, że już jej nie atakuję. Pobiegłam po nierównym podłożu w stronę podestu. Chciałam wyrwać diament Aresa, ale w o kół niego zaplątało się jeszcze więcej pajęczyn.
- O nie, córko Hadesa. Nie dostaniecie tego. - krzyknęła w wycelowała we mnie pajęczynę. Nie mogłam się ruszyć.
 Moje ADHD poszło się bujać na huśtawce z moją dysleksją. W ostatniej chwili Luke odciągną mnie z pola ostrzału. Patrzyłam się w słup z pajęczyny jak zaczarowana. To mogło się stać ze mną. Gdyby nie Luke... Z ust, szczęk, szczękoczułek, czy co to tam jest wydobyła się seria starogreckich przekleństw. Zaczęła strzelać jadem i pajęczynami wszędzie, gdzie stało chociaż jedno z nas. Annabeth ledwo unikała ciosów. Dłuuuuugo unikaliśmy tych "pocisków" Wiele razy prawie oberwałam. Staraliśmy się ją jakoś atakować. Zauważyłam, że jeśli po Adrianie zaatakuje Percy, po Percym Luke, po Luke'u, Clarisse to atak każdego począwszy od syna Posejdona sprawia jej ból.
- STOP!!! - krzyknęłam. Archane nie ustąpiła, ale każdy mniej-więcej pozostał na swoim miejscu. Pokazałam na Adriana i na nogi, on pokiwał głową, najwyraźniej zrozumiał o co mi chodzi, i zaatakował potwora. Potem na Perciego i odwłok, on również wykonał "moje polecenie". Luke'owi i Clarisse również. W jednym momencie z Annabeth ruszyłyśmy na nią. Po wbiciu sztyletów Archane rozpadła się w proch. Obie padłyśmy na podłogę.
- To było straszne... - wyszeptała. Percy podbiegł do niej i pomógł jej wstać podtrzymując ją. Podłam na ziemię i zamknęłam oczy. Chwilę później jak je otworzyłam zobaczyłam brązowe oczy. Adrian podał mi rękę.
- Jak na to wpadłaś? - zapytał.
- Nie wiem... - zaśmiałam się. - po prostu zwróciłam na to uwagę. Ale oczywiście, że to byłam ja. Gdyby nie ja świat by sobie nie poradził. - znów zaczęłam się śmiać. Adrian do mnie dołączył. Clarisse spojrzała na nas jak na wariatów i podeszła do podestu, czy raczej już słupa z pajęczyn. Każdy poszedł w jej ślady.
- Tam gdzieś jest coś co ocali moje rodzeństwo... - wyszeptała i zaczęła gołymi rękoma rozrywać pajęczyny. Po kilku sekundach jej ręce były całej w lepkiej pajęczynie, zabarwionej na czerwono przez krew.
- Clarisse... Spokojnie. - wyszeptałam i wbiłam sztylet w pajęczynę rozrywając ją. Po kilku kolejnych próbach naszym oczom ukazał się diament. Clarisse wzięła go spośród pajęczyn.
- No to na Olimp... - powiedział Percy jak już wyszliśmy z lasu - Tylko nie ma samochodu, my padamy z nóg, a do Olimpu Hermes wie ile...
- Do najbliższego miasta dojdziemy... Tam załatwi się miejsce w hotelu, a potem wykombinujemy jak sie dostać na Olimp. - powiedziałam. Wyszliśmy z jaskini i dotarliśmy do drogi. Zaczęliśmy iść w stronę tam gdzie jechało najwięcej samochodów.
Po jakimś czasie przypomniałam sobie słowa May... "kanapki z masłem orzechowym, ciasteczka z czekoladą i cola"
- O co jej chodziło...? - szepnęłam do siebie.
- Komu? - zapytał Luke.
- Twoja matka... Jak wtedy do niej podeszłam, to powiedziała żebym pamiętała o kanapkach z masłem orzechowym, ciasteczkach z czekoladą i coli... - wymamrotałam. Syn Hermesa zaczął się śmiać. Spojrzałam na niego dziwnie.
- Zanim uciekłem z domu w trzeciej klasie to było moje ulubione drugie śniadanie... Zastanawiam się po co moja matka ci to mówiła.
Nie odpowiedziałam mu tylko wzruszyłam ramionami.
Po kilkunastu godzinach doszliśmy do jakiegoś miasta. Dopiero co się ściemniało. Bilbord "Hotel Paradise" zauważyliśmy już "u bram" miasta. To kogo zobaczyłam na recepcji sprawiło, że prawie się wywróciłam. Max Gold (nazwisko ani trochę nie pasuje do osoby), stał w garniaku na recepcji i patrzył na mnie nienawistnym spojrzeniem. Po chwili parsknęłam śmiechem.
- Szef gangu motocyklistów, skończył jako recepcjonista w hotelu... Jak miło to widzieć. A teraz poproszę pokoje dla nas. - powiedziałam lekko przez śmiech.
- Jedno słowo : Pieniądze. Bez nich nie zajmiesz pokoju, dziewczynko. - powiedział z cholernie wrednym uśmieszkiem. Wyjęłam moją złotą kartę.
- To wystarczy. Nie pamiętasz? Błękitny Cień ma swoje wtyki, Czarna Wrono... - odpowiedział mu uśmiechając się w podobny sposób.
- Miło, że pamiętasz. I myślisz, że nie wiem, że ta karta nie jest fałszywa?
- Pogadam z twoim szefem. I wtedy zobaczymy czy ja mam fałszywą kartę, czy ty tożsamość w dowodzie, prawda Bill? - spojrzałam na niego przelotnie i weszłam do gabinetu szefa. Po kilkunastu minutach wyszłam razem z nim.
- Oczywiście panienko Scared. Proszę wziąć sobie wszystkie wolne pokoje jakie panienka chce. - powiedział i zniknął w swoim gabinecie.
- No to jakie są wolne pokoje, Bill? - specjalnie położyłam nacisk na jego fałszywe imię. Wciągnął powietrze ze złością
- Trzy małżeńskie, trzy jednoosobowe.
- Małżeńskie. - Percy i Ann podeszli po kartę i skierowali się do swojego pokoju.
- Jednoosobowe. - jednocześnie Adrian i Clarisse, podeszli po swoje karty.
- Zapewne ty jak zawsze "forever Alone" - nakreślił palcami cudzysłów.
- Kto w takim wieku tak mówi? I nie, mylisz się. Bierzemy małżeńskie, prawda Moni? - powiedział Luke, łapiąc mnie w talii. Przez chwilę nie byłam w stanie wymówić słowa.
- Ee... Tak, tak, oczywiście... - zacięłam się  - Bill... Bogowie... ale to jest piękne... Nasza - położyłam nacisk na "nasza" - karta. - powiedziałam. I mówiąc "ale to jest piękne" nie miałam na myśli nazywanie go Bill, tylko słowa Luke'a. Po prostu cała w środku szalałam ze szczęścia.
Max podał mi kartę i zniknęliśmy w korytarzu. Kiedy trafiliśmy do pokoju, a Luke zamknął drzwi, ja stanęłam przy oknie, odwracając się do niego.
- A teraz mi tłumaczysz co to miało znaczyć?! Chyba, że już nie raz coś takiego odstawiałeś, z innymi dziewczynami? - krzyknęłam, trochę oschle. Nie wiem w jaki sposób potrafię w środku być szczęśliwa i po prostu wszędzie rozwieszać tęcze, a na zewnątrz być wredna jak nie wiem...
- Długa historia i nie. A teraz idziesz do łazienki, czy siedzisz tu i wkurzasz się na mnie, że "pomogłem" ci ze starym "kumplem"? - zapytał używając tego samego tomu, co ja. Trzepnę go zaraz. Dosłownie... Jak szłam do łazienki walnęłam go w głowę. Nie aż tak mocno. Chyba... Zatrzasnęłam za sobą drzwi. Po prawie półgodzinie wyszłam, w tej nieszczęsnej halce... Zabije je kiedyś... Wlazłam pod cieplutką kołdrę na wielgachnym łóżku.
- Śpisz na kanapie. - powiedziałam jeszcze na dobranoc. Chociaż chciałbym, by leżał tu, obok mnie,  mocno przytulał i nie puszczał, żeby mówił, że mnie kocha, żeby mnie całował... Chwilę później Morfeusz zabrał mnie do swojej krainy.
Rano obudziły mnie mamrotania pod nosem Luke'a, typu "Cholera", "Oszaleję przez nią", i "Niech ta cudowna, rockowa wersja Śpiącej Królewny się obudzi"

- Przymkniesz się? Głowa mnie boli... - powiedziałam wstając z łóżka i biorąc plecak poszłam do łazienki. Co miało znaczyć "cudowna"? Może się przesłyszałam... może było paskudna? Też pasuje.
_________________________
Oto jest piętnasty rozdział.
Przepraszam, że tak późno, ale po pierwsze dopiero pięć min temu zaczął działać mój skaner, a po drugie byłam na obiad u babci i nie tak dawno wróciłam. (Laciata była u babuni :) )
Oczywiście przepraszam za błędy. 
Dedykuje ten rozdział Oli B. byłej uczennicy mojej szkoły. Dzięki, że to czytasz!!!
Następny rozdział będzie specjalny, ponieważ.... BĘDZIE CAŁY Z PERSPEKTYWY LUKE'A!!!
Będzie się on miał do fabuły jak piernik do wiatraka, więc będzie to bardziej bonus, niż rozdział. Poznamy w nim jakie tortury przeżywa zakochany Wielki Pan Castellan. Oczywiście żartuję (no może nie do końca).
Jestem dobrym człowiekiem i następny rozdział będzie w weekend i od dziś rozdziały będą w soboty lub niedzielę. 
No dobra. A teraz jak obiecałam... moja bazgroły :
nastrojowa muzyczka [KILK] 

Obrazek nr. 1 

<Persiak z tyłekiem a'la Padalecki, (który został twarzą Loreal Paris)>
Obrazek nr 2. 

Efekt moich nudów na religii plus "nananana" na marginesie (szczerze to, to wyszło mi średnio)

Obrazek nr. 3

To też nie wyszło mi tak pięknie... Ale jest. :)

I Obrazek nr 4. który powstał dziś podczas moich nudów u babci

Nie za bardzo przypomina mi to Moni, ale miała być Moni to jest Moni (miało być kolorowe...) [jeżeli ktoś nie skojarzył to miał to być jej strój na rocznicę Bitwy pod Manhattanem]

Fiu... No jest tego trochę. Mam nadzieję, że się podobają. 
Nie zanudzam
Laciata <3

P.S wiem, że ta misja nie jest długa, ale powiedzmy, że to była... hm... Pomniejsza przepowiednia? Początkująca następną. (coś jak przepowiednia o Złodzieju Pioruna)
P.S 2. Naprawdę po coś zakładałam zakładkę pytania, więc proszę o chociaż jedno... <żebrzę>
Jak czytasz to skomentuj!!!

środa, 6 listopada 2013

Rozdział 14 - "Przed nami siedziała May Castellan..."

[Z góry zwisał wielki pająk wielkości konia pociągowego.] 
Sama automatycznie się cofnęłam.  Pająk od razu zaatakował Annabeth, która nie miała się, czym bronić.  Na szczęście Perciemu udało się go odepchnąć. Potem nie miał takiego szczęścia. Wielki pająk ugryzł go w ramię. Z rany od razu zaczęła płynąć zielona toksyna, pochłaniając ramię syna Posejdona.  Drżącymi rękoma udało mi się wystrzelić jedną strzałę, ale i ta nic nie zrobiła pająkowi. Ann wyrwała Perciemu z ręki Orkan i zaatakowała potwora. Od razu zamienił się z złoty pył i zniknął w ziemi. Rana Perciego wyglądała okropnie. Adrian czymś ja polał. Zielona toksyna cofnęła się zostawiając tylko ślady szczękoczułek (chyba to się tak nazywa. Nie byłam dobra z biologii). Przeszliśmy jeszcze spory kawałek, gdy usłyszeliśmy straszny śmiech. Clarisse zatrzymała się i patrzyła z osłupieniem w ciemność za zakrętem.
- C-c-co o-o-ona t-t-t-tu r-r-r-robi...? - wydukała. Z zakrętu wyszła lekko podobna do córki Aresa dziewczyna śmiejąc się wniebogłosy.
- I co siostrzyczko? Nadal się mnie boisz? I szczerze się nie dziwię. A za chwilę dołączysz do mnie na Równinie Kar... - powiedziała i zaatakowała niezdolną do niczego Clarisse. Udało mi się w ostatecznym momencie ją zatrzymać. Wiem, że nie mogę jej nic zrobić. Zranić może ją tylko Clarisse. Wycelowałam w siostrę Clarisse strzałę. Wtedy córka Aresa się otrząsnęła. Dobyła swojej włóczni i bez serca wbiła ją w serce siostry.
- Nie tu jest twoje miejsce, Megan. Jak i moje nie jest na Równinie Kar... - po chwili dodała z wrednym uśmiechem -No to idziemy dalej? Ciekawa jestem, jakie okropieństwa są przygotowane dla was chłopcy.
Już to rozumiem. Gdzieś tu czai się jakiś potwór, który zabiera dusze z Podziemia, ale takich osób, które były nam bliskie, albo tworzy potwory godne najstraszniejszych koszmarów.
Nogi trzęsły mi się nadal. Ledwo szłam. Wielki pająk, dusza siostry Clarisse, dusza cioci... Co będzie następne?
Szliśmy, szliśmy i szliśmy. Nagle na drodze stanęła nam bardzo ładna brunetka.
- Adrian. Skarbie. A więc, tu jesteś!!! - krzyknęła i się na niego rzuciła.
- Clara? Ale, przecież, ciebie... - zaczął się jąkać. Nie mogłam powstrzymać lekkiego śmiechu. Adrian pocałował swoją byłą dziewczynę... i wbił jej miecz w brzuch.
- Ale, przecież ciebie w ogóle nie obchodzę, a rok temu wyprowadziłaś do Europy, by się mnie pozbyć. - powiedział bez uczuć - Od tamtej pory mam cię gdzieś. To nie było takie straszne. Ciekawe, co dla was przygotowali. - powiedział i ruszył dalej. Nie rozumiem go. Ale jest bratem Luke'a, a jego też nie rozumiem. Następny na naszej drodze był... Luke? Każdy utkwił wzrok w lustrzanym odbiciu Luke'a. Różniły ich tylko oczy.  Ten, co stał przed nami miał złote oczy... a nie niebieskie jak Luke.
- Kronos... Naprawdę musimy cię znowu zabijać? - spytali jednocześnie Ann, Luke i Percy. Teraz zostało pytanie... Kronos jest koszmarem dla... Luke'a czy Perciego. Obaj nie mają z nim pięknych wspomnień. Bóg czasu dobył swojego sierpa i zaatakował syna Posejdona. Czyli jednak to "koszmar" Perciego. Wiedzieliśmy, że nic nie wskóramy, więc Perseusz sam się męczył z tytanem.
- Zmarła rodzina, największe koszmary, złe wspomnienia... Co jeszcze? Bycie świadkiem śmierci? - wymamrotałam.
- Masz świadomość, że został tylko Luke? - spytała Ann. Obie siedziałyśmy skulone pod ścianą próbując ignorować odgłosy walki. Nagle wszystko ucichło. Podszedł do nas Percy z głupim uśmiechem. Pokazał, że możemy iść dalej. Po niedługim czasie przeszło mnie dziwne uczucie i poczułam dziwny zapach, jak by... śmierci? Za zakrętem ujrzeliśmy lekko już straszą kobietę z siwymi włosami. Jej oczy błądziły po ścianach jakby była niewidoma. Kiedy Luke ją zobaczył nie był w stanie się ruszyć. Mimo, że nigdy nie widziałam tej kobiety wiedziałam, kto to jest. Przed nami siedziała May Castellan - matka Luke'a i Adriana. Kobieta podniosła wzrok na Luke'a. Wstała i podbiegła do niego. Jedna nie jest niewidoma. Ale na pewno niedaleko jej do tego.
- Luke!!! - krzyknęła. Po chwili spostrzegła Adriana - Ty, ty, ty przecież nie żyjesz. Hermes powiedział, że umarłeś.  - wydukała i osunęła się na ziemię. Oboje od razu zrobili krok w jej stronę.
- Czy tylko mi się wydaje, czy ona jest już normalna? - spytała Annabeth.
- Luke... - zaczęła płakać - Przepraszam...  Nie byłam cudowną matką... - powtarzała. Obaj bracia Castellan podeszli do niej jeszcze bliżej.
- Chłopaki... Musze wam coś powiedzieć. Nie będzie to fajne ze względu na to, co się okazało, ale... Ktoś ją tu przyprowadził, uleczył i pozostawił na śmierć. Ona niedługo umrze... Czuję to... - wyszeptałam. May podniosła na mnie wzrok. Pokazałabym do niej podeszła, a swoich synów na chwilę odprawiła. Usiadłam obok niej. Przytuliła mnie i wyszeptała na ucho:
- Zaopiekuj się Luke'm. Proszę... I pamiętaj. Kanapki z masłem orzechowym, ciasteczka z kawałkami czekolady i cola.
Z moich oczu popłynęły łzy. (chociaż kawałek o ciasteczkach, coli i masłem orzechowym był dziwny i trochę chciało mi się śmiać) Nie znam jej w ogóle. Jest tylko matką mojego kochanego Luke'a... Po chwili chłopaki podeszli do mnie i odciągnęli od ich matki. Cały czas płakałam. W oczach chłopaków też zobaczyłam delikatne ślady łez. May chwilę później trafiła na osąd do mojego ojca. Chłopaki mocno zaciskali pięści. Po dalszej wędrówce przez tunele natrafiliśmy na wielką jaskinię. Na podeście utkanym z pajęczyn błyskał na czerwono wielki diament.

- P-p-pajęczyny...? - wyszeptała Annabeth. Nagle z sufitu zwiesił się wielki pająk, z głową kobiety. Właśnie przed nami, do góry nogami (odwłokiem czy co to tam jest), zwisała Archane...
____________________________
Oto jest czternasty rozdział.
Tydzień czekać na 888 słów... (Word mi policzył :) )
Zgodnie z tradycją przepraszam za błędy.
Rozdział jest dla wszystkich :) 
Kto wie o co chodzi z kanapkami z masłem orzechowym, ciasteczkami z czekoladą i colą? (nie było, że z czekoladą, ale każde dziecko woli z czekoladą niż bez, więc przyjęłam, że z czekoladą)
Co do następnego daję wam wybór. Następny rozdział będzie miał około trzy strony A4 w Wordzie. Mogę dodać go w niedzielę, ale wtedy ponad tydzień będzie trzeba czekać na następny (jestem ZUA!!! [wbrew pozorom to nie jest źle napisane. Ten błąd jest specjalnie) Albo w środę, lub wtorek za tydzień. Wybierajcie.
Plus w następnym rozdziale będzie mały bonusik w postaci moich rysunków. (chyba, że nie chcecie oglądać moich bazgrołów) [jeżeli moja ukochana ksero-kopiarka będzie działać]
No dobrze nie zanudzam.
Laciata <3
P.S Sweet focia z Jake'm i Loganem <3


i Z Alexandrą i Brandonem przed greckim Panteonem  (byłam tak i stałam w tym samym miejscu rok później...) [ale się chwalę :) ]

plus... Czy on nie ma pięknego uśmiechu? (tak... uwielbiam Jake'a Abela...)

No dobrze pospamiłam sobie. :) Jako wynagrodzenie za tylko 888 słów.
Już oficjalnie nie zanudzam
Laciata <3
Jak czytasz to skomentuj!!!