środa, 29 stycznia 2014

Rozdział 27 - "(...) ale najprościej mówiąc..."

Minęły trzy dni, a Moni nigdzie nie ma!!! Nie wtajemniczaliśmy w to całego obozu. O jej zniknięciu wiedzą tylko Chjeron, Adrian, Ann i Nico, no i ja. I jeszcze ten od Hekate. Na strychu znaleźliśmy ślady czyjeś obecności. Monica musiała tu być zanim zniknęła. Na swoim miejscu nie był tylko mój/Hala pamiętnik i pazur Ladona. Przeszukaliśmy cały obóz wzdłuż i wszerz. Każdy domek. Na dodatek "przypadkiem" podsłuchałem rozmowę Chejrona i Rockiego (Zeusie zapamiętaj ten cud jak nazwałem go po imieniu) Chłopak powiedział centaurowi, że słyszał jak Monica szepcze, a czasem krzyczy, do kogoś, jak byli sami, a potem mówiła, że nic takiego się nie stało. Czyli z tym jej krzykiem mi się nie zdawało...

Szedłem po plaży i próbowałem pozbierać myśli, przewracając w palcach pudełko od mojego ojca. W środku był pierścionek z niebieskim kryształem. "Mam nadzieję, że szybko zrobisz z tym to do czego jest to przeznaczone." powiedział jak mi go dawał. Ten idiota chce, żebym się oświadczył Monice. Nie wiem co on ma z głową i nie mam zielonego pojęcia jakim cudem on jest moim ojcem...
- I kogo nazywasz idiotą? Sam nie miałeś odwagi podejść do niej, gdy mogłeś i powiedzieć jej prawdy... - usłyszałem za sobą.
- Czego ode mnie chcesz? - warknąłem odwracając się do bogini miłości. Jak zwykle raziła swoją pięknością, ale ja oczywiście miałem w głowie Monicę...
- Wiesz, że na temat miłości ja wiem wszystko. Powiedziałabym ci coś, ale... no nie wolno mi ingerować w wasze sprawy. Chciałam ci tylko powiedzieć, że kiedyś dostaniesz to co chcesz. Albo raczej tą co będziesz chciał. Pamiętaj. Będziesz! Szczerze serce mi się kraje, gdy widzę jak na nią patrzysz... Najpierw Thalia. Zamieniona w sosnę. Potem Annabeth. Zakochana w Percym. A teraz Monica, z którą rozdzieliła się przepowiednia, potem twój brat, a teraz ten słodki chłopiec od Hekate. - powiedziała rozmarzonym głosem.
- Mam gdzieś to, że jesteś boginią, ale wynoś się stąd i nie zawracaj mi głowy!!! - krzyknąłem na nią. Udała przestraszoną i zniknęła.

Byłem bardzo niedaleko miejsca, gdzie wypływa Potok Zefira, gdy usłyszałem jakby ktoś mocno rzucił czymś, a raczej kimś. Pobiegłem w tamtą stronę i zobaczyłem wielkiego cyklopa. Większego od Antajosa, cyklopa z którym walczył Percy (na mój rozkaz). Miał fioletową skórę i pomarańczowe włosy pozaplatane w dredy. Monica leżała nieprzytomna pod drzewem. Cyklop zmierzał w jej stronę. Te kilka lat, służenia Kronosowi nauczyły mnie czegoś. Zawsze noś przy sobie broń. Dobyłem Szerszenia. Cyklop jeszcze mnie nie zauważył.
- Dzieci Hadesa, są dobre... - powiedział do siebie i sięgnął ręką po Monicę. W tej samej chwili poczuł Szerszenia na plecach. Krew ściekła po jego plecach, ale nie zwrócił na to uwagi. Odwrócił się do mnie.
- Idź stąd herosie. Ciebie zjem na deser. Teraz chcę dziecko Hadesa. Kilka stuleci temu zjadłem aż piątkę... Potem nie było żadnego... - zaczął gadać - Na pierwsze danie zjem dzieci Wielkiej trójki. Potem Aresa, Apollina i Afrodyty, one to są słodkie... Na koniec zostawię sobie dzieci Hermesa i Hefajstosa.
- Nie zjesz żadnego półboga z tego obozu. - powiedziałem i znów natarłem niego. Dobrze się bronił.
Nawet nie wiem ile minęło. Cały czas próbowałem go zranić, ale skończyło się na kilku powierzchownych ranach. Serce... Muszę wbić miecz w serce. Po chyba godzinie Szerszeń znalazł się w piersi cyklopa. Jego fioletowa skóra poszarzała, oczy zaszły mgłą, a po chwili cały zmienił się w pył.

Mimo wszystkich ran jakie zadał mi cyklop, szybko podszedłem do Monici. Nadal była nieprzytomna, ale żyła. Wziąłem ją na ręce i poczułem przeszywający ból pod lewym ramieniem. W miejscu gdzie była moja "Pięta Achillesowa". Musiał mi otworzyć tę ranę. Jak i kilka innych starych blizn. Na szczęście nie wliczając w to blizny na policzku. Wstałem z Monicą w ramionach i lekko chwiejnym krokiem ruszyłem w stronę Wielkiego domu. Przez moje wyczerpanie Monica była cięższa niż zwykle. Wcześniej prawie nie czułem jej ciężaru. Ubranie miała całe we krwi. Tylko nie do końca wiem, czy mojej czy swojej. Na dworze było już ciemno. W końcu poszedłem na plaże po ognisku (co jest zabronione) Wszędzie było pusto. Tylko w domkach świeciło się jeszcze światło. Na ganku wielkiego domu nie było nikogo, ale ze środka dobiegała piosenka Madonny i jeszcze czyjś głos. Zdecydowanie Chejron nie umie śpiewać. Łopatką otworzyłem drzwi (co wywołało kolejną falę bólu) zastając centaura stojącego na stole z mikrofonem w ręce. Naprawdę nie chcę wiedzieć, co się tu dzieje, gdy gasną światła.
- Sytuacja nie zaistniała. Co się stało? - zapytał schodząc ze stołu, wyłączając piosenkę.
- Znalazłem ją na plaży przy Potoku Zefira. Atakował ją cyklop, więc go zabiłem. - odpowiedziałem. Chejron chciał zabrać Monicę, ale ręce mi tak zesztywniały, że nie był w stanie. Dokładnie nie chodziło o to, że tak zdrętwiały mi ręce, ale, że gdybym przestał czuć jej ciężar zaraz straciłbym przytomność, bo podejrzewam, że straciłem już tyle krwi, że cudem jest to, że trzymam się na nogach.
Szliśmy w stronę części szpitalnej. Gdy dotarliśmy położyłem Monicę na łóżku, a sam usiadłem na sąsiednim. Chejron zajął się moimi ranami a potem córką Hadesa. Miała złamane żebro i rękę. Na szczęście nic więcej (oprócz niewielkiej rany na plecach). Ja miałem tylko liczne rany.
Noc spędziłem w "szpitalu". Monica nadal się nie budziła. Ten od Hekate się nie pojawiał, więc uznałem, że ja przy niej posiedzę.
Przed kolacją przyszła Annabeth.
- Luke, nie było cię nigdzie przez cały dzień... - zaczęła, ale gdy zobaczyła bandaże na moim ciele przerwała - Co ci się stało?
- Cyklop... Taki wieeelki cyklop. - usłyszeliśmy głos Monici. Siedziała po turecku, czego przed chwilą nie robiła - Ten duży cyklop chciał mnie zjeść. A potem innych.
Patrzeliśmy na nią w osłupieniu. Powiedziała jeszcze kilka niezrozumiałych słów, poczym wydała z siebie zduszony krzyk i spojrzała przerażonym wzrokiem w przestrzeń. Zaczęła mówić, by ktoś ją zostawił i inne teksty tego typu, a później przeszła na starogrecki.
Annabeth pobiegła po Chejrona. Ona jako jedyna nie znienawidziła Moni. Moni po prostu przypominała Ann jej nienarodzone dziecko, ale już się z tym pogodziła. Tylko nie miała odwagi z nią porozmawiać.
Próbowałem obudzić Monicę z transu, ale zdawała się w ogóle nic nie czuć. Po kilku minutach w drzwiach stanęli córka Ateny i centaur. Chwile później wszedł jeszcze syn Hekate.
On też próbował obudzić Monicę. (kończąc prawie każde zdanie na "skarbie" albo "kochanie" czym doprowadzał mnie do szału) Ona cały czas powtarzała coś po starogrecku. Chejron odesłał wszystkich. Przed salą siedziałem tylko ja i chłopak od Hekate. Ann poszła po Nico. Uznała, że przez ten miesiąc oddalili się od niej i coś się stało, a nie powiedziała o tym nikomu. Powiedziała sobie, że trzeba to naprawić.
- Po co ty tu nadal siedzisz? - odezwał się w pewnej chwili syn Hekate - Nie jesteś kimś kto powinien być informowany o jej stanie.
Zacisnąłem pięści ze złości, ale odpowiedziałem nadzwyczaj spokojnie :
- To nie jest szpital śmiertelników. Nie zabronisz mi.
- Jako jej chłopak nie chcę byś był informowany o jej stanie zdrowia!!! - warknął, wstając.
- Jako jej brat, wiedzący o niej więcej niż którykolwiek z was, pozwalam by Luke tu był - oznajmił Nico wchodząc do korytarza - Uwierz, Rocky. Luke ma większe prawo do niej niż ty kiedykolwiek będziesz miał.
Syn Hekate spojrzał na Nico wilkiem, ale nic nie powiedział. Po jakimś czasie z sali wyszedł Chejron.
- Nie wiemy co jest z Monicą, ale najprościej mówiąc postradała zmysły. - powiedział Chejron.

Minutę później drzwi zatrzasnęły się za mną.
______________________
Oto jest dwudziesty siódmy rozdział!!!
Mi się ten rozdział w miarę podoba i jestem z niego zadowolona, ale jeden z następnych będzie jednogłośnie najlepszym... Przynajmniej dla mnie...
A teraz pytanie... Kto pod 18 rozdziałem obstawiał pierścionek?
Rozdział dedykuję Bielanie, która prawie odgadła zawartość pudełka dla Luke'a, I Starlette. Pisz szybko :)
Mam nadzieję, że rozdział się podoba i oczywiście przepraszam za błędy. 
Z racji tego, że mam ferie udało mi się napisać szybciej, ale z następnym na piątek raczej się nie wyrobię :) Ale myślę, że na sobotę, albo niedzielę tak. :) 
Nie zanudzam
Laciata <3
Jeśli czytasz to skomentuj!!!

wtorek, 28 stycznia 2014

Versatile Blogger Award

Znów zostałam nominowana do Versatile Blogger Award.
Wszystko w zakładce :) (tak jak i poprzednia nominacja)

Nie zanudzam
Laciata <3

piątek, 24 stycznia 2014

Rozdział 26 - "Minęły trzy dni"

<Monica>
Moja głupota mnie przeraża!!! Po co podbiegałam do niego? Po co oferowałam mu pomoc? A już wiem!!! Po to żeby pogadać z nim. Potrzymać go za rękę (nieważne, że zakrwawioną). I spojrzeć jeszcze raz w te cudowne niebieskie oczy!!! A myślałam, że wywaliłam go z serca już prawie na dobre. Jeszcze duch Lily gadający o Nico... To doprowadzi mnie do szału. Naprawdę.

Luke wyszedł i zajmowałam się teraz ścieraniem krwi z podłogi. Pojawiła się jakaś dziewczyna. Zaczęła gadać, krzyczeć. Nie przerwałam mojego zajęcia.  Po jakimś czasie przyszedł Rocky. Zobaczył krew na podłodze.
- Co się stało? Zraniłaś się? - zapytał podchodząc do mnie i patrząc na mnie zmartwionym wzrokiem.
- Nie... Po prostu.... - zacięłam się. Powiedzieć mu o Luke'u czy nie? No w końcu on myśli, że to koniec z nim, co nie do końca jest prawdą... - Nico się zranił... - wyszeptałam bez przekonania.
- Nico nie podszedł by do twojego łóżka. - powiedział stanowczo.
- Dobra... Luke miał poranioną rękę i się nią zajęłam. Przy okazji trochę krwi nakapało na podłogę.
- Czemu ty? Nie mógł iść do swojego barta lekarza, albo do Chejrona? - odezwał się z wyrzutem.
- Mógł, ale... Nie bądź zły. Proszę. Tylko opatrzyłam mu ranę na ręce. - szepnęłam ze smutkiem. "I cały czas mocno ją trzymałaś... I nie chciałaś puścić..." szeptało moje serce. Na ironię nadal jest za Luke'm. Rozum za Rockym. A powinno być na odwrót. Ale serce tak samo reaguje na Rockiego jak na Luke'a kiedyś (i teraz).
- No dobra. Idziemy na plażę? - podał mi rękę - Niech harpie dokończą robotę.
Właśnie uświadomiłam sobie, że ta rozmowa wyglądała bardzo podobnie jak moja z Luke'm sprzed zapasów i łucznictwa.
Poszliśmy na plażę. Po kilkunastu metrach usiedliśmy na piasku. Rozmawialiśmy, całowaliśmy się... itp. Nagle przede obok zaczął biegać jakiś duch. Starałam się go ignorować, ale było ciężko. Po jakimś czasie wyszeptałam cichutko "Zamknij się"
- Co? - spytał Rocky, który najwyraźniej mnie usłyszał.
- Nie, nic. - odpowiedziałam.
Sytuacja powtórzyła się jeszcze kilka razy. Poszliśmy na kolację, gdzie ten duch nadal mnie prześladował.
Po kolacji było wolne, więc postanowiłam, że powiem wszystko Chjeronowi. Może coś zaradzi. Weszłam do Wielkiego Domu, przeszukałam całe dwa piętra, ale nic nie znalazłam. Spojrzałam na schody prowadzące na strych. Może tam jest? Nadal się nie dowiedziałam do jest na strychu. Weszłam po nich. Znalazłam się na poddaszu. Było tu pełno kurzu i pajęczyn. Stało tu dużo stolików. Na wszystkich były jakieś zeszyty, i trofea po zabiciu jakiś potworów. Mój wzrok przykuł pazur jakby smoka. Było tam nazwisko Luke'a i rok. Podejrzewam, że w tym roku obyła się jego wyprawa do ogrodu Hesperyd, a to był pazur Ladona, autora blizny syna Hermesa. Niedaleko leżał zielony zeszyt oprawiony w skórę. Większość zawierały wpisy "Halcyona" Potem przekartkowałam na koniec i zobaczyłam trzy imiona. "Grover, Annabeth i Thalia" Potem rzuciło mi się w oczy czwarte imię "Luke". Wszystko było pisane w pierwszej osobie, jak to pamiętnik, ale imię syna Hermesa powtarzało się tylko w dialogach i jako ostatnie słowa wpisów. Potem dotarło do mnie, że końcowe wpisy są wpisami Luke'a. Przeczytałam kilka fragmentów. Przypomniałam sobie słowa Simona, jak opowiadał mi jego historię i wspominał o Thali. "... i większość obozowiczów znających tą historie uważa, że była to jego pierwsza miłość." Po tym co pisał było to widać. Poczułam ukłucie w sercu. Pewno to uczucie nie przeminęło... Jeszcze innym razem ktoś mi wspomniał, że po tym jak zdradził obóz... spodobała mu się Annabeth. Ledwo powiedziałam to w myślach. Ja do cholery jestem zazdrosna!!! Pobiegłam na plażę. Dobiegłam do miejsca, gdzie w ląd wpływała mała rzeka. Potok Zefira... Usiadłam po turecku, z oczu leciały mi łzy, i patrzyłam się na horyzont, próbując ignorować natrętne duchy mówiące, że w końcu osiągnęły swój cel. Nawet nie zauważyłam, gdy zaczęłam szeptać starogreckie przekleństwa pod ich adresem.
W pewnym momencie straciłam świadomość, ale ciągle szeptałam...

***
<Luke>
Minęły trzy dni, a Moni nigdzie nie ma!!!
___________________
Oto przed Wami dwudziesty szósty rozdział.
Szczerze, go lubię, ale prawdopodobnie jeden z następnych będzie mi się jeszcze bardziej podobał. (Laciata ma plan Buahahahaha)
Przepraszam za błędy.
Mam nadzieję, że się podoba. 
Teraz mam zadanie/pytanie dla Was :
Czy znacie jakąś aktorkę/modelkę/piosenkarkę, która ma ciemne włosy (najlepiej długie) i niebieskie, lub szare oczy? Proszę o pomoc to WAŻNE!(bo najlepiej podkreśla się coś caps lockiem :) )
Nie zanudzam 
Laciata <3
P.S Czy ktoś tak jak ja ogląda Pamiętniki Wampirów i widział najnowszy odcinek? (OMG!!!)  :)
Jeśli czytasz to skomentuj!!!

piątek, 17 stycznia 2014

Rozdział 25 - "Rocky... nie zapominaj o nim"

Minął tydzień. Nie ukrywałam tego, że jestem z Rocky'm, ale martwiło mnie trochę, że inni odsunęli się od niego. Przez spotkania z nim odwołałam prawie wszystkie lekcje z Luke'm. Z siedmiu, w tym dwóch, weekendowych trzygodzinnych, jakie pobierałam wcześniej, wypaliły tylko dwie. Trzy godzinna w sobotę i we wtorek, ta podczas czasu wolnego. Na dodatek, wcześniej te lekcje mijały jak dwie minuty. Przez ten tydzień dłużyły się w nieskończoność. Na szczęście z 1000% jakie zajmował w mojej głowie syn Hermesa zostało tylko 5%, gdyż resztę zaprzątał Rocky. W ten tydzień... Bogowie... chyba się zakochałam.

Rocky spędzał teraz czas z Rossem, z którym zakolegowałam się w tym czasie. Niby siedem dni a tyle się stało. Jest poniedziałek. Siedziałam w ukrytym miejscu na polu truskawek. Tak... one tu rosną dopóki nie spadnie śnieg, lub temperatura nie zjedzie poniżej zera. Podjadałam czerwone owoce. Podszedł do mnie Luke, zatrzymał się przede mną i spojrzał na mnie wymownie. Podniosłam na niego błagalny wzrok.
- Jak już nie chcesz, w ogóle mieć ze mną lekcji wystarczy powiedzieć, a nie ciągle wywiązywać się chłopakiem.
Usiadł naprzeciwko mnie.
- To nie tak, że nie chcę... - jęknęłam.
- Moni... Wiedzę jak na tych dwóch lekcjach jedyne o czym myślałaś to ten chłopak od Hekate i to żeby wreszcie lekcja się skończyła. To widać. Albo przynajmniej ja to widzę. - powiedział z wyrzutem.
- Luke... No kurka... Jak ci to wytłumaczyć? Na pewno znalazłeś się kiedyś w podobnej sytuacji. No po prostu... Ja... no chcę spędzać z nim jak najwięcej wolnego czasu. Jego wolnego czasu. Jak uważasz, że powinnam nadal mieć z tobą lekcję to ja mogę nawet w nocy się wymykać. Nico i tak ma mnie gdzieś. - powiedziałam wzruszając ramionami. W jego oczach dostrzegłam cień smutku? Zazdrości? Zdawało mi się. Na pewno.
- Ty możesz. Ze mną jest gorzej. I tak, miałem kiedyś podobnie. No dobra. Więc, już nie musisz codziennie przybiegać do mnie i mówić, że odwołujesz lekcje. Nie będzie kolejnych, dopóki Chejron nie pozwoli ci brać udziału we wszystkich. Wtedy na mitologii. Chyba, że tych też nie chcesz. - wysyczał z jadem. Zdenerwował się. Ojć... Zasmuciło mnie, że jest na mnie zły. Mimo, że już prawie doszczętnie wywaliłam go z mojego serca, nadal był dla mnie kimś nawet ważnym. Nie chciałam, żeby był zły.
- Przepraszam, ale wiesz... A te zamiast mitologii to nadal chce mieć. Proszę nie bądź zły. Cały obóz mnie nienawidzi. Nie chcę, żebyś ty też zaliczał się do tej listy. - powiedziałam z smutnym uśmiechem. Zabrzmiał dźwięk konchy nawołującej do następnej lekcji
- No dobra. Chejron zastąpił mnie na poprzedniej godzinie, ale teraz mam łucznictwo ze swoim domkiem i Percym. - wstał - Idziesz? - zapytał z lekkim uśmiechem na ustach. Uwielbiam ten jego uśmiech... "MONICA!!!"  krzyknął mój rozum "Rocky... nie zapominaj o nim"
- Jasne... Rocky ma teraz zapasy. Popatrzę sobie na was. - powiedziałam i wstałam z jego pomocą. Razem ruszyliśmy w stronę areny. Domek Hekate już był. Pożegnałam się z Luke'm i pobiegłam w stronę Rockiego.

***
<Luke>

Minęło już pół lekcji łucznictwa.  
Monica cały czas spędzała przy tym chłopaku od Hekate. (znam jego imię, ale nie będę go używał. Samo jego brzmienie mnie wkurza)
Moja dłoń mocniej zacisnęła się na łuku łamiąc go na pół. Kilka drzazg wbiło mi się w spód dłoni, ale zignorowałem ból.
- Luke! To już trzeci łuk jaki złamałeś dzisiaj. I cały czas masz złote oczy. Co jest? - zapytał Percy, przynosząc mi kolejny. Wystarczy że zerknę w jej kierunku, łuk łamie się na pół. Widok ich razem doprowadza mnie do szału. Gdyby nie on, Chejron i ta piep... cholerna przepowiednia, ja byłbym na jego miejscu. Czy ja, do cholery, jestem zazdrosny?
Wskazałem głową na córkę Hadesa i syna Hekate.
- Ona? - wysyczał - Luke, ona sprawiła, że twoja najlepsza przyjaciółka, którą opiekowałeś się odkąd miała siedem lat, poroniła!!! Nie wierzę, że nadal patrzysz na nią w ten sposób.
- A ty na moim miejscu odwróciłbyś się od Ann, gdyby ona zrobiła coś takiego? Poszedłbyś w ślady całego obozu i ignorowałbyś ją? Wątpię. - powiedziałem i zabrałem mu łuk z ręki i strzeliłem prosto w środek tarczy. Złość naprawdę pomaga na takich treningach.
- Nie... Nie zrobiłbym tego. Ale to przez nią Clarisse zabiła tą szóstkę obozowiczów. A w ogóle... Idę pogadać z Adrianem. - rzucił na odchodne i poszedł sobie.
Lekcja się skończyła. Czwartego łuku nie złamałem. Z mojej lewej dłoni kapała krew, ale nie zwracałem na to uwagi. Szedłem w stronę domku Hermesa, gdy zatrzymała mnie Monica... Prawdopodobnie złoty kolor w moich oczach zniknął, bo nie powiedziała nic na ten temat.
- Luke... Co ci się stało w dłoń? - zapytała i wzięła moją lewą rękę, która automatycznie rozluźniła się z pięści. Była cała w drzazgach i krwi.
- Miałem zły łuk. Powbijały mi się drzazgi, a później złamał w ręku, więc wbiło się ich jeszcze więcej. - wytłumaczyłem. Spojrzała na mnie z lekkim zdziwieniem.
- No dobra. Choć do Wielkiego Domu. Chejron musi ci to opatrzyć. Albo Adrian. Obojętnie. - powiedziała i pociągnęła mnie w stronę niebieskiego budynku.
- Nie trzeba. Sam je sobie powyciągam. - zaprotestowałem. Spojrzała na mnie tymi swoimi pięknymi błękitnymi oczami godnymi dziecka Zeusa.
- Nie. Albo idziesz do Chejrona, albo ja ci je wyciągam. Nie będziesz tego robił sam. - powiedziała stanowczo.
- Nie jestem dzieckiem, Monica. Ale dobrze. Skoro tak bardzo tego chcesz. - zgodziłem się, przewracając oczami ze śmiechem. Nie ważne jak bardzo będę wkurzony, czy zazdrosny o nią. Prawie w ogóle nie potrafię być na nią zły. Jest zbyt cudowna...
Pociągnęła mnie w stronę swojego domku (chociaż mogła do Wielkiego Domu, by zrobił to Chejron). Potem posadziła na łóżku i powiedziała, żebym chwile poczekał. Poszła po apteczkę. Po chwili wróciła. Zdawało mi się, że usłyszałam jakby mówiła do kogoś (raz krzyknęła), ale w domku nie było nikogo oprócz nas.
- Daj rękę. - zażądała i od razu sięgnęła po moją lewą dłoń.
Zaczęła wyciągać drzazga po drzazdze, kawałki drewna z mojej dłoni. Bolało, co było oczywistością, ale jej druga ręka na nadgarstku lekko koiła ból. Krew ciekła na podłogę, ale nie przejmowała się tym tylko w skupieniu pozbywała się drzazg. Potem przemyła mi dłoń wodą utlenioną i zabandażowała. Jeszcze podała mi małą szklankę Nektaru.
- Skąd wzięłaś Nektar w domku? Chejron wyraźnie zabrania trzymania i zażywania go w domkach bez jego zgody. - powiedziałem. Spuściła wzrok i zacisnęła wargi.
- Nektar jest Nico... Ma małe zapasy w domku... Podkradłam mu trochę. - wyszeptała. Nico ma jakieś problemy z Nektarem...? Wolałem dalej nie pytać.

- No dobra... Dzięki. Mam nadzieję, że do jutra przejdzie. - pożegnałem się i wyszedłem z domku Hadesa.
______________________
 Oto jest dwudziesty piąty rozdział.
Przynajmniej jest dużo Luke'a plus perspektywa (zazdrosnego) Luke'a
Teraz pytanie dla was!
Rozdziały maja być w piątki, czy w soboty jak wcześniej? 
I pochwalę się pięknym kolażem jaki wykonała dla mnie Weronika Lynch 



No i jak Wam się podoba nowy wygląd bloga? Ja jestem z niego zadowolona :)
Nie wiem, jak Wy, ale Laciata ma już ferie!!! Dwa tygodnie wolnego...
DZIĘKUJĘ ZA PONAD 5000 WEJŚĆ!!!
Nie zanudzam 
Laciata <3

Jeśli czytasz to skomentuj!!!

sobota, 11 stycznia 2014

Rozdział 24 - "Tak... - szepnęłam i go pocałowałam"

[- Przyszłam zobaczyć jak sie pogrążasz. Brat twojego chłopaka zdrajcy sie od ciebie odwrócił, di Angelo też, Jackson, Chase, Grace... cały obóz. Będę się napawać twoim nieszczęściem. - wysyczała i znikła. ]

Minął miesiąc. Za kilkanaście dni kończy sie wrzesień. Prawie codziennie nawiedzały mnie duchy zmarłych. Raz zabici przez Clarisse, raz ci co polegli w bitwie o Manhattan (Już chyba spotkałam każdego, oprócz Charlesa Beckendorfa i Sileny Beauregard). Ci drudzy zawsze wypominali mi moją znajomość z Luke'm. Myślałam, że oszaleję. Zdarzyło mi się kilka bezsennych nocy. Wczoraj Chejron zdjął mi gips. Nadal trochę utykam, ale nic poza tym.

Każdy, dosłownie każdy mnie ignorował, patrzył na mnie krzywo, z nienawiścią. Z Annabeth, Percym, i Thalią nie rozmawiałam ani razu, od tamtego incydentu. Były dwie osoby, z którymi mogłam pogadać. Luke, choć od tamtego ostatniego pocałunku rozmowa aż tak nam nie idzie. Ale mnie nie ignoruje. Czasem stara się mnie pocieszyć. Pomaga mi w rozwijaniu umiejętności. Drugą jest duch ciotki, którego przyzywam co jakiś czas. Jej zawsze się zwierzam. Opowiedziała mi też trochę jak to było, że ona się mną opiekowała.
- Znałam Camille od podstawówki - opowiadała - Przyjaźniłyśmy się do końca. Lubiłyśmy chodzić do jednej kawiarenki. Miałyśmy chyba jakieś trzydzieści lat, gdy poznała twojego ojca. Spóźniłam się na spotkanie i Hades dosiadł się do czekającej na mnie twojej matki. Oczywiście przedstawił się inaczej. Zaczęła się z nim spotykać. Po jakimś roku zaszła w ciąże. Camille nawet nie zdążyła mu tego powiedzieć, gdy zostawił jej list, w którym powiedział jej, że jest bogiem i tak dalej. O przepowiedni też. Potem ona przekazała to mi. Camille wiedząc na kogo wyrośniesz, niedługo po twoich narodzinach oddała cię w moje ręce. Zawsze chciałam mieć dzieci, choć nie mogłam. Uznała, że ja wychowam cię lepiej. Nie podała mi głównego powodu dla którego cie oddała. Sama go poznałam rok później. Twoja matka była uzależniona od narkotyków. W czasie ciąży starała się nie brać, ale trochę jej to nie wychodziło. Na szczęście ty urodziłaś się zdrowa. Podczas ciąży brała o wiele mniej niż wcześniej. Po urodzeniu ciebie poczuła się wolna od limitu i przedawkowała. Powiedziała mi jeszcze, zanim przedawkowała, że mam ci nic nie mówić. Jak wiesz wiedza o boskim pochodzeniu jest groźniejsza niż niewiedza.
Zawsze przyzywam ją przy moim łóżku. Nico udaje, że nic nie wie, ale jestem sto procent pewna, że wyczuwa odór śmierci, który pozostaje po spotkaniach z nią.

Szłam w stronę miejsca, gdzie odbywają się zajęcia plastyczne. Chciałam coś pobazgrać na jakieś kartce. Jeszcze przez następny miesiąc mam odwołane wszystkie zajęcia, oprócz takich jak te. Chejron nic nie wie, o moich lekcjach z Luke'm, podczas każdego czasu wolnego.  On tylko wtedy ma czas. Jeżeli nie prowadzi lekcji ma normalne ze swoim domkiem.
Powiedziałam sobie, że on to już rozdział zamknięty. Przez niego... no po prostu nie zawsze jestem przytomna. Nie chcę już tego czuć. N-I-E C-H-C-Ę!!!
Nie daleko budynku, do którego zmierzałam zatrzymał mnie chłopiec. Miał może dziesięć lat. Ale obóz powoli robił swoje. Jego ramiona już były trochę szersze od reszty ciała. Ubrany był w pomarańczową koszulkę obozu włożoną w jasne jeansy. Na nogach miał trampki. Jego szyję zdobił jeden gliniany paciorek. Ja miałam już takich dwa Jego włosy były jasne, przy głowie ciemniejsze, ciemnobrązowe. Oczy zmieniały kolor. Raz były niebieskie, raz brązowe, raz fioletowe, czy zielone.
- Coś sie stało? - zapytałam przyjaźnie kucając przed nim. Teraz sięgał mi ponad głowę. Myślałam, że ucieknie, albo coś. Ale nie.
- Nie... Jestem Ross. Moją mamą jest Hekate. Ja po prostu... Znaczy mój brat... bardzo mu się spodobałaś, ale on nie ma odwagi do ciebie podejść. Myśli, że jesteś z tym nauczycielem. - powiedział nieśmiało. Uśmiechnęłam się.
- I poprosił cię byś do mnie podszedł, tak?
Chłopczyk pokręcił głową.
- Nie prosił mnie. Nawet mi tego zakazał. Ale ja... ja mam tylko jego. Nasz tata nie żyje i... A on skupia się tylko na tobie. Myślałem, że może... - jąkał się. Moją jedyną reakcją był śmiech.
- Czyli chcesz mnie z nim zeswatać? No dobrze. Co mi szkodzi. Porozmawiam z nim. Przyprowadź go do tego budynku, dobrze? - wskazałam na salę plastyczną. Chłopiec pokiwał uradowany głową i pobiegł w stronę domku poświęconego bogini magii. Ja ruszyłam w przeciwną stronę. W tej chwili większość domków ma inne lekcje niż plastyka (tak to nazwę). W środku było pawie pusto. Tylko kilka osób na końcu sali zajęło sie jakimś projektem. Stanęłam przy sztaludze. Zamoczyłam pędzel w jakieś farbie i zaczęłam mazać po płótnie. Po niedługim czasie usłyszałam krzyki. Jeden straszy głos, a drugi młodszy. Ten młodszy należał do Rossa.
- Co zrobiłeś?! - krzyknął ten starszy.
- To co powiedziałem. Teraz, braciszku, idziesz do niej i pogadaj z nią.  - spokojnie odpowiedział mu głosik Rossa.
- Ona ma chłopaka!
- Powiedziała, że nie widzi problemu w rozmowie z tobą. A może nie jest z nim. IDŹ!!! - krzyknął trochę piskliwym głosem.
Zaczęłam się śmiać. Weszli do sali plastycznej i zastali mnie w takim stanie. Ross również zaczął się śmiać. Delikatnie popchnął swojego brata w moją stronę. Ja postarałam się uspokoić.
Brat Rossa był wysoki, wysportowany. Miał jasnobrązowe włosy mniej-więcej do brody i oczy jak brat.
Wyprostowałam się, odgarnęłam włosy z czoła i wzięłam znów pędzel do ręki. Poprzednim kolorem był niebieski. Tak nim pomazałam, że nadawał się na morze. Może namaluję te skały przybrzeżne? Dobry pomysł. Tylko ja kiepsko maluję. Trudno. Będzie prymitywna wersja tych skał.
Brat Rossa tylko siedział na stoliku i mi się przyglądał.
- Więc... - zaczęłam chcąc go trochę zachęcić. No w końcu to on chciał ze mną pogadać.
- Domyślam się, że mój brat wszystko ci powiedział.
Pokiwałam głową. Nic nie odpowiedział.
- To zróbmy tak. Nie widziałam się z twoim bratem. Nie przyprowadził cię tu, tylko sam przyszedłeś. Od początku. Hej. Jestem Monica, córka Hadesa, której tylko jedna osoba w obozie nie nienawidzi. - powiedziałam z uśmiechem.
- Nie jedna, ale trzy. Jeszcze ja i mój brat. Ja jestem Rocky, syn Hekate... - zaciął się i po chwili dokończył - I wnuk Nemezis. Mój ojciec był synem Nemezis.
- Ciekawe... Opowiedz mi coś o sobie. - odpowiedziałam i odwróciłam się do niego - A i... siadaj tu, bo cię nie widzę, a chciałabym spróbować namalować to co mam w głowie. - znów się do niego uśmiechnęłam.
Rocky spełnił moją prośbę. Usiadł tak, że go widziałam.
Zaczęliśmy rozmawiać. Dowiedziałam sie o nim kilku rzeczy, on o mnie. w końcu padło pytanie, którego się obawiałam.
- Ten nauczyciel szermierki... Lucas... Luke! To twój chłopak, tak? Pojawiłem się w obozie na niedługo przed rocznicą bitwy. Widziałem jak ty... no... go całowałaś...
Spuściłam wzrok i lekko się zarumieniłam. Z Luke'm koniec. Powiedziałam to już sobie i tak zrobię. TO KONIEC!!!
- Nie. Luke... był... no powiedzmy zauroczeniem, które minęło. - wymamrotałam i znów podniosłam wzrok na mój "obraz"
Morze było dość znośnie. Skały też dało się ścierpieć. Jeszcze niebo... i piasek... Dasz radę Moni. Namalujesz to!
Dziwne jest to, że jak byłam mała to potrafiłam ślicznie rysować, a nie umiałam śpiewać i w ogóle nie wykazywałam talentu muzycznego.  Teraz nie potrafię malować, a śpiewać i grać, tak, mimo, że tego nie robię.
- Rozumiem... Mam pytanie. Skoro ty i tak nie uczęszczasz na prawie żadne zajęcia... A ja mam ranę i też nie biorę w nich udziału. To może przejdziemy się? - zapytał z nadzieją - Oczywiście jak skończysz malować.
Pokiwałam głową. Czemu nie? "Luke... Luke... Luke... NO KURNA LUKE!!! PRZEZ LUKE'A NIE PÓJDZIESZ Z ŻADNYM CHŁOPAKIEM NA ROMANTYCZNY SPACER!!!" zaczęło się drzeć moje serce. Uciszyłam je. K-O-N-I-E-C  Z LUKE'M!!! Skończyłam malować. Wyszło mi nawet nieźle. Może na poziomie w miarę utalentowanej trzynastolatki. Podpisałam pracę moim imieniem i położyłam na miejsce, gdzie prace mają się suszyć.
Ruszyliśmy w stronę plaży. Kiedy dochodziliśmy do pisaku złapał mnie za rękę. Uśmiechnęłam się lekko. Szliśmy w ciszy. Po krótkim czasie zatrzymaliśmy się w takim miejscu, gdzie nikt nie mógł nas zobaczyć.
- Monica... Naprawdę wiem, że znamy się krótko, ale... - zaciął się, spojrzał mi w oczy i mnie pocałował. Oddałam pocałunek. Nie powiem, że całowało mi się z nim źle. To było cudowne. Pocałunek... z odrobiną magii? Zupełnie inaczej niż... STOP!!! Nie. Nie porównuj Rockiego do Luke'a.
- Więc... Zostaniesz moją dziewczyną? - zapytał.
Zamilkłam. Spodziewałam się tego pytania od jego pocałunku. Nadal nie do końca wybiłam sobie z głowy Luke'a, ale Rocky, przyznam, też mi się podobał.

- Tak... - szepnęłam i go pocałowałam.
__________________________
Oto jest dwudziesty czwarty rozdział.
Pewno po raz kolejny chcecie mnie zabić...
Rozdział dedykuję Weronice Lynch. Doczekałaś się :)
Jak i dedykacja jest dla wszystkich, który czytają i komentują to... coś.
Oczywiście przepraszam za błędy
Co do Rockiego i Rossa to będą teraz ważne postacie.
Ross : 


Rocky :


(Rocky i Ross Lynch z zespołu R5)
I teraz zadanie dla was!
Nad szablonem na bloga jeszcze nie myślałam, ale postanowiłam zmienić nagłówek, bo to coś co teraz jest to moje kreatywne dzieło w paincie. Weronika wykonała dla mnie dwa nagłówki i wybór jest wasz, który ustawię.
Nr 1 


I nr 2 

Nie zanudzam
Laciata <3
Jeśli czytasz to skomentuj!!!

sobota, 4 stycznia 2014

Rozdział 23 - "Usłyszałam czyjś głos. Dopiero po chwili go rozpoznałam..."

[Potem usłyszałam krzyk Annabeth.]

 Zwijała się z bólu na ziemi. Szybko (tak szybko jak może to robić dziewczyna z nogą w gipsie) dotarłam do niej i uklękłam.
- Ann... Przepraszam. Naprawdę przepraszam. - powtarzałam przez łzy. Potem z mojego gardła wydobył się krzyk wołający Perciego. Syn Posejdona szybko znalazł się przy nas. Wziął Ann na ręce i szybkim biegiem ruszył w stronę Wielkiego Domu. Ja najszybszym tempem jakim się dało szłam w stronę Wielkiego Domu. Nie zwracałam uwagi na dziwne spojrzenia kierowane w moją stronę. Po prostu muszę dotrzeć do Wielkiego Domu i dowiedzieć się co z Ann. Dotarłam do ganku, weszłam do środka i skierowałam się do części szpitalnej. Przed wejściem do niej siedział Percy i nerwowo bawił się jakąś rzeczą. Zapytał mnie co się stało. Wytłumaczyłam mu wszystko.
- TY jej to zrobiłaś?! - krzyknął na mnie. W jego oczach była wściekłość. Skierowana do mnie.
- Przestraszyła mnie... - wyszeptałam spuszczając głowę.
- Co nie znaczy, że od razu musiałaś walnąć ją kamieniem w brzuch!!! Kobieto, ona jest w ciąży!!! - krzyczał. Zbawiona krzykami, weszła do nas Thalia.
- Co się dzieje? Percy... Przestań krzyczeć. - odezwała się stanowczo. Krzycząc wytłumaczył jej całą sprawę.
- Wybaczyłam ci to, że przez ciebie zginął Alex, ale Annabeth jest moja przyjaciółką odkąd miała siedem lat. Monica... Nie powiem, że to, iż cię przestraszyła miało cię tłumaczyć. Ty też jesteś moją przyjaciółką. Wiesz o tym, ale wybacz. Jeżeli coś jej się stanie poważniejszego nie będę mogła spojrzeć ci w twarz i się uśmiechać, nie pamiętając o tym. - powiedziała kręcąc głową.
Rozumiem ją. Usiedliśmy na krzesłach i w ciszy czekaliśmy na Chejrona. Po półgodzinie drzwi się otworzyły i wyszedł centaur z smutną miną.
- Razem z Apollinem próbowaliśmy wszystkiego, by utrzymać dziecko Annabeth przy życiu, ale... Przykro mi. Annabeth poroniła. - oznajmił. Percy i Thalia minęli go i pobiegli do córki Ateny. W głębi sali zobaczyłam blondyna, stojącego tyłem. Był wysoki, wysportowany i emanowała od niego boska moc. Wiedziałam, że to bóg poezji. Zawijał w materiał coś małego. Zapewne małą Vanessę, lub małego Nathaniela. Tak chcieli nazwać swoje dziecko. Albo Vanessa, albo Nathaniel.
Jak najszybciej, opierając się na kulach, poszłam do domku. Z oczu kapały mi łzy. Percy i Thalia już mnie nienawidzą. Nie wiem jak będzie z Ann... Annabeth. Nie mam prawa zdrabniać jej imienia jak przyjaciółka. Już nie... Nie będzie mogła znieść mojego widoku. Zawsze jak na mnie spojrzy będzie widzieć swoje nienarodzone dziecko, które zginęło przez moja głupotę.
Skuliłam się na moim łóżku. Usłyszałam czyjeś kroki. Wiem, że satyra.
- Przepraszam... Jestem Grover. - powiedział nieśmiało i podszedł do mojego łóżka.
- Cokolwiek ode mnie chcesz, idź. Zostaw mnie. Nie chcę z nikim rozmawiać. - wyszeptałam przez łzy do poduszki, którą uporczywie przyciskałam do twarzy.
- Monica. Wiem, że wiesz kim jestem. Najchętniej bym ci nie przeszkadzał. Musisz być zrozpaczona, ale Chejron musi usłyszeć tą historię z twojej perspektywy. Annbeth już opowiedziała mu swoją wersję, teraz ty. Wiem, że Percy ją zna, ale on nie jest w stanie opowiedzieć jej normalnie.
Spojrzałam na niego zrozpaczonym wzrokiem, ale opowiedziałam mu wszystko. Słuchał uważnie. Potem poszedł żegnając sie ze mną. Wróciłam do poprzedniego zajęcia.
- Dobrze ci tak. Płacisz cenę, za swoje czyny. - usłyszałam czyjś głos. Dopiero po chwili go rozpoznałam. To głos Clarisse.
- Co... Ty... Tu... Robisz? - wyszeptałam.  W tedy dotarło do mnie, że to duch. Nico kiedyś mówił, że może komunikować się ze zmarłymi, ale nie sądziłam, że ja też.

- Przyszłam zobaczyć jak sie pogrążasz. Brat twojego chłopaka zdrajcy sie od ciebie odwrócił, di Angelo też, Jackson, Chase, Grace... cały obóz. Będę się napawać twoim nieszczęściem. - wysyczała i znikła. 
__________________________
Oto jest dwudziesty trzeci rozdział.
To będzie chyba kolejny podpunkt do listy "Czemu zabić Laciatą" :D
Ale jest Clarisse!!! Dobra no nie jest dobre usprawiedliwienie...
Przepraszam za błędy. (bo pewno jakieś tam są)
Nie zanudzam 
Mała Zła Istota Laciata <3

Jeśli czytasz to skomentuj!!!

P.S Aurum Argentum... Ja się pytam co się stało z Twoim blogiem?! Wchodzę sobie na niego i tutaj takie "Blog został usunięty" Czemu?! To było świetne!!!
Dobra Laciata się uspokaja :)

Again
Nie zanudzam
Mała Zła Istota Laciata <3