czwartek, 31 października 2013

Rozdział 13 - "Pod ścianą siedziała trochę starsza kobieta z długim czarnym warkoczem. Zatrzymałam się w pół kroku"

Cała piątka natarła na Clarisse. Od razu obok mnie pojawiły się dwa inne szkielety, które zaatakowały wrogów. Zacisnęłam mocno dłoń w pięść, po czym zerwałam łańcuszek. Gwałtownie rozluźniłam dłoń, a pod nią wytworzyła się dziura, wyglądająca jakby prowadziła, aż do samego Tartaru. Na moich ustach zakwitł szatański uśmiech.. (jak to brzmi...) Ruszyłam przeciwko wrogim kościotrupom. Po ponad półgodzinie ze wszystkich została tylko sterta kości, ale tylko przez chwilę. Rozkazałam się wszystkim odsunąć i spróbowałam nowej sztuczki. Pod stertą kości otworzył się karter, a z dołu dobiegały jęki dusz. Tak... to jednak przejście do Tartaru. Kości wpadły do dziury, która po chwili się zamknęła. Samochód nie wyglądał najlepiej. Nie nadawał się już do jazdy. Godzinną drogę samochodem musieliśmy pokonać na pieszo.
Szliśmy już dwie godziny. Clarisse powiedziała, że za mniej-więcej kilometr, będzie trzeba wejść w las. Nogi bolały mnie strasznie. Percy od prawie pół godziny niósł Ann na rękach. Było mi zimno, nogi były ciężkie. Nigdy nie przeszłam takiego dystansu w glanach. Glany ciążyły, skurzana kurtka nie dawała wystarczającej ochrony. Na dodatek już się ściemniało. Wyjechaliśmy o wiele później niż zamierzaliśmy.
- Zimno, ciemno, daleko... - zaczęłam szeptać. Myślałam, że nikt nie zwraca na mnie uwagi, dopóki nie straciłam gruntu pod nogami i nie wylądowałam w ramionach Luke'a.
- Już lepiej? - zapytał z cichym śmiechem. Pokiwałam głową. Po chwili zasnęłam w jego ramionach. Było mi ciepło... i wygodnie... i bezpiecznie... Czułam się bezpieczna, zmartwienia o potworach zniknęły, przepowiednia nie istniała. Był tylko Luke niosący mnie w ramionach.
 Oczywiście nie obyło się od komentarza Clarisse, jak i Perciego.
Obudziłam się, gdy doszliśmy do miejsca, gdzie trzeba było wejść do lasu. Weszliśmy w głąb ciemnego lasu. Co chwila było słychać leśnie zwierzęta. Po półgodzinie drogi stanęliśmy przed wielką jaskinią wyraźnie schodzącą w dół.
- No to moja ulubiona część... Jaskinia. - powiedziałam z uśmiechem. Kocham podziemia. Teraz już wiemy dla czego.
- A moja najgorsza... Powiedz, że tam nie ma pająków... - wyszeptała Ann.
Właśnie sobie uświadomiłam, że świeżo zaręczona, ciężarna córka Ateny zaraz wejdzie do jaskini pełnej potworów, pająków, węży, robali, i tym podobnych... Super... Cała piątka jednak wie, że bez niej się nie obędziemy. Weszliśmy do jaskini... Przez ramię miałam przewieszony kołczan, a w nim strzały. W ręku zamiast sztyletu trzymałam łuk. Na sztylet się tutaj nie zdam. Po niecałych trzech minutach pierwsza strzała została wystrzelona w stronę wielkiego węża. Na szczęście ta jedna wystarczyła. Dalej nie było tak łatwo. Naszym pierwszym przeciwnikiem była... Chimera. Jakim cudem ona znowu żyje, że się zapytam... Stanęłam na końcu i cały czas wystrzeliwałam w jej stronę kolejne strzały. Chłopaki (plus Clarisse) załatwili ją. Później była Empuza. Nakazałam by każdy trzymał się z dala od niej. Najpierw oberwała głazem w głowę. Później strzałą w ramię. A potem spadła prosto do Tartaru. Kolejny był Minotaur. Załatwiliśmy go szybko. Ani razu nie zostałam zraniona.
Szliśmy przez te tunele już z dwie godziny. Mimo energii jaką czułam od ziemi byłam już lekko wyczerpana. Za zakrętem usłyszeliśmy czyjś szloch. Skręciliśmy. Pod ścianą siedziała trochę starsza kobieta z długim czarnym warkoczem. Zatrzymałam się w pół kroku.
- Ciocia...? - wyszeptałam. Kobieta podniosła głowę i spojrzała na mnie swoimi wielkimi szarymi oczami. Wokół tali poczułam silne ramię Luke'a.
- Ona umarła. Widziałem ją w Elizjum i wcale nie wybierała się na powierzchnię. - wyszeptał mi do ucha. Wyrwałam mu się i podbiegłam co cioci...
__________________________
Oto jest trzynasty rozdział.
No dobra... to jeszcze nie koniec, choć bym chciała... :)
__________________________


- Monico... Moja kochana Monica. Ale się zmieniłaś... Przepraszam, że ci nic nie powiedziałam. Wiedziałam o wszystkim. - wyszeptała, odgarniając mi włosy z twarzy. Z moich oczu zaczęły płynąć łzy. Luke chciał do mnie podejść, ale Ann zatrzymała go ruchem ręki. Ciocia zaczęła mówić do mnie. Potem streściłam jej szybciutko cały pobyt w obozie. Wiem, że nikt nas nie podsłuchiwał, więc nie ominęłam tego, że zakochałam się w Luke'u. Za nią nagle pojawił się dobrze zbudowany, bardzo przystojny, ciemnoskóry mężczyzna. Z jego pleców wystawały wielkie czarne, anielskie skrzydła. Nigdy go nie widziałam, mimo to od razu wiedziałam kto to jest.
- Harriet Scared. Nie wiem co ty tu robisz, ale w tej chwili wracasz, ze mną do Elizjum, gdzie teraz twoje miejsce. - odrzekł poważnie Tanatos. Ciotka zaczęła krzyczeć, że już tam nie wróci. Tanatos wyszarpnął ją z moich objęć i zniknęli. Usiadłam w dosłownie tym samym miejscu, co chwile temu ciocia i zaniosłam się płaczem. Annabeth uklękła przy mnie i przytuliła. Cały czas płakałam.
- Ci... Ktoś potężny próbuje nas osłabić. Za paręnaście metrów dojdziemy do tego głupiego diamentu i będzie wszystko z głowy. Będzie po przepowiedni. Będziesz z Luke'm... Spokojnie... - zaczęła szeptać.
Po kilkunastu minutach się uspokoiłam. Wstałyśmy. Siedziałam tam tak długo, że po pierwszym kroku nogi się pode mną ugięły. Luke złapał mnie w ostatnim momencie. Mocno się do niego przytuliłam i znów zaczęłam płakać. Wszyscy nas wyprzedzili. Staliśmy tak przytuleni do siebie. Nagle usłyszeliśmy krzyk. Pobiegliśmy w stronę źródła dźwięku. Zobaczyłam przerażoną Annabeth przytulającą się do Perciego. 
Z góry zwisał wielki pająk wielkości konia pociągowego.
_____________________
I teraz... Oto jest trzynasty rozdział.
Wiem, że krótki, ale jak nie na ciotce to na pająku musiałam skończyć. :)
Myślę, że w okolicach środy będzie następny. :)
Rozdział dedykuję Daughter of the Moon, której dziękuję za komentarze i dzięki mocy mojej mocy nadanej mi przez tatusia Hadesa, nakazuję ci dodać kolejny rozdział!!! Oczywiście żartuję. :) Co nie zmienia faktu, że nie mogę się go doczekać!!!
Jak i dedykacja jest dla 
Lelanny, której dziękuję za miłe komentarze. Po prostu piszczałam z radości jak je czytałam (Weronika Lynch [Annabeth Chase-Jackson świadkiem] P.S powodzenia w szkole ;)
Zgodnie z tradycją przepraszam za błędy.
Plus zapraszam do zadawania pytań [KLIK]
No ok, bo to zaraz będzie dłuższe od rozdziału :)
Nie zanudzam
Laciata <3
Prośba!!! Jak czytasz - skomentuj!!!

poniedziałek, 28 października 2013

Rozdział 12 - "Cała piątka natarła na Clarisse..."

[- Nie... zrobisz... tego... tak... jak... on... On... jest... lekarzem... - wyszeptałam ostatkami sił.]

Słyszałam jak Luke wybiegł z pokoju i poleciał po Adriana. Po kilku minutach pojawili się obaj. Luke chodził w kółko, co chwile przeklinając. Byłam ledwo przytomna.
- Moni... Jak teraz odjedziesz, widoku Luke'a doczekasz się jak trafi do Elizjum, więc trzymaj się. - powtarzał, co chwilę Adrian.
Udało mi się jakoś utrzymać przytomność. Skupiałam sie na Luke'u. Adrian skończył opatrywać ranę i podał mi Nektar i Ambrozję. Od razu mi się polepszyło. Niestety "mój lekarz" kazał mi się położyć. Ann i Percy wrócili chwilę później. Zaczęło się podejmowanie decyzji. Clarisse powiedziała, że do "Diamentu Aresa" zostały trzy może dwie godziny drogi. Najlepiej byłoby już wyruszać. Ale ja jestem koniecznie potrzebna w tej misji i beze mnie nie możemy jechać. "Mój lekarz" powiedział, że jeżeli wszystko pójdzie dobrze jutro oszczędzając się mogę jechać.  Byłam na granicy snu, gdy Adrian i Luke zaczęli rozmowę.
- Czemu ta rana się cały czas otwiera? Jesteś lekarzem, a nie umiesz zrobić tak by na dobre się zamknęła? - powiedział Luke z wyraźną pretensją.
- Teoretycznie nie powinna się otworzyć ani razu. Za pierwszym razem rozumiem, bo gwałtownie się cofnęła, ale teraz. Tylko próbowała się podnieść. Ale chyba wiem, o co chodzi... Uczyłem się jak się leczy rany śmiertelników, zadane nożem, kulą z pistoletu, czy szkłem i tak dalej. Nie rany herosów. Musiałbym się dowiedzieć więcej o medycynie herosów. Gdybym mógł pogadać z Chejronem... - odpowiedział. Mówił bardziej do samego siebie niż do Luke'a.
- Możesz. Tylko potrzeby jest Percy, żeby na balkonie wytworzyć fontannę. Pójdę po niego.
Drzwi trzasnęły. Luke wyszedł.
- Monica. Wiem, że nie śpisz. - powiedział i usiadł na starym miejscu Luke'a.
- Tak, nie śpię. Nie mogę spać, kiedy go słyszę. - odpowiedziałam. Adrian się zaśmiał.
- W nocy jak gadał do siebie w twoim pokoju jakoś sie nie obudziłaś...
- CO?! - krzyknęłam, ale się nie podniosłam - Możesz pomóc mi usiąść? Tak mi niewygodnie, a poza tym już nie zasnę. - poprosiłam. Syn Hermesa spełnił moją prośbę.
- Tak. Luke w nocy był w twoim pokoju. Widziałem jak z niego wychodził.
- Kto skąd wychodził? - zapytał Percy wchodząc do pokoju. Adrian pokazał mu, że powie mu później.
Wyszli na balkon i za pomocą Perciego wytworzyli fontannę, a chwilę później pokazała się tęcza. Percy złożył ofiarę dla bogini tęczy i pokazała im Chejrona.
Przyszła Calrisse i wyzwała Luke'a na mały pojedynek. Percy i Ann poszli do siebie. A Adrian słuchał jak Chejron mu opowiada o tym jak leczyć herosów. Na początku słuchałam, ale szybko mi się znudziło. A syn Hermesa się nie nudził. Naprawdę to lubi. Po godzinie, gdy Chejron skończył wszystko mu tłumaczyć, Adrian zajął się moją nogą.
- Luke jest dla ciebie coraz milszy... - powiedziałam po jakimś czasie- Chyba przyjął do wiadomości twoje istnienie... Ale gdyby na dodatek znał intencje Hermesa... - wymamrotałam. Po części do siebie po części do niego.
- A ty znasz? - spytał.
Pokiwałam głową i opowiedziałam mu całą historię. Nic nie odpowiedział. Po godzinie (mniej-więcej tyle mi zajęło opowiadanie, bo często przerywałam "Ał" albo "Boli") do mojego pokoju wbił Percy cały zdyszany z potarganymi włosami. Chwila... On ma zawsze potargane włosy... Na jego policzkach były rumieńce świadczące o wysiłku. Po chwili do pokoju weszli jeszcze Luke i Ann. Z ramienia Luke'a spływała krew. Już próbowałam się podnieść, gdy Adrian położył mi rękę na nogach sygnalizując, że mam zostać na miejscu. Gdy dołączyła jeszcze do nas Clarisse, (co stało się po kolejnej chwili) Percy zaczął krzyczeć :
- Będę ojcem!!! Czy wy to słyszycie?! Annabeth jest w ciąży!!!
- Spokojnie Perseuszu Auguście Jacksonie. - powiedział Luke lekko się śmiejąc. Ja, Clarisse i Adrian zaczęliśmy się śmiać. Annabeth pokręciła z zażenowaniem głową.
- Skąd znasz moje drugie imię? -  syn Posejdona zaczął znów krzyczeć.
- Percy... - odezwała się Ann, gdy trochę się uspokoił - Ty nie masz drugiego imienia...
Każdy jeszcze bardziej zaczął się śmiać z jego głupoty. Adrian zauważył ranę na ramieniu Luke'a.
- Clarisse... Nie mieliście sie ranić... Raczej dobrze słyszałem. Moni, gdzie zostawiłem apteczkę? - zapytał wstając.
- Tam gdzie powinna być, czyli pod łóżkiem. Naprawdę masz słabą pamięć do miejsc, gdzie coś zostawiasz. A nie przepraszam... To z innego powodu... - powiedziałam i posłałam mu tajemniczy uśmieszek. Targnął mnie lekko po głowie i wyciągnął apteczkę z miejsca gdzie ją zostawił. Zajął się raną Luke'a, który brał za konieczność pomoc brata. Clarisse naśmiewała się z głupoty Perciego, Ann patrzyła na ich kłótnię z dezaprobatą.
- Kiedy będziemy mogli wyjechać po ten głupi diament? - zapytała zniecierpliwiona Clarisse.
- Mamy 19... Jutro rano. Wypije tyle Nektaru i zjem tyle Ambrozji ile będę mogła, jakby trzeba było to dokuśtykam do samochodu i jedziemy. Po coś jednak przydzielili nas do tej misji. Jutro dostaniesz ten swój diamencik. - odpowiedziałam jej. Reakcja Luke'a mnie zdziwiła.
- Nie będziesz ryzykować. Poczekamy. To jest ważniejsze od tego głupiego diamenciku Aresa.
Po chwili zdziwionego milczenia przytaknął mu Adrian. Luke wyszeptał cichutko "Na Hadesa" reszty nie usłyszałam.
- Nie wymawiaj imienia ojca Mego na daremno. - powiedziałam Luke'owi. Spojrzał na mnie jakbym spadła z księżyca.
- Nie, Luke nie jestem z Księżyca. Prędzej z Plutona. - powiedziałam naukowo kiwając głową. Wiecie. Jak naukowiec, który właśnie coś obliczył, ale nie był do końca pewny, poczym jednak upewnił się, że to jest dobrze.
- Co jej podałeś? - zapytała Ann
- Nic... Jeśli nie liczyć Nektaru.
Ann wyszła z pokoju mówiąc, że idzie uspokoić Clarisse, która goniła Perciego po całym hotelu. Zostałam sama z dwoma braćmi Castellan. Wybuchłam niepohamowanym śmiechem. Oboje spojrzeli na mnie dziwnie.
- To twoja dziewczyna. Ty ją ucisz. Ja idę zapalić. - powiedział Adrian i wyszedł na balkon zamykają drzwi, za sobą. Potem stanął przy barierce i wyciągnął zapalniczkę i papierosa, zapalając go i zaciągając się.
- No jak można tak palić... - powiedziałam kręcąc głową. Odbiło mi... Wcześniej tylko Tessa miała okazje oglądać mnie w tym stanie. Tessa to moja najlepsza przyjaciółka z starej szkoły. Pod koniec roku niestety odsunęła się ode mnie.  Była niska. Miała ledwo powyżej metru sześćdziesięciu, długie włosy. Stanowiłyśmy swoje przeciwieństwa. Ubierała się mniej więcej jak Sophie od Afrodyty. Czyli na różowo, ale bez przesady. Stanowiłyśmy dziwny duet. Cały czas się śmiałam.
W jednym momencie się opanowałam. Spojrzałam na swoje nadgarstki. Potem dotknęłam szyi.
- Gdzie mój wisiorek i bransoletka? - zapytałam ze strachem w oczach. Jeżeli je zgubiłam... O Bogowie... Tato... Mam je od taty...
- Które? Nie miałaś, żadnego wisiorka, odkąd wyjechaliśmy z Obozu. Bransoletka leży na stoliku. Podać ci? - spytał schodząc z parapetu. Pokiwałam głową.
- Mógłbyś też... mi ją założyć? Ciężko robi się to jedną ręką. - zapytałam. Cieszyłam się, że wybrał opcje milszego, ale również wiem, że będą momenty, gdy będzie dla mnie niemiły. Złapał mnie za rękę i delikatnie zapiął bransoletkę. Pokazałam mu żeby zapiął trochę ciaśniej. Kiedy już to zrobił zaczęłam się rozglądać za wisiorkiem.
- Gdzieś tu musi być. To jest mój sztylet. Nie mogę go zgubić. Przecież Chimerę nim zabiłam. - mówiłam do siebie - Na Zeusa! - w oddali zagrzmiało - Wujek sie wkurza...  Muszę iść do Hadesu. Muszę pogadać z ojcem. On może wiedzieć...
- Nie pójdziesz do Hadesu! Skoro miałaś go wtedy to, co się z nim stało? - zapytał siadając po drugiej stronie łóżka.
- Zabiłam nim Chimerę. Potem zaniosłeś mnie do samochodu... CHOLERA!!! Został tam, gdzie zaatakowała nas Chimera. Nie zabrałeś go!!! - zaczęłam krzyczeć. Nie miałam do niego pretensji. W końcu uciszył mnie pocałunkiem. Wszedł Adrian.
- No dobra. Bransoletkę znalazłaś. Mój brat już cię pocałował. To teraz ja okażę się zbawcą i trzymaj ten swój wisiorek. - podał mi mój kochany wisiorek.
- Dziękuję. A na marginesie... Jeden coraz częściej mówi na drugiego "brat" - powiedziałam, zapinając wisiorek.
- Chyba oboje jakoś przyjęliśmy to do wiadomości. - odpowiedział Luke, oblizując wargi - Jadłaś brzoskwinie?
- Nie... No dobra to, kiedy jedziemy? W ogóle to wynocha. Spać mi sie chcę, a jeszcze muszę się przebrać. - wygoniłam ich. Wyszli z ociąganiem. Luke w drzwiach jeszcze się obejrzał i coś wyszeptał, ale nie dotarło do mnie, co.
Noc minęła spokojnie. Mimo to jak byłam na granicy snu poczułam czyjeś usta na czole i czule wyszeptane słowa "Dobranoc, skarbie". Chwilę później oddałam się w objęcia Morfeusza. Nie śniło mi się nic. Rano Adrian zmienił mi opatrunek i podał Nektar. Po ranie zostało tylko kilka różowych kresek.  Oddaliśmy recepcjoniście karty do pokoi i wsiedliśmy do samochodu.
Godzina minęła spokojnie. Później coś wstrząsnęło naszym samochodem. Wysiedliśmy z niego i naszym oczom ukazało się pięć kościotrupów. Nie były one wysłane przez mojego ojca. Wysłał je inny bóg. Najprawdopodobniej Ares. Cała piątka natarła na Clarisse...
____________________________
Oto jest dwunasty rozdział. 
Oczywiście zgodnie z tradycją przepraszam za błędy. 
Następny powinien być w weekend. :)
Dedykuję go każdemu, kto skomentował poprzedni rozdział. :) dziękuję <3
Zachęcam do zadawania pytań. Ostatnio bardzo mi się nudzi i będę miała jakieś zajęcie. 
Jak ktoś nie odkrył jeszcze tej zakładki to zapraszam. [KLIK]
Nie zanudzam
Laciata <3
Prośba! Jak czytasz skomentuj!!! <3

Od ostatniego rozdziału tak kończę każdy :)

środa, 23 października 2013

Rozdział 11 - "Z rany znów zaczęła lecieć krew"

[Zaatakowała nas Chimera.]

 Luke dobył Szerszenia, Percy Orkana, Ann sztyletu, Clarisse włóczni, a Adrian z bagażnika wyciągnął wielki miecz. Ja zerwałam mój naszyjnik i przygotowałam się do walki. W jednej chwili przede mną znalazł się Luke.
- Po akcji z Empuzą ty się stąd nie ruszasz. - powiedział i zaatakował Chimerę.
Nie było łatwo im się bronić. Nie są odporni na ogień...
Przypomniała mi się sytuacja, gdy Nico przeczytał mój pamiętnik... Przyzwałam szkielet... "Tato... Moi przyjaciele potrzebują pomocy. Proszę daj mi możliwość ponownego przyzwania szkieletu..." Wypowiedziałam w myślach modlitwę i chwilę później obok mnie pojawiły się dwa kościotrupy. No to ruszamy... Jednocześnie z "moimi sługami" (fajnie to brzmi) ruszyliśmy na Chimerę. W pewnej chwili wbiegłam do lasu. Nikt nie zwrócił na mnie uwagi, ponieważ zajmowali się Chimerą. Z lekcji dobrze pamiętam, że wystarczy jeden porządny cios broni wykonanej z stygijskiego żelaza lub niebiańskiego spiżu, by powalić potwora. Wybiegłam z lasu. Chimera była zajęta moimi przyjaciółmi i szkieletami. Naskoczyłam na nią i wbiłam jej w kłąb (czy jak to się u nich nazywa) mój sztylet. Ledwo uniknęłam ogona kozo-lwo-węża, czy co to tam było. Potwór po chwili zmienił się w popiół, który rozwiał wiatr. Poczułam nagle ból w nodze. Chimera zdążyła jeszcze rozerwać mi spodnie pazurami, lecz dopiero teraz poczułam ból. Upadłam na ziemię. Obok od razu znalazł się Luke i wziął mnie na ręce. Delikatnie, przez przypadek dotknął rany. Z sykiem wciągnęłam powietrze.
- Mówiłem, byś się s tam tond nie ruszała. Widzisz jak to się skończyło... - wyszeptał mi do ucha. W jego głosie był gniew. Był wściekły. Tylko pytanie czy na mnie, czy na kogoś innego.
- Nie potrafię stać i patrzeć. Od czegoś mam to moje głupie ADHD...  - odpowiedziałam mu i wystawiałam język. Jego dłoń, która znajdowała się na moim ramieniu (nie ta na nodze), mocno mnie ścisnęła. Jest wściekły... i to jak...
Nie daleko samochodu, pojawiły się gwiazdy... a potem ciemność.

***
<Luke>
Cholera!!! Czemu się nie posłuchała i nie została przy tym samochodzie?! Poradzilibyśmy sobie z tą głupią Chimerą...  Nie byłaby ranna. Jednym z powodów, dla których nie pozwalałem jej walczyć było też to, że nie skupiałbym się na przeciwniku, tylko na niej. Ciągle musiałbym się upewniać, czy coś jej się nie stało.
Jestem cholernie wściekły i to nie na nią tylko na siebie. Nie udało mi się jej powstrzymać i teraz na ranę na pół uda... Dobra, spokojnie... To nie twoja wina... Tylko to jest moja cholerna wina!!! Spokojnie... spokojnie...
Przez ponad połowę drogi była całkiem przytomna, nie zachowywała się jakby miała zemdleć... prawie przy samochodzie straciła przytomność.
- Świetnie... - powiedział Adrian - połóż ją na ławce. Ann daj mi jakieś ręczniki. A ty się na mnie nie patrz jakbym robił cholera wie co?! Ja tu chce uratować twoją dziewczynę!!! - Po chwili położyłem Moni na ławce wskazanej przez "Mojego brata" nadal nie mogę uwierzyć, że moja matka miała dwójkę dzieci herosów. Jak Hermes wytłumaczył jej, że zabrał jednego z jej dwóch synów? I czemu to był akurat on? Na jego komentarz o dziewczynie nie zareagowałem. Nie ma co... Adrian zajął się jej raną jak lekarz. Super... mam brata lekarza... Może się do czegoś przyda...

***
<Monica>
Ciemność... ciemność... ciemność... I jeszcze raz ta cholerna ciemność!!!
Jasność nastała dopiero po wiekach... Leżałam na tylnym siedzeniu z bandażem na nodze. W pewnych miejscach krew przedarła się przez opatrunek.
Obok mnie zauważyłam buteleczkę. Bez zastanowienia odkręciłam ją i zaczęłam pić. Nagle ktoś mi ją wyrwał z ręki.
- Chcesz się spalić!?
W piciu Nektaru przerwała mi Ann, która teraz siedziała z tyłu. Nasze siedzenia i chłopaków z przodu były oddzielone ciemną szybą i w ogóle ich nie widziałam.
- Póki Adrian nie potrzebuje tylnego lusterka, przebieraj się. - rozkazała i podała mi ubrania. Przebrałam się od razu. ze spodniami był problem, przez ten bandaż, ale sobie poradziłyśmy. Żyję, nie umarłam...
- Która godzina? - zapytałam chłopaków siedzących z przodu, po tym jak Adrian opuścił dzielącą nas szybę.
- Za chwilę 20. Ej twój wujek ma hotele poza Nowym Yorkiem? - odpowiedział Percy.
- Ma... A propos. - powiedziałam i zajechaliśmy na parking hotelu.
- Czekajcie. Zaraz wracam.
Weszłam do recepcji. Recepcjonista nie zwrócił uwagi na mój bandaż.
- Mogę w czymś pomóc? - zapytał uprzejmie. Wygrzebałam z kieszeni Złotą Kartę, którą dostałam od wujka.
- Ile macie wolnych pokoi? - powiedziałam i pokazałam mu kartę.
- Ooo... Panienka Scared. Są wolne dwa małżeńskie, jedno czteroosobowe, cztery jednoosobowe i jeden trzyosobowy. - odpowiedział z miłym uśmiechem.
 Powiedziałam mu, że zaraz wrócę i poszłam do przyjaciół. Poinformowałam ich o pokojach. Jedno małżeńskie dla Ann i Perciego. Jednoosobowe dla Clarisse, Adriana i Luke'a. Ja sobie wezmę małżeńskie, żeby się rozłożyć na wielkim łożu, jakie tu są zwykle. Wynajęłam pokoje i poszliśmy do swoich apartamentów.

Był ranek. Wyszłam akurat z pod prysznica, opatulona tylko w ręcznik, gdy do mojego pokoju wszedł Luke.
- Co ty tu robisz?! - krzyknęłam i gwałtownie cofnęłam się do łazienki. Gwałtowny ruch nogą spowodował, że z razy nie do końca jeszcze zagojonej popłynęła krew.
- Przebieraj się, ja idę po Adriana niech ci to opatrzy. - powiedział i szybko zmył się z pokoju. Uf... Szybko się ubrałam. CHOLERA!!!  Z tą ranę nie założę spodni. Ubrałam, więc długą bluzkę. Akurat wszedł Adrian. Szybko zajął się moją raną, zręcznie ją opatrując. Nadaje się na lekarza jak nikt inny. Czemu musiał zajść do tej samej tawerny co my? Teraz mógłby sobie normalnie żyć i zostać tym lekarzem. Kiedy skończył powiedział, żebym nie ubierała spodni, tylko spódniczkę, lub sukienkę. TYLKO JA NIE MAM ŻADNEJ!!! Ann powiedziała, że wyskoczy do centrum handlowego i mi kupi coś. Oby nie było to straszne...

Adrian poszedł zapalić, Clarisse siedzi u siebie, Ann i Percy poszli "na zakupy" I siedziałam sama z Luke'm w moim pokoju... Wzięłam jakąkolwiek kartkę i zaczęłam na niej coś bazgrać.
- Słuchaj... - zaczęłam w pewnej chwili - Wczoraj jak powiedziałeś bym nie brała udziału w walce... Miałeś w tym jakiś ukryty cel?
Spojrzał na mnie jakbym właśnie mu powiedziała, że jestem z Merkurego.
- Ukryty cel? Niby jaki? Widziałem w jakim stanie byłaś po walce z Empuzą. Mogło się to powtórzyć i było by wielkie opóźnienie, a w tej chwili Ares może znów próbować zabić swoje dzieci. Ale oczywiście mnie nie posłuchałaś i teraz masz ranną nogę, że ledwo chodzisz.  - odpowiedział mi i wrócił do swojego poprzedniego zajęcia, czyli gapienia się za okno.
Westchnęłam i wróciłam do bazgrania na kartce. Odkryłam, że nieświadomie co chwila pisałam imię Luke'a, różnym stylem. Na dodatek pisałam razem nasze imiona... Co ja wyprawiam... Zakochałam się po uszy!!! Niestety... albo stety.  Zgniotłam kartkę i idealnie wycelowałam do kosza na śmieci.
- Idealnie. A w szkole mi mówili, że jestem w tym beznadziejna... - powiedziałam bardziej do siebie niż do niego. Nie zwrócił na mnie uwagi. nadal patrzył się przez okno. Tylko jego dłoń położona na parapecie, mocniej go ścisnęła.
- No dobra... - powiedziałam po jakiś kilku minutach - Odpowiedz mi na jedno pytanie.  Jak przybyłam do obozu byłeś dla mnie miły, pomagałeś mi. Potem mnie ignorowałeś. Później znów byłeś miły, szarmancki, słodki. Potem na nowo oschły i znowu miły, a teraz to po około roku, kiedy już troszkę cie poznałam, znowuż jesteś dla mnie oschły. Pogubiłam się już... - wygłosiłam mój genialny monolog.
- Nadal nie doszłaś do pytania. - odpowiedział. Miałam ochotę wstać wziąć jakąś naprawdę grubą książkę i go uderzyć. Ale pocałunek też może być...
- Czy ty się do cholery zdecydujesz? Bądź dla mnie albo miły, albo oschły. Lepiej żeby miły... - ostatnie zdanie wyszeptałam. Na szczęście mnie nie usłyszał.
- Chwila... powiedziałaś słodki? Serio? - spojrzał na mnie i sie zaśmiał.
- No tak. Powiedziałam... A ty odpowiedz na moje pytanie. - powiedziałam i podciągnęłam się - Ałć!
Super! Z rany znów zaczęła lecieć krew. I to nie tak trochę jak rano. Teraz leciało jej jakby była świeżo zrobiona.  Od razu uleciała ze mnie cała energia.
- Idź po Adriana... - wyszeptałam.
- Do cholery... Nie zdążę. Gdzie mój brat zostawił opatrunki?
- Nie... zrobisz... tego... tak... jak... on... On... jest... lekarzem... - wyszeptałam ostatkami sił.
Słyszałam jak Luke wybiegł z pokoju i poleciał po Adriana. Po kilku minutach pojawili się obaj. Luke chodził w kółko co chwile przeklinając. Byłam ledwo przytomna.

- Moni... Jak teraz odjedziesz, widoku Luke'a doczekasz się jak trafi do Elizjum, więc trzymaj się. - powtarzał co chwilę Adrian. 
______________
Oto jest i jedenasty rozdział.
Po tych sześciu dniach i taki krótki... No, ale...
Ten rozdział dedykuję Cocacoli2310!!! Wszystkiego najnajnajnajlepszego!!! Nie wiem czego innego Ci życzyć! Cieszę się bardzo, że czytasz mojego bloga i komentujesz!!! Jestem Ci bardzo wdzięczna! Jeszcze raz wszystkiego najlepszego!
(oczywiście uwielbiam też każdego innego i równie się ciesze z innych komentarzy)
Tradycyjnie przepraszam za błędy. 
Nie zanudzam Laciata <3
(poniższe P.S nie dotyczą bloga i nie trzeba ich czytać. po prostu musiałam to napisać :) )
P.S Rozpaczam... w Epiku w moim mieście nie ma jeszcze Domu Hadesa... będzie dopiero w piątek... :(
P.S 2. Mam się czym chwalić ale... dziś wasza kochana Laciata (mam przynajmniej nadzieję, że kochana) dostała pierwszą oficjalną jedynkę ze sprawdzianu! (nie jest to potwierdzone, ale wiem, że go zawaliłam)

Plus jeszcze prośba! Jak czytasz to skomentuj! Proszę!!!

czwartek, 17 października 2013

Rozdział 10 - "(...) czyli innymi słowy, zaatakowała nas Chimera"

[Po długim zmaganiu bóg zniknął. Wiele jego dzieci ucierpiało.]

- Clarisse, Adrian, Luke, Monica... W tej chwili do Wielkiego Domu!!!
- Annabeth i Percy też!!! - krzyknął Luke. Z tym byliśmy zgodni. Dwójka Herosów, którzy uratowali Olimp, przyda się najbardziej.

Pięć minut później siedzieliśmy przy stole do ping-ponga i rozmawialiśmy o misji. Wyruszamy za 10 min. Nie odbyło się od lekkich protestów, że ja jeszcze nie jestem w pełni sił i nie mogę jechać, ze strony Ann, Adriana i jednego wtrącenia Luke'a. Każdy pobiegł spakować najważniejsze rzeczy i mieliśmy spotkać się przy sośnie Thali. Pobiegłam do domku i szybko się przebrałam w granatowe jeansy, glany, białą bluzkę. Na ramiona zarzuciłam skórzaną kurtkę. Do torby wrzuciłam kilka innych  Piętnaście minut później już jechaliśmy. Prowadził Adrian. Luke i Percy też potrafili prowadzić, ale tylko Adrian miał Prawo jazdy.
- Powiedzcie mi tylko gdzie my będziemy nocować? Chyba żadne z nas nie wytrzyma tej nocy bez snu. - powiedziała Clarisse gdy wjeżdżaliśmy do Nowego Yorku.
- Annabeth, mogę twój telefon? Zadzwonię do Mamy i Paula. Przenocujemy u mnie. - zaproponował Percy
- Znam lepsze miejsce... Adrian wiesz gdzie jest Hotel Paradise? - powiedziałam z lekkim uśmieszkiem.
- Skąd weźmiesz pieniądze na pokoje w jednym z najdroższych hoteli? - zapytała Annabeth.
- Znikąd. Zawieź nas tam. - rozkazałam Adrianowi. Woda sodowa mi uderzyła do głowy? Nie... Ciotka umiała rządzić i rozkazywać. Od niej się tego nauczyłam.
Po iluś tam (nie liczyłam) minutach dotarliśmy do hotelu. Nad wejściem wisiał wielki szyld z nazwą hotelu. Szklane drzwi prowadziły do wielkiej recepcji. Przed wejściem stała fontanna przedstawiająca Posejdona, Hadesa i Zeusa.
- Ile pokoi? Dla was jeden - wskazałam na Perciego i Ann - i po jednym dla każdego, czy dziewczyny i chłopaki osobno? - spytałam odpinając pasy.
- Ile będzie wolne tyle weź. - odpowiedział mi Adrian. Reszta zgodziła się z nim.
Wyszłam z samochodu i ruszyłam w stronę recepcji.
- Monica?! Myślałem, że się wyprowadziłaś i zamieszkałaś w jakimś akademiku. - przywitał mnie recepcjonista.
- Hej, Dylan! Tak. Mieszkam teraz w akademiku. Mam małą sprawę. Bo jedziemy na wymianę z moimi przyjaciółmi. Trójkę studentów i trójkę licealistów. I nie mamy gdzie przenocować. Możemy się tu zatrzymać na jedną noc? Wiesz przecież ile ja dla ciebie robiłam, prawda? - wytłumaczyłam mu z słodkim uśmieszkiem.
Dylan był kilka lat starszy ode mnie. W domu go bili. Kilka lat temu znalazłam go pobitego na ulicy i zadzwoniłam po karetkę. Okazało się, że tej samej nocy jego ojciec po alkoholu i narkotykach śmiertelnie pobił jego matkę, po czym nieźle poturbował i jego, bo próbował jej bronić. Policja go złapała i wsadziła za kratki. Ciotka załatwiła mu tu prace. Dylan to lubi i jest dobrze. Sam chciał tu pracować. Później mu trochę pomagałam w różnych sprawach.
- Tak... Ile chcecie pokoi? - spytał. Od zawsze mu sie podobałam. Dla mnie jest za niski, za chuderlowaty i nie jest w moim typie.
- Jest nas szóstka. Jedna para... Jeden małżeński. I cztery jednoosobowe. Luke nie będzie chciał być w pokoju z Adrianem, a ja boje się Clarisse... A z żadnym z nich nie będę w pokoju... - myślałam na głos. Po trzecim zdaniu zaczął wystukiwać coś w komputerze.
- Musze cię zawieść. Wolne są tylko dwa małżeńskie i dwa jednoosobowe. Rezerwuje je wam na te noc. Płacić nie musicie. Wiesz jak mój szef uwielbiał twoją ciotkę. Jak powiem, że to ty je rezerwujesz nie będzie chciał zapłaty. - powiedział szeroko się do mnie uśmiechając.
- To idę to z nimi obgadać. - rzuciłam odchodząc. Gdy stałam przy drzwiach usłyszałam jak ktoś z tyłu woła moje imię. Odwróciłam się.
- Lucas!!! - krzyknęłam i podbiegłam do średniego wzrostu bruneta o złotych (dosłownie) oczach - Bogowie... Jak tęskniłam!!!
Lucas Lightmark. Syn właściciela hotelu, głównego adoratora ciotki. Jeden z moich najlepszych przyjaciół. Nawiasem mówiąc to wyjechałam do obozu dzień po naszym rozstaniu. Te trzy tygodnie po śmierci ciotki były dla mnie straszne, ale on je trochę umilił. Nie byliśmy prawdziwą parą.
- Ja też. Co tu robisz? Nie powinnaś być w tej prestiżowej szkole, do której się zapisałaś? - spytał, odstawiając mnie na ziemię.
- Jadę na wymianę i musimy tu przenocować. Jestem jeszcze z piątką przyjaciół. - odpowiedziałam.
- Musisz pogadać z ojcem. Choć. - pociągnął mnie. Poszłam za nim. Przypomniały mi się stare czasy.
- Ty nadal ją nosisz? - zapytał patrząc na moją bransoletkę.
- Tak. Nawet nie wiesz ile muszę ci opowiedzieć!!! - powiedziałam i akurat weszliśmy do gabinetu szefa.
- Monico? Jak miło cię widzieć!!! - zawołał mężczyzna około pięćdziesiątki - Co cię tu sprowadza?
- Jadę z przyjaciółmi na wymianę uczniowską. Nie mamy gdzie przenocować. Kolega, który kieruje pada z nóg. Od razu pomyślałam o tobie wujku! - wytłumaczyłam. Mówiłam do Klausa Lightmarka wujku, dzięki mojej zażyłej przyjaźni z jego synem.
- Zajmują wszystkie wolne pokoje. - powiedział ze śmiechem Lucas.
- Rozumiem. Dziękuję ci, Monico, że pomyślałaś o nas. Idź teraz do pokoju i się rozgośćcie. Zawsze jesteś mile widziana w moich Hotelach. A twoja Złota karta załatwi ci darmowe pokoje w każdym z nich - powiedział z uśmiechem i wyszliśmy z gabinetu.
- Poczekaj. Zaraz obgadam z nimi wszystko, pójdziemy do pokoi i pogadamy. Mam ci tyle do powiedzenia!!! - zawołałam, dałam mu przyjacielskiego (powtarzam PRZYJACIELSKIEGO) buziaka w policzek i pognałam do samochodu.
Adrian na uboczu palił papierosa. Lekarz i pali? Wszystko jest dozwolone. Dwa lata temu przez miesiąc też paliłam. Złe towarzystwo i tyle. Lucas mnie z tego wyciągnął. Ann i Percy zajmowali się sobą w samochodzie. Luke bawił się Szerszeniem. Jakby chciał kogoś zabić. Na szczęście śmiertelnicy tego nie widzieli... Clarisse stukała z zniecierpliwieniem w maskę.
- Ile można? - spytała podnosząc na mnie wzrok.
- Tyle żeby załatwić cztery pokoje, pogadać z wujkiem i przyjacielem. - odpowiedziałam, patrząc na nią wilkiem.
- Cztery? - spytał Adrian podchodząc do nas.
- Tak cztery. A ty śmierdzisz fajkami. Dwa małżeńskie i dwa jednoosobowe. I marginesem mówiąc mamy problem. - powiedziałam machając sobie dłonią przed nosem.
- Jedno małżeńskie to podejrzewam dla nas? - powiedział Percy wychodząc z samochodu z Ann.
- Biorę jednoosobowe!!! Nie zamierzam spać z żadnym z was!!! - powiedziała Clarisse.
- Moni, to z którym z braci Castallan śpisz? - powiedział Percy ze śmiechem.
- U Lightmarka. - odezwał się Lucas podchodząc do nas.
- Nie muszę się cisnąć u ciebie. A poza tym nie chce mi się jechać do ciebie. Nawet bym nie mogła. - ostatnie zdanie wyszeptałam.
- Domyślam się, że to ja biorę pokój jednoosobowy. Możemy już iść? - odezwał się oschle Luke chowając Szerszenia.
- Sorry, Lucas. Za dziesięć minut w recepcji. - uśmiechnęłam się do niego i dogoniłam resztę.
- Dylan! Bierzemy te pokoje. - zawołałam do recepcjonisty.
- 592 w górę! - odpowiedział mi i rzucił mi karty do pokoi.
Ruszyliśmy do tych pokoi. Ann i Percy weszli do pokoju nr 592, Clarisse do 595.
- Uzgodnijcie, który śpi u mnie. Dobranoc. - powiedziałam i zniknęłam za drzwiami z numerem 593. Po chwili wszedł do mnie Luke. Bez słowa walnął się na łóżko, a sekundę później jego lekko przyśpieszony oddech się wyrównał. Wzięłam klucz wyszłam z pokoju uprzednio go zamykając. Wyszłam z Lucasem na dwór. Opowiedziałam mu wszystko. Tylko zmieniając niektóre szczegóły.
- Czyli cholernie podoba ci się ten z blizną? - zapytał mnie. Pokiwałam głową.
Reszta rozmowy mniej więcej minęła na moim opowiadaniu o Luke'u, a jego o Sarze, jego nowej dziewczynie. Około północy wróciłam do pokoju. Luke nie był już w ciuchach codziennych tylko w zwykłych spodniach. Tylko spodniach... Przebrałam się w piżamę. Zabije Ann i Thalię... Nico, Dan, Kevin, Paul ok... Ale Czemu Luke?!!! Położyłam się na kanapie, której nie brakuje w każdym pokoju. Obudziłam się natomiast w łóżku. Syn Hermesa wyszedł z łazienki i wycierał wilgotne włosy ręcznikiem.
- Dziesięć godzin snu to nie za dużo? Powinniśmy jechać cztery godziny temu, ale nikt nie mógł ci dobudzić. Wstawaj, szykuj się i spadamy z tego hotelu. - powiedział wrzucając ręcznik do kosza, na nie przeznaczonym. Miałam małe wrażenie, że cichutko dodał "I od Lightmarka".
Nie rozumiem go. Raz jest dla mnie miły, normalnie z nim gadam itp. A raz zachowuje się oschle, jakby miał wszystko (za przeproszeniem) w dupie. Ale to jest Lukie, jego nie mogę zrozumieć, jego mogę tylko kochać...
Wygrzebałam z torby czarne rurki, bladokremową bluzkę z lekkiego, pomarszczonego i cienkiego materiału z czarnym cieniem róży, czarne botki na obcasie i czarną, skórzaną kurtkę z ćwiekami. W końcu porządne czarne ciuchy!!! Wykonałam poranne czynności. Ubrałam się. Umalowałam sobie oczy na niebiesko i zrobiłam kreski, przejechałam też usta ciemnoróżowym błyszczykiem. Reakcją Lucasa byłoby "Jak zawsze odstawiona". Bo to cały Lucas. Wyszłam z łazienki rozczesując włosy. Podeszłam do lustra i odpowiednio je ułożyłam, podkreślając moje pasemka. Zauważyłam teraz, że mam o wiele dłuższe włosy. Już nie sięgają mi do połowy ramienia, ale prawie do pasa. Wow... Czego z włosami nie robi ponad rok bez fryzjera. Strasznie szybko mi rosną. Luke majstrował coś przy tarczy. Zarzuciłam torbę na ramię.
- Idziemy? Skoro jest dziesiąta zaraz przyleci Dylan i każe zwolnić pokój, bo zaraz przychodzą następni goście.  - powiedziałam.
Podniósł na mnie wzrok i prawie tarcza wypadła mu z rąk. Na moich ustach zakwitł triumfalny uśmiech. Mniej więcej na takim efekcie mi zależało, gdy pakowałam wczoraj ubrania. Bez słowa, włożył ją do swojego plecaka i wyszliśmy z pokoju. Zamknął drzwi i zeszliśmy do recepcji. Reszta już na nas czekała.
- Chyba tylko ty potrafisz spać do dziesiątej... - powiedział Adrian bawiąc się zapalniczką.
- W obozie budził mnie Nico. Tutaj nie miał kto. - rzucałam obojętnie i wyszliśmy z hotelu.
Dostałam jeszcze kanapkę, którą przyniósł mi Lucas. Jego reakcja była taka jak przewidziałam. Pożegnałam się z nim i poprosiłam by pozdrowił ojca. Zjadłam ją na szybkiego i pojechaliśmy. Adrian w tym czasie zapalił. Potem zasiadł za kółkiem. Clarisse usiadła z przodu, Percy i Ann na środkowych dwóch siedzeniach, a ja i Luke na ostatnich trzech. (jechaliśmy siedmioosobowym samochodem) Włożyłam słuchawki do uszu i miałam wszystko gdzieś. Mijaliśmy miasta, wsie, pola, jeziora, lasy... Nie wiem ile jechaliśmy, kiedy zasnęłam. Dziesięć godzin snu plus monotonna jazda w samochodzie równa się znów sen!!! Jeden dzień z moich wakacji : Wstaje 10 - 13, śniadanie, oblookanie wszystkich stronek na necie, czasem pogranie w coś, 16 - 17 obiad, lub/i 16 - 18 wychodzę z przyjaciółmi, wracam gdzieś 22, czy północ, jeszcze raz looknąć do neta i spać. Przywykłam do późnego pójścia spać, a potem do późna spać. Normalka...
Nie wiem jak moja głowa znalazła się na ramieniu Luke'a, ale się tam znalazła...
- MONI!!! MONI NA ZEUSA!!! - rozległ się w moich uszach głos Annabeth.
- Co? Bogowie... taki fajny sen miałam... - odpowiedziałam przeczesując sobie włosy ręką.
- Czyli właśnie w ten sposób Nico cię budził? - zapytał Percy. Wygramoliłam się z samochodu. Był już ranek.
- Nie, zrzucał mnie z łóżka. Powiedział, że są tylko dwa sposoby za obudzenie mnie. Jeden brutalny, drugi już nie. - powiedziałam i ukradkiem zerknęłam na Luke'a. Nico powiedział, że Luke potrafiłby mnie obudzić jak książę Królewnę Śnieżkę, czyli pocałunkiem. Domyślam się, że miał rację.
- Domyślam się jaki jest drugi... A teraz choć, bo obie wyglądamy jak strachy na wróble. - powiedziała Ann i pociągnęła mnie.
- Skarbie, ty nigdy nie wyglądasz jak strach na wróble! - krzyknął za nami Percy.
- Moni nawet taka jest piękna... - usłyszałam jeszcze. Ale niestety nie rozróżniłam czy to Luke czy Adrian.
Dotarłyśmy do łazienki na jakiejś stacji benzynowej. Każda załatwiła co trzeba. Ja przebrałam bieliznę i bluzkę. Uwielbiam te spodnie, więc po co je ściągać? Obie poprawiłyśmy sobie makijaż. Wróciłyśmy do chłopaków i Clarisse.
- Clarisse? Ile jeszcze do tej "świętej rzeczy Aresa"? - spytał Adrian.
- Jakieś osiemset kilometrów na południe. - odpowiedziała mu córka Aresa. Carisse może wyczuć gdzie jest ten diament. Dla tego właśnie z nami jedzie.
- My idziemy się przejść... - oznajmił Pan Perseusz obejmując Ann w talii.
Clarisse zajęła się swoją włócznią, Adrian zaczął grzebać coś pod maską. Percy i Ann zniknęli za drzewami. Luke znów majstruje coś przy tarczy. Usiadłam na najdalszej ławce i wyjęłam pamiętnik.
Gdy skończyłam wpis rozległ się krzyk Ann. Córka Ateny wybiegła z lasu cała szczęśliwa.
- Patrz!!! Moni czy ty widzisz co to jest?! Patrz!!! Napatrz oczy!!! - podbiegła do mnie wykrzykując te słowa co chwilę. Wyciągnęła w moją stronę rękę. Na serdecznym palcu widniał pierścionek zaręczynowy.
- Widzę. Śliczny! Gratuluję. To kiedy będę druhną? - spytałam. Cieszyłam się, ale też trochę jej zazdrościłam. Tak dobrze układa jej z Percym...
- Nie powinnaś zapytać ciotką? - powiedziała z cwaniackim uśmiechem. Moją pierwszą reakcją był krzyk. Potem rzuciłam się na nią.
- Będę ciocią!!! Będę ciocią!!! Bogowie jak się cieszę!!!
Ann zakryła mi ręką usta.
- Cicho... Na razie tylko ty, Chejron i Thalia wiecie... - wysyczała. Pokiwałam głową. Córka Ateny zdjęła rękę z moich ust i cofnęła się.
Szybko ominęłam ją i pobiegłam do reszty. Niestety chyba w nocy padało, bo było straszne błoto. Przez nieuwagę poślizgnęłam się na błocie. Prawie bym upadła, ale złapał mnie Luke. Zdążyłam spojrzeć tylko w jego oczy i już się całowaliśmy. W jego pocałunkach tylko raz, czy dwa była delikatność, za każdym razem było w nich pożądanie i jakby tęsknota. Ja do moich dodawałam jeszcze miłość. Ale to nie moja wina, że się w nim zakochałam, tak?
- Scared, Castellan!!! Jesteśmy na misji! Całować się mogliście wtedy w hotelu, ale teraz jedziemy po ten głupi diament, żeby mój ojciec nie pozabijał mi rodzeństwa!!! - krzyknęła Clarisse... CZEMU?! Na moich urodzinach Emma, na szermierce Nico, na rocznicy Simon... zawsze, a to zawsze ktoś nam przerwie!!!
- Jeżeli chodzi o Chrisa to ty nie byłaś lepsza... - wymamrotał Percy. Sekundę później przed jego twarzą znalazło się ostrze włóczni córki Aresa... Oj Percy, Percy...
Luke pomógł mi wstać. Podbiegłam do Adriana i wyrwałam mu papierosa z ręki. Raz się zaciągnęłam, po czym oddałam mu jego własność. Wydmuchałam z ust trochę dymu i oparłam się o samochód. Każdy patrzył się na mnie jakbym przed chwilą się tu zmaterializowała i ogłosiła, że Afrodyta przestała zdradzać Hefajstosa z Aresem, a Drew zaczęła wszystkich lubić.
- No co? 
- Ty palisz? - spytał Percy. Spojrzałam na niego i puknęłam się w czoło.
- Paliłam. Przez miesiąc. Dwa lata temu. - odpowiedziałam - Jedziemy?
Nie dane było im odpowiedzieć, bo usłyszeliśmy ryk, a zaraz potem z lasu wyskoczyło "coś" o głowie lwa, ciele wielkiej kozy, z wężem zamiast ogona... czyli innymi słowy zaatakowała nas Chimera.
____________________________
Oto i jest dziesiąty rozdział. (Ale to szybko leci...)
Mam nadzieję, że się podoba i będzie dużo komciów. Proszę... zróbcie to dla mnie... No dobrze już nie żebrzę o komentarze.
Rozdział jest dedykowany każdemu, kto go przeczyta. Dziękuję, za prawie 700 wejść. Jeszcze około 40. do pełnej liczby. :)
Oczywiście zgodnie z tradycją przepraszam za błędy. :)
Nie zanudzam
Laciata <3
P.S Za sześć dni Dom Hadesa!!! <3

niedziela, 13 października 2013

Rozdział 9 - "Po długim zmaganiu bóg zniknął. Wiele jego dzieci ucierpiało"

 Ja nadal siedziałam na piasku. Dopóki nie zabrzmiał dźwięk konchy. Super... Mam całe nogi mokre.
Śpieszyłyśmy się z kolacją i bez słowa, ja, Thalia i Ann wybiegłyśmy z pawilonu. Znalazłyśmy się w domku Zeusa, bo tylko tu miałyśmy spokój.
- Co ty robiłaś. Całe nogi masz w piasku! - krzyknęła Ann, kiedy zobaczyła stan moich spodenek i nóg
- Po prostu siedziałam na plaży. I przy okazji spotkałam mojego przyszłego teścia. - powiedziałam, wzięłam jakiś ręcznik i zaczęłam wycierać nogi z piasku. Obie patrzyły się na mnie jakbym właśnie spadła z Plutona. (kocham używać takich określeń.)
- Spotkałaś Hermesa!? - krzyknęły obie naraz.
- No mówię, ze przyszłego teścia. Dobra... Trzeba się szykować!!! - gdy to powiedziałam obie wsadziły mi w ręce moją sukienkę i kazały przebrać.
 Po pięciu minutach każda miała już swoją sukienkę na sobie. Posadziły mnie przed lustrem i Thalia zaczęła mi układać włosy, a Ann malować. Po piętnastu minutach byłam uczesana w ślicznego koka, a kilka kosmyków swobodnie spływało z niego. Potem była kolej Ann. Przednie kosmyki zaplotłam w cienkie warkocze, po czym spięłam je z tyłu. Thali Ann ułożyła włosy bardzo ładnie. Przez pewien czas z Ann nie pozwalałyśmy jej się obcinać i takim cudem na włosy za ramiona. Każda w swojej sukience wyszłyśmy z domku nr 1. W teatrze był już każdy. Zrobiłyśmy wielkie wejście. Kyle, aż sfałszował kilka nut na nasz widok. Pierwszy w oczy rzucił mi się Adrian. Ciemny krawat luźno zawiązany biała koszula i czarne spodnie. Chłopaki byli ubrani mniej więcej tak jak na moich urodzinach. W tym Luke, Percy, Grover, Simon... Nico ubrał czarną koszulę. Wow... Myślałam, że się nie zmusi. Najbardziej skupiłam się na Adrianie. Jakoś przyciągał mój wzrok. Wyglądał w tym cudownie. Luke'owi i tak nie dorówna. Lukie zawsze na pierwszym miejscu. Pierwsze po co sięgnęłam to Nektar z alkoholem. Tak mi ostatnio zasmakował. Na szczęście mam mocną głowę. Przekonałam się na urodzinach Kristin McGean, największej imprezowiczki w mojej starej szkole. Każdy był pijany, a ja tylko lekko traciłam kontakt z rzeczywistością. Wtedy pijany Simon całował się z nią. To była świetna impreza...
- A ty już pijesz? Serio siostra? - zapytał Nico, podchodząc do mnie. Dopiłam wszystko.
- Noo... Nawet nie wiesz jakie to dobre.
- A zatańczysz? Przed tańcem z Lily muszę sobie po przypominać kroki. - zapytał. Z śmiechem pokiwałam głową.
Nico nie tańczył aż tak źle. Lily zaimponuje. To dobrze. Gdy piosenka się skończyła do tańca poprosił mnie Adrian. Czemu tu zawsze są trzy wolne z rzędu? Niech do trzeciego jeszcze zaprosi mnie Percy, albo Simon. "lub Luke" dodałam nieświadomie. Wykrakałam... Następny był Luke. Z Adrianem tańczyło się cudownie. Ale to Luke zawsze będzie dla mnie najlepszy. Byłam na niego zła. Za Emmę, ale na szczęście się wyniosła. Z płaczem. I się rozmazała. To był piękny widok... Luke chyba z nią zerwał. Nie powiem, że nie czuje satysfakcji. Oczywiście pierwszym odruchem jaki chciałam wykonać po tym jak wziął mnie za rękę było przytulenie się do niego i pocałowanie go. Od dwóch miesięcy go nie całowałam... (to przed plażą się nie liczy. Sprawiło, ze jeszcze bardziej tego chcę...) Tak tęsknię za tymi cudownymi ustami... Ja chcę go pocałować! Tu i teraz! Hermesie, kuzynku, przyszły teściu! Czemu prezentem od ciebie nie był pocałunek twojego cudownego syna? Na marginesie pomiędzy tańcem z Adrianem i Nico, i Adrianem i Luke'm piłam po szklane tego cudownego Nektaru. I chyba coś mi już uderzyło do głowy, bo po trzech minutach (jak nie sekundach) zarzuciłam mu ręce na szyję i pocałowałam. Ktoś powiedział, że ideały nie istnieją... Nie zgadzam się! Luke jest ideałem!!!

Nagle pojawił się obok nas Simon.
- Wybaczcie gołąbeczki, ale Chejron wzywa.
- Czego ten stary wałach chce? - wymamrotał ze złością Luke. Zaśmiałam się.
- Ile wypiłaś? - wtrącił Simon. Pokazałam mu trzy palce. Westchnął z rezygnacją i poszliśmy. Gdy dotarliśmy do wielkiego domu Chejron już na nas czekał.
- Monico, poczekaj chwile... - centaur zwrócił się do mnie. Zabrał Luke'a do środka, a po trzech minutach zawołał i mnie. Luke siedział z nogami na stole i co chwile zaciskał i rozluźniał pięści. Chejron chyba nie był dla niego miły...
- Siadaj - wykonałam jego polecenie i usiadłam obok Luke'a lekko się o niego opierając. Nie odsunął się.
- Luke wie o tym doskonale, ale tobie nic nie wiadomo o przepowiedni sprzed roku. Otóż przepowiednia mówi, że pewien bóg oszaleje i będzie chciał zniszczyć swoje dzieci, gdy córka Podziemia i syn Hermesa, zakochają się w sobie...

CZEKAJ!!! Co? To jest nie możliwe. Proszę. Luke? We mnie? Prędzej moja ciotka zgodziłaby się wyjść za pana Lightmark'a niż on by się we mnie zakochał. Proszę... we mnie!? NIE MOŻLIWE!!! Całowaliśmy się jedenaście razy, ale to tylko z mojej strony było z miłości i tęsknoty za nim. W jego pocałunkach nie czułam miłości. Coś podobnego jak na przykład pożądanie, ale nie miłość.

- Kontynuuj...  - powiedział Luke obojętnie, mimo czułam w jego głosie napięcie. 
- I powstrzymać go ma trójka herosów. W misji poszukiwawczej udział weźmie sześciu. Jest to wbrew zasadom, ale tak mówi przepowiednia. Dwóch macie wybrać wy, bo wy będziecie tej misji przewodzić.
- A kto jest trzecią osobą? - spytałam. Ta misja może być ciekawa...
- Adrian, a kto by inny. - odpowiedział mi Luke... z nienawiścią, albo tylko złością w głosie. Czemu on go nie lubi? No dobra Thalia mi już wytłumaczyła.
- Właśnie. Musicie znaleźć jedną rzecz. Każdy bóg ma jedną rzecz, osobę która mu coś przypomina. Uspokaja go. W przypadku Hadesa jest to naszyjnik Marii di Angelo, Hermesa, twoja matka Luke...
- Nie wspominaj o niej przy mnie. - wysyczał przez zęby. Nie wiem dokładnie co się stało z jego matką. Wiem, że oszalała. Widziała przyszłość... Była okropną wersją Wyroczni.
- Dobrze... Powracając do tematu. Jeden to zgubił. Nie wiemy który, jak i nie wiemy co to jest. Czwartą osobą będzie dziecko zbuntowanego boga. Jeżeli zgubił "tą" rzecz to dostanie szału. - dokończył Chejron.

Nagle za oknem rozległ się huk. Wybiegliśmy na dwór i... zobaczyliśmy faceta ostrzyżonego na rekruta, w czarnym skórzanym płaszczu. Walczył przeciwko obozowiczom rozwalając ich jeden po drugim. Głównie jednak skupiał się na dzieciach Aresa.

- Ares...  To już znamy cel wyprawy...  - wymamrotał Luke, wziął Szerszenia do ręki i ruszył przeciwko bogu wojny. Chwilę po nim zerwałam mój łańcuszek i również ruszyłam do boju. Nie łatwo było walczyć w sukience, ale dawałam radę. Po długim zmaganiu bóg zniknął. Wiele jego dzieci ucierpiało. 
_________________________
Oto jest dziewiąty rozdział.
Dedykuję go cocacoli2310, o której w poprzednim rozdziale zapomniałam. Każdy kto skomentował mojego bloga chociaż raz, darzę wielką sympatią <3. Mam cichutką nadzieję, że będzie więcej takich osób. 
Co do "przemyśleń Luke'a"... Nie pojawiają się często z jednego powodu... Strasznie dziwnie mi się je pisze. Używam ich w konieczności, gdy nie mam co napisać. Po takiej przerwie zawsze mam jakiś pomysł. :)
Nie zanudzam
Laciata <3

środa, 9 października 2013

Rozdział 8 - "Nagle przebiegł koło mnie Facet w stroju biegacza."

[Thalia i Ann patrzyły się na niego jak na UFO.]

Potem obraz mi się rozmazał. Usłyszałam jeszcze krzyki dziewczyn, a potem już pustka.
Przez pustkę czułam jak czyjeś silne ramiona mnie podnoszą i niosą. Potem kładą na łóżko. Jak bym trafiła do szpitalnej części Wielkiego Domu. Chociaż pewno trafiłam.
- Co się stało!? - jak przez mgłę usłyszałam czyjś głos. Był zdenerwowany, przestraszony, przejęty... Nawet półprzytomna poznałam ten głos... To Luke. Nie Adrian, który ma głos jak on. To na 100% Luke. Mój Lukie...
Nie usłyszałam wytłumaczenia Thali, bo znów odpłynęłam.
Wiem, że zajął się mną Chejron. Dziewczyny nie odniosły prawe żadnych obrażeń. Ja głównie osłaniałam Adriana, a Empuza skupiała się na nim, przez co ja otrzymywałam ciosy.
Centaur opatrzył moje rany i podawał mi Nektar. To wiem na pewno, ale nie sądzę by siedział przy mnie prawie cały czas i trzymał mnie za rękę.
Leżałam nieprzytomna do poniedziałku. Czyli do rocznicy. Obudziłam się na dźwięk konchy. Byłam sama, więc po prostu podniosłam się z trudem i obejrzałam gdzie mam rany. Może będą z dwie blizny, ale nie więcej. Ta Empuza nieźle mnie urządziła. Ale żyje i nie umarłam. Siedziałam tak z godzinę, aż przyszła Ann. Podała mi Nektaru i poszła zawołać Chejrona. Sprawdził wszystkie moje rany i uznał, że mogę wyjść spokojnie. Niestety, albo stety nie mogę uczestniczyć w żadnych zajęciach. Mam po prostu siedzieć i się nudzić. Na szczęście obudziła mnie koncha na obiad a nie na śniadanie. Jakieś dwie godziny snułam się po obozie bez celu. Poszłam trochę po patrzeć jak radzi sobie mój brat.
Za godzinę zaczyna się czas wolny. Przechodziłam obok jeziora, gdy na brzegu zobaczyłam Adriana. Podeszłam do niego i usiadłam obok.
- Już dobrze sie czujesz? Przepraszam... To przeze mnie to coś nas zaatakowało. - wymamrotał, gdy mnie zauważył. Zaśmiałam się cicho. On za to miał smutny wzrok i patrzył się w wodę.
- Tak, już dobrze. Powiem ci Adrian... Herosi są od tego. Jestem tu rok, a to bardzo krótko w porównaniu do moich przyjaciół, czy też i wrogów. Mój przyjaciel uratował Olimp, świat. Gdyby Kronos przejął władzę świat by już nie był taki sam. Naszym zadaniem jest chronić śmiertelników. - odpowiedziałam mu. Spojrzał na mnie tymi swoimi brązowymi oczami. Nadal ma soczewki. Czymś przynajmniej różni się od Luke'a.
- Jestem półbogiem. Synem Hermesa, który przeżył 25 lat poza obozem. Nie wstępując do niego ani razu. Nikt nie wie jakim cudem. - powiedział i znów spojrzał na wodę.
- Ja przeżyłam siedemnaście. A jestem córką jednego z Wielkiej Trójki. Wszystko jest możliwe. - wtedy zauważyłam małe kółeczko w jego uchu i dyndający na szyi wisior w kształcie Kaduceusza - Od jakiego czasu to masz?
Położył rękę na uchu. "Od nie dawna..." wymamrotał tylko.
- Nie kolczyk! O Wisior mi chodzi! Przecież to symbol Hermesa! - roześmiałam się.
- Studiowałem medycynę. Zawsze chciałem zostać lekarzem. Dostałem to na naste urodziny. - odpowiedział. Wziął go w ręce i zaczął nerwowo obracać.
- Na moje jedenaste urodziny dostałam bransoletkę, która tłumiła moje moce przez długi czas. Może twój wisior robił to samo. A teraz przestał działać, by odnaleźć brata, i swój dom? Nie wiem czemu w tak późnym na Herosa wieku. Mało kto tyle dożywa. - powiedziałam. Starałam się mu jakoś dodać otuchy. Wydawał się być jakoś zagubiony. Ale odebrano mu wszystko co miał. Chciał spełniać swoje marzenia. Hermes pozwolił mu na namiastkę. Biedny... Luke'a przypominał tylko wyglądem. Niczym innym.
- Może... Ale jeżeli ten Luke ma być moim bratem to ja dziękuję. Jest cholernie wredny. W niczym mnie nie przypomina.
- Luke? Wredny? No dobra. W przypadku Kyle'a i Drew to się zgodzę, ale ci sobie u niego nagrabili. Ale czemu miałby być nie miły dla ciebie? Nie widzę ku temu powodów.
- Ja widzę... - powiedziała Thalia. Córka Zeusa usiadła obok mnie, a po chwili położyła - Luke dorastał z chorą psychicznie matką. Od wieku dziewięciu lat widział ją dwa razy. Uciekł z domu w trzeciej klasie. Pięć lat nie miał porządnego domu. Teraz się dowiaduje, że Hermes wyciągnął z tego bagna jego brata i pozwolił mu normalnie żyć. Podczas, gdy ten zdążył uciec z domu, spędzić pięć lat na ulicy, być światkiem śmierci półboga, który tak mu pomógł, odwrócić się od Olimpijczyków i wskrzesić ojca bogów, oddać życie, powrócić, zakochać się ze trzy razy i tak dalej, on żył normalnie nie będąc niczego świadomy. Na jego miejscu też bym się tak zachowała. - zrobiła wywód. Przyznałam jej rację. Adrian patrzył się na nią z szeroko otwartymi oczami.
- No dobra. To ja was zostawiam. - wstała. Nachyliła się jeszcze do Adriana i coś mu wyszeptała. Wychwyciłam słowa "od niej", "Luke, może ci odpuści" lub coś w tym stylu.
- Monica... Ty jesteś córką Zausa, prawda? - spytał. Zaśmiałam się.
- Ja? Córką Zeusa? Jestem córką Hadesa. Skąd ci to przyszło do głowy?
- Bo masz oczy koloru nieba... - powiedział i lekko mnie pocałował. Nie tak jak Luke. Inaczej. Przepraszająco. Luke całował mnie inaczej. Jakby z... nie wiem!!! Na pewno nie z żalem.
Nagle wszędzie pojawili się obozowicze. Każdy już się nie mógł doczekać imprezy. Adrian odszedł w kierunku jakiejś córki Demeter. Ja natomiast skierowałam się na plażę.

***
<Luke>
Mam ochotę coś rozwalić. Ten nowy jest tak wkurwia... wkurzający.  Najpierw przyjeżdża z dziewczynami. Całymi poranionymi, nie przytomną Monicą... Jak była w szpitalu często przy niej siadał. Miałem ochotę wbić mu Szerszenia w serce, a potem poszatkować na jak najmniejsze kawałki. Ann miała chyba racje...
Teraz siedzą i sobie rozmawiają nad jeziorem. Tam, gdzie ona grała. Tam gdzie pocałował ją Kyle. Tam gdzie całowałem się z nią Ja!!! A teraz on ją tam całuje... Mam taką ochotę przebić go Szerszeniem... Na nikogo, nigdy nie byłem tak wściekły. Nawet na bogów, za Hala i za Thalię...
Tak, tak, tak... Jak to określiła ze zdziwieniem Thalia : "Wielki Pan Castellan się zakochał!?"
Cholera... Percy zajęty, z Hoodami nie mam zamiaru walczyć... Nie mam na kim się wyżyć... Domek Hefajstosa? Charles nie żyje. Domek Ateny? Tylko z Ann mógłbym, bez oszczędzania się, powalczyć. Zostaje mi chyba  ścianka wspinaczkowa... Chwila... a dzieci Aresa? Nie... z nim nie mam ochoty teraz walczyć. To zostaje ścianka.
Po drodze minąłem Monicę... Musiała być zamyślona. Patrzyła sie na horyzont. Albo myśli o rocznicy, albo o Adrianie. Nie powiem, że nie miałem ochoty jej zatrzymać (i pocałować). Nie powstrzymałem się. Przyciągnąłem ją do siebie i pocałowałem. Odwzajemniła go, ale od razu gdy ją puściłem pobiegła w stronę plaży...
Wiem, że jest na mnie strasznie wkurzona za Emmę. Ale to strasznie długa historia... Sięgająca jeszcze czasów gdy z Thalią i Annabeth wędrowaliśmy po świecie, i czasów na Księżniczce Andromedzie. Była jedną ze śmiertelniczek na pokładzie. Potem gdzieś w styczniu przyjechała do Obozu. Moni, akurat nie było, bo pojechała na grób ciotki, która miała tego dnia urodziny. I tak się z Emmą zaczęło. Nie, że mi się spodobała, ale... Dobra przyznaje się! Chciałem przez nią zapomnieć o Monice! Nie wyszło. Było tylko gorzej. Jakby się nie ubrała, czego by nie zrobiła, nie powiedziała moją pierwsza reakcją było "Monica nigdy by czegoś takiego nie założyła" "Monica zrobiłaby to inaczej" Cały czas porównywałem Emme do córki Hadesa. Emma wszystko, na dodatek, popsuła. Gdyby nie ona to Monica byłaby już dawno moją dziewczyną i miałbym ją na co dzień. Chejrona mam gdzieś. Moni ma być moja! Emma dziś wyjeżdża. Na szczęście. I się tu najprawdopodobniej nie pokaże. Po tym jakże męczących ośmiu miesiącach "związku" z nią mam dość! Doszedłem prawie do ścianki, gdy zatrzymała mnie Annabeth.
- Luke, co ci jest? No oprócz Moni?
- Pomyśl. Jesteś w końcu córką Ateny. - odpowiedziałem jej. Jestem teraz naprawdę wkurzony i nie zamierzam być miły dla kogokolwiek.
- Adrian? Serio? To, że zanim ja i Thalia do nich dołączyłyśmy to on ją podrywał...
- Co?! - przerwałem jej. Dobra teraz to moja złość przewyższyła Hadesa, Kronosa, Gaję i Uranosa razem wziętych. Tan idiota chciał się dobrać do mojej Moni... No dobra nie jest moja...Jeszcze...
- No tak... Próbował. A ona wzięła go za ciebie. A potem były wyjaśnienia, a potem Empuza. A potem Jazda do Obozu. A potem prawda o Adrianie. A resztę już znasz. Ale chyba spodobała mu się Alice od Demeter.  Nie zrozumiem chłopaków...  A to że siedział przy Moni prawe cały czas to szczegół. Chociaż nie dla ciebie. A właśnie... jak tam z Emmą? - mówiła z lekką dezaprobatą. Nawet nie zauważyłem, że szliśmy w stronę plaży... Zaczęliśmy rozmawiać. Moja złość się ulotniła. Jednak jak wrócimy na kolację wróci. Widok Adriana znów ją wywoła...

***
<Monica>
Przechadzałam się plażą, mocząc nogi w wodzie. W głowie siedział mi pocałunek sprzed kilku minut. Czemu mnie pocałował? Oddałam jego pocałunek i gdy mnie puścił od razu tu zwiałam...
Nagle przebiegł koło mnie Facet w stroju biegacza. Po chwili się wrócił i zatrzymał przy mnie.
- Monica, córka Hadesa? - zapytał, grzebiąc w torbie.
- A kto pyta? - odparłam nieufnie. Biegacz wyciągnął z torby komórkę, która po chwili zmieniła się w skrzydlatą laskę z owiniętymi w Okół niej dwoma wężami.
- Teraz wiesz?
- Jesteś Hermesem. Ojcem Lukie... Luke'a i Adriana. - powiedziałam. Udało mi się powstrzymać od powiedzenia Lukie... Bóg złodziei zaśmiał się.
- Jesteś drugą osobą, która mnie rozpoznała jako jego ojca. Pierwszą był Percy cztery lata temu. - również się zaśmiałam. Polubiłam go.
- Masz coś dla mnie? Wiem, że tak nieładnie, ale kocham prezenty!!! - pisnęłam  jak mała dziewczynka. To jak zawsze moja reakcja na prezenty. Cieszę sie jak dziecko.
- Niestety nie. Chyba, że chcesz wisior jak Adrian. Zatrzymałem się, bo chcę coś wytłumaczyć mojemu synu, ale ten mnie nienawidzi i by nie mnie słuchał. - powiedział z lekkim smutkiem.
- A więc słucham. Opowiadaj. Mimo wszystko nie obiecuje, że uda mi się mu to wytłumaczyć. - powiedziałam i usiadłam na pisaku. Fale obmywały moje nogi.

- Znasz historię Luke'a. Zaistniała przepowiednia, o bliźniakach. Moich dzieciach. Że jeden z nich za pomocą drugiego wskrzesi największe zło. Dlatego rozdzieliłem Luke'a i Adriana. Ten drugi był młodszy i o wiele słabszy. Uznałem, że Luke da sobie jakoś radę z May, która nawiasem mówiąc myślała, że młodszy syn nie żyje. Dwa dni po urodzeniu przeżył śmieć kliniczną. Ubłagałem położną by nie mówiła o tym, że Adrian przeżył. Gdy ich rozdzieliłem, a ileś lat później urodzili sie Travis i Connor, Apollo powiedział, że przepowiednia nie jest już zagrożeniem. Nie wiem jaki wkład miał Adrian w wskrzeszenie Kronosa, ale wiem, że miał. Wisior miał działać do końca jego życia, ale spotkał was i wisior przestał działać. Empuza go wytropiła i bum! Całe moje starania na marne. Na marginesie to ja i Hades w tym samym dniu załatwialiśmy u cyklopów i Hekate wasze ozdoby. Dobra ja lecę. Przesyłka dla Aresa już czeka. - powiedział i zwiał.
_____________________
Oto jest ósmy rozdział. (niedawno zauważyłam, że zawsze tak zaczynam) Dedykuję go mojej córce-synowi Kalince Mateuszowi. (moja szkoła jest dziwna...) Z smutkiem stwierdzam, ze rozdziały mogą od teraz pojawiać się troszkę rzadziej... Co do następnego to niestety nie wiem kiedy będzie.  I mam maleńką prośbę... komentujcie... Komentarze Annabeth Chase-Jackson i Bielany (uwielbiam was <3) motywują, ale wiadomo jak będzie ktoś jeszcze to proszę o komcie... 
Nie zanudzam.
Laciata <3

niedziela, 6 października 2013

Rozdział 7 - "Thalia i Ann patrzyły się na niego jak na UFO."

[Przed nami stał Nico z głupim uśmieszkiem na twarzy.]

- Znowu zaczynacie? A nie przepraszam, wiem coś czego nie wie ani jedno ani drugie. - powiedział i sobie poszedł.
- O co mu chodziło? - powiedzieliśmy równo. Akurat zabrzmiała Koncha i poleciałam co sił do pawilonu.
Teraz jest czas wolny. Przechodziłam obok jeziora i usłyszałam taki fragment rozmowy :
" - Ale co ja zrobiłem?
- Prawie go wygadałeś!!! Nawet nie wiesz co by ci zrobił gdyby ona się dowiedziała!!! Zakochany Luke to zło większe od Kronosa.
- Wiem, ale wiesz jak ciężko nic nie mówić?
- To jest moja najlepsza przyjaciółka. Pomyśl ile rzeczy mam ochotę jej powiedzieć, a nie mogę. A teraz idę poważnie porozmawiać z Luke'm, bo musze się wszystkiego dowiedzieć!"
Była to rozmowa pomiędzy Percym a Annabeth, czyli trafiłam na końcówkę poważnej rozmowy "Panny Chase i Panicza Jacksona". Dalej nie słuchałam tylko pobiegłam na plaże.
Przez następne dni unikałam Luke'a jak ognia. Na lekcjach trzymałam się jak najdalej niego. Jak widać zauważył, bo zaczął zachowywać się tak jak przez większość mojego pobytu tutaj. Zaczął sie bardziej interesować Emmą. A ja coraz bardziej jej nienawidziłam. Zachowywała się jako pełnoprawna uczestniczka obozu i typowa córeczka Afrodyty. Nie dość, że przybyła tu bez wiedzy Chejrona i Pana D, to jeszcze jest tylko śmiertelniczką widzącą przez Mgłę.

Był szesnasty sierpnia. Pojutrze mija druga rocznica zwycięstwa bitwy pod Manhattanem, śmierci Luke'a przy okazji też i osiemnaste urodziny Perciego. Z tej okazji Chejron pozwolił mi, Thalii, Ann i kilku innym dziewczynom pojechać na Manhattan, by kupić sobie sukienki na imprezę. A że jest sobota, to cały dzień wolny. Tak, w soboty i w niedziele są tylko posiłki i każdy robi co chce. Dlatego tak kocham weekendy. Jak każdy.

Stałyśmy z dziewczynami przed przebieralnią. Ann i Thalia już kupiły sobie sukienki. Tylko ja jeszcze nie mogłam się zdecydować.
- Weź tą sukienkę! Luke nie będzie mógł się na ciebie nagapić!!! - non stop powtarzała Thalia.
- Wygląda w niej pani pięknie. Pani chłopak na pewno będzie zachwycony. - powiedziała sprzedawczyni uśmiechając się do mnie miło.
Patrzyłam na swoje odbicie w lustrze. Miałam na sobie sukienkę bez ramiączek, sięgającą do kolan. W tali wszyty był gruby, granatowy pasek. Spódnica i góra były zrobione z mieniącego się na wszystkie odcienie niebieskiego materiału.
- Jakby miało mi zależeć na zdaniu Luke'a... Ale chyba ją wezmę. - wymamrotałam. Tak naprawdę skłamałam. Cholernie mi zależało co pomyśli Luke. Chciałam by mu oczy z orbit wylazły i żeby pożałował takiego wykorzystywania mnie. Sprzedawczyni powiedziała, że tak pięknie wyglądam w tej sukience i dała mi 50% zniżki.

Siedziałyśmy teraz w jakiejś kawiarni czy tawernie, nie wiem, i rozmawiałyśmy. Dziewczyny poszły do toalety a ja siedziałam sama i piłam shake'a. Po chwili dosiadł się do mnie jakiś blondyn z brązowymi oczami. Od razu poznałam tą osobę.
- Luke? Co ty tu robisz? I Gdzie twoja blizna? I niebieskie oczy?

Chłopak spojrzał na mnie jakbym właśnie spadła z księżyca w stroju kosmity.
- Jaki Luke? Jaka blizna? I skąd wiesz o moich soczewkach? Nikt nie wie, że naprawdę mam niebieskie oczy, nie podobają mi się. Ale twoje oczy są piękne... i nie tylko oczy. - powiedział lustrując mnie wzrokiem. Przybliżył się do mnie jakby chciał mnie pocałować. Wyglądał tak jak Luke. Identycznie. Brakowało tylko blizny. Tej ślicznej blizny, która czyniła go wyjątkowym. Domyślam się, że on jej nienawidzi, ale mi ona sie podoba.
- Luke? - zawołały Thalia i Ann, które właśnie wróciły.
- Nie jestem Luke! Mam na imię Adrian i nie znam żadnego Luke'a! - krzyknął zdenerwowany i wstał z krzesła.
- Ale wyglądasz jak Luke. - wyszeptała Ann, patrząc na niego z szeroko otwartymi oczami.
- I masz głos jak Lukie... - wymamrotałam.
- Lukie... - zaśmiała się Thalia.
- Co, Lukie?
- Powiedziałaś Lukie. - powiedziały naraz. Ja od razu zaczęłam zaprzeczać. W końcu nasza kłótnia zakończyła się atakiem Empuzy na naszą czwórkę, która czaiła się na nas przy stoliku obok.

Walczyliśmy dobre dwie godziny. Była to bardzo potężna Empuza. "Lepsza niż Keli" jak to powiedziała Ann. Keli... "była" Luke'a...

Empuza cały czas krzyczała, że "jej pan kazał unicestwić syna Hermesa" Żadna z nas nie wiedziała o co chodzi. Nie było z nami żadnego syna Hermesa. O dziwo Adrian również ją widział, czyli albo jest herosem, albo po prostu widział przez Mgłę.
Po długich zmaganiach pokonaliśmy tą Empuzę. Każda z nas była zakrwawiona. Ja odniosłam najwięcej ran. Była to moja pierwsza poważna walka z potworem. Bardzo potężnym potworem. Przez rany ledwo rejestrowałam wszystko do o koła.
- Co to było? - spytał Adrian, kiedy wracaliśmy już do Obozu.
- Empuza. Ludożeki, które przybierają postać dziewczyn by wtopić się w tłum. Trzy lata temu mój chłopak zabił dwie. - odpowiedziała mu Ann, po czym opowiedziała całą historię od początku, że bogowie Olimpijscy istnieją itd. jak i opowiedziała nasze historie. Po opowieści zapytała o jego historię.
- Nie długo po urodzeniu zostałem oddany do domu dziecka. Biologicznych rodziców nie znam jak i nie pamiętam. Znam tylko imię matki. Miała na imię May, a nazwisko zaczynało się na Castel... Castellan. Właśnie! May Castellan. Tak się nazywała moja matka. To ojciec oddał mnie do adopcji, ale nikt nie wie kto nim jest. Matka jest chora psychiczne z nieznanych powodów. - powiedział. Thalia i Ann patrzyły się na niego jak na UFO.
__________________________
Oto jest siódmy rozdział. Wiem, że krótki, ale koniecznie chciałam zakończyć przy Adrianie. Następny rozdział powinien być za dwa - trzy dni. Oczywiście przepraszam za błędy.
Nie zanudzam
Laciata <3

piątek, 4 października 2013

Rozdział 6 - "Przed nami stał Nico z głupim uśmieszkiem na twarzy."

[- Ee.. Tak. Monico, poznaj moją dziewczynę  Emmę. Emmo, to Monica,  moja... najła... najlepsza uczennica. - powiedział lekko zmieszany i objął ją w talii.]

- Miło mi cię poznać. - powiedziała z uśmiechem. Najwidoczniej nie widziała akcji z przed chwili. I dobrze. Naprawdę dobrze. - Luke, skarbie, mógłbyś przynieść mi trochę czegoś do picia. Wiesz, tylko nie nektaru! Nie mogę go pić! - powiedziała i dała mu buziaka w policzek. Luke poszedł zostawiając nas same.
- Słuchaj Margaret...
- Monica - poprawiłam ją.
- Melanie, nie ważne. - kontynuowała - Luke jest mój i łapy trzymaj z dala od niego. - powiedziała grożąc mi palcem. Ostatnia osoba jaka tak do mnie mówiła, zrobiła z siebie pośmiewisko. Ale jego reakcje nie wyglądała na taką jak przy Drew. Zarąbiście, po prostu zarąbiście. Wrócił Luke, trzymając w rękach trzy szklanki. Od razu zabrałam swoją i przy okazji lekko przytrzymałam jego szklankę. Nalał mi brzoskwiniowego nektaru... Ooo... kocham brzoskwinie... Sobie chyba też wziął brzoskwiniowy. Dla Emmy jest cola. Podał jej szklankę. Upiła łyk i wypluła ją prawie na mnie. Na szczęście w ostatniej chwili się odsunęłam.
- Na Hadesa, co ty robisz? - krzyknęłam.
- To jest okropne!!! Co ty mi nalałeś?! Wiesz, że nienawidzę coli!!! - zaczęła wrzeszczeć - A właśnie. Wybacz, ale bym chciała zostać sam na sam z moim chłopakiem. - powiedziała już spokojnie, podkreślając słowo "chłopakiem".
- Normalnie nie odprawia się solenizantki w jej osiemnastkę, ale idę. - powiedziałam i poszłam. Usłyszałam jeszcze strzępek ich rozmowy :
- Przecież ty kochasz colę.
- Tak, ale przy niej każdy smak się psuje.

Dołączyłam do Annabeth, Perciego i Thalii. Rozmawiali o czymś. Kiedy do nich dołączyłam zamilkli. Percy nie skupiał się na niczym.
- Moni, co ty tu robisz? Myślałam, że teraz wyznacie sobie bezgraniczną miłość, załatwicie gadżet typu twojej bransoletki, zamieszkacie razem w świecie śmiertelników i będziecie mieli dwójkę małych dzieciaków biegających pomiędzy waszymi nogami. - powiedziała rozmarzona Annabeth.
- Miałaś na myśli chyba Emmę. Jego dziewczynę. - odpowiedziałam. Percy powiedział byśmy zaczekały chwilę i poszedł gdzieś.
- Luke nie ma dziewczyny. A tym bardziej nie jest nią Emma. - powiedziała Thalia.
- Poznaliśmy ją niedługo przed spotkaniem Hermesa i pani Castellan. Pomogła nam trochę. Zakochała się w Luke'u, ale on w niej nie. Na pewno.  - wymamrotała zamyślona Ann.
- Nawet jej nie lubił! - dodała Thalia.
- Herosi!!! - usłyszałyśmy głos Chejrona - Wybiła dziesiąta! Macie tylko pięć minut i w każdym domku światło ma być zgaszone! - nakazał.
Pożegnałam się z dziewczynami. Każda poszła w stronę swojego domku. Szłam wolnym krokiem do domku Hadesa. Ktoś biegł za mną. Może jakiś obozowicz. Nagle ktoś mnie złapał i odwrócił. W ciemności ledwo dostrzegłam tą osobę. Po chwili błysnęły mi niebieskie oczy i "napastnik" mnie pocałował. Już nie musiałam sie zastanawiać, kto to jest. Gdy do mnie to dotarło, odsunęłam się od Luke'a.
- Na Zeusa!!! Ty masz dziewczynę! Nie całuj mnie, kiedy jesteś zajęty! Chociaż nie, zrobiłeś już to sześć razy! - krzyczałam, ale na szczęście nikt nas nie słyszał. Wokół było ciemno. Tylko w niektórych domkach światło się jeszcze paliło. On nie zważając na moje protesty znów złapał mnie w talii i lekko przyciągnął do siebie.
- Jesteś zazdrosna. - wyszeptał mi do ucha - Ty jesteś po prostu zazdrosna o Emmę.
- Nie jestem zazdrosna. - skłamałam - Jestem tylko zła, że będąc z Emmą, całowałeś mnie. - wysyczałam.
- Wtedy ci to nie przeszkadzało. - powiedział i znów mnie pocałował. Poczekałam, aż skończy. Nie oddałam pocałunku, chociaż było to trudne. Kiedy mnie zdjął ręce z mojej talii, puściłam się biegiem w stronę domku. Udało mi się zniknąć za drzwiami Hadesa nim Luke mnie dogonił. Usiadłam zdyszana pod nimi. Z łóżka wstał Nico.
- Co jest? Pięć minut minęło! Ty się przebieraj i idź spać, bo zaraz ten centaur nas zdepcze. - powiedział i wrócił do swojego łóżka. Szybko poszłam do łazienki i się ogarnęłam. Położyłam się spać. Długo nie mogłam zasnąć. Około drugiej mi się to udało. Na szczęście nie śniło mi się nic. Nienawidzę jak coś mi się śni. Najczęściej są to prorocze sny... Nienawidzę tego.

Rano obudziła mnie czyjaś kłótnia pod domkiem. Spojrzałam na zegarek. Była prawie siódma. Nie wyobrażałam sobie, że Nico tak wcześnie wstaje. W jego wieku, jak musiałam wstawałam do szkoły to wstawałam jak najpóźniej się dało, więc spodziewałam się, że wstanie około siódmej trzydzieści, by zdążyć jeszcze jakoś ogarnąć domek. Od ósmej jest inspekcja. A on zrobił mały bałagan. Lekko mu to ogarnęłam, podczas, gdy on nadal się kłócił z kimś przed drzwiami. Oby nie pozwolił mu tu wejść. Po tym jak Drew z zemsty spaliła połowę moich ciuchów i wybrałam się z Ann i Thalią, która akurat była w obozie, na zakupy, nie mam piżamy np. w misie. Obie uparły się na krótką czarną halkę i inne tego typu piżamy, a ja nie mogłam ich przekonać, że ich nie chcę. I teraz nie mam żadnej, a to żadnej zwyczajnej piżamy!!! W tej piżamie zobaczyło mnie czterech chłopaków. Dan, Kevin, Paul (trzeci syn Afrodyty) i Nico i oby nikt więcej.  W pewnym momencie Nico krzyknął, że "gość" nie może tu wejść, bo jestem w piżamie. Pewno, usłyszał odpowiedź, że ta osoba ma to gdzieś. I do domku weszła Emma.
- Dla brata się tak stroisz? - spytała ironicznie.
- Dzień Dobry by się należało. I nie. Nie stroję się tak dla brata. Czego tu chcesz? - odpowiedziałam jej, dalej pakując do szafy rzeczy Nico. Jak będzie wolne, będę musiała się rozpakować.
- Powtarzam ci, żebyś zostawiła mojego chłopaka w spokoju. Widziałam jak się z nim całujesz kiedy już wszystkie światła zgasły. - wysyczała i splotła ręce na piersi modnisiowatym gestem córeczek Afrodyty.
- On mnie pocałował. Musisz chyba trzymać go na jeszcze krótszej smyczy. - powiedziałam wrzucając ostatnie cuchy Nico do szafy.
- Nie dziwię się Luke'owi. Gdybym nie był twoim bratem pewno też bym się w tobie zakochał. Jak Kyle, pewno Dan, i jeszcze kilku chłopaków z innych domków. Nawet Percy powiedział, że jesteś ładna, a on nie widzi świata poza Annabeth. - powiedział mój brat przeciągając się i podchodząc do swojego łóżka - A teraz Emilly, do widzenia, bo ja chcę spać, a moja siostra popisać w pamiętniku.
- Piszesz pamiętnik? - spytała z chytrym uśmieszkiem. "Kolejny punkt do listy 'Czemu zabić Nico'!!!"
- I co z tego? Nie powinno cię to obchodzić. Idź s tond wreszcie, bo chciałabym się ogarnąć, a mój brat wyspać do końca. - wygoniłam ją. Poszła z westchnieniem, ale miałam wrażenie, że coś knuje.
Poszłam do łazienki, by się ogarnąć. Potem wróciłam w czarnych postrzępionych szortach i trochę przymałej granatowej bluzce. Przylegała jak druga skóra. Niestety miała trochę duży dekolt i była przykrótka, ale to była jedyna bluzka, jaką mogłam ubrać, nie rozwalając wszystkiego w walizce. Przeżyje... Jak wyszłam Nico stał w samych spodniach przed szafą.
- Co ty, na Zeusa, zrobiłaś z moimi ciuchami?!  
- Gadasz jak baba. Złożyłam je i wsadziłam do TWOJEJ połowy szafy. Pamiętaj, że to będzie moja połówka, bo ta jest większa, a ja mam więcej ciuchów. Jak będzie wolne to się rozpakuję. A teraz pościel to łóżko, bo nie chcę mieć na drzwiach naklejki "Najbardziej brudny domek" - powiedziałam i wyciągnęłam mu byle jaką koszulkę - Proszę.
Narzucił na siebie koszulkę i poczekaliśmy na Hoodów. Dziś to oni prowadzą inspekcje. Domek Hermesa jest podzielony. Niektórzy chcą by Luke był znów grupowym, a niektórzy by zostali nimi Hoodowie. Mi pasuje tak jak jest. Zawsze przed śniadaniem Grupowi chodzą po domkach. Dopiero jak zamelduje Chejronowi, że wszystko sprawdzone, on zwołuje wszystkich na śniadanie. Zapukali do nas trzy po. Zwykle u nas byli o ósmej. Nico poszedł otworzyć. Zdążyłam w tym czasie napisać cały wpis w pamiętniku. A że mi się nudziło poczytałam stare wpisy cioci. Ten pamiętnik mam po niej. Dała mi go na moje piętnaste urodziny, mówiąc, że ona w moim wieku zaczęła pisać właśnie w tym pamiętniku. Wtedy kazała mi pisać w miarę systematycznie. Kartek w nim było mnóstwo. Od tamtej pory staram się codziennie pisać w nim. Siedziałam po turecku na łóżku pochylając się na zeszytem, gdy do domku wszedł Nico i Luke.
- Od kiedy ty jesteś grupowym? - spytałam obojętnie nadal przerzucając kartki.
- Nie jestem. Hoodowie po prostu mnie wkręcili w to i od dziś, niestety, robię to za nich. - odpowiedział i zaczął przeprowadzać inspekcję. Był chyba zaskoczony porządkiem jaki tu panował. Oczywiście zrobiłam go w ostatniej chwili. Luke co chwilę na mnie zerkał i wtedy przypomniałam jaką mam bluzkę na sobie. Od razu się wyprostowałam i schowałam pamiętnik.
- Tylko się pospiesz, bo ja jestem już głodna.
- Już idę, spokojnie. Macie 7 za genialny porządek w szafie. - powiedział i sobie poszedł. Odetchnęłam. Na szczęście nie wszystkie domki były sprawdzane przed śniadaniem. Jedenaście przed (dwunastu Olimpijczyków [oprócz Hery i Artemidy] plus Hades), a reszta po. Nasz był ostatni, więc pięć minut później zabrzmiał dźwięk konchy. Pognaliśmy z Nico do pawilonu, bo oboje byliśmy cholernie głodni.  Zjawiliśmy się tam pierwsi. Chwilę po nas Thalia i Percy. Czyli każdy domek Wielkiej Trójki jest już pusty.
- Wy też jesteście tak głodni, że tylko jak Chejron zaczął zwoływać pognaliście tu najszybciej jak się dało? - spytał Percy lekko dysząc ze zmęczenia, tak jak my i Thalia.
- I to jak... - odpowiedziała Thalia. Każdy opadł na ławki przy swoich stolikach. Na szczęście nie były aż tak daleko od siebie.  Mogliśmy dalej normalnie rozmawiać.
- Chwila... Luke dziś prowadził inspekcje... A ty w tej bluzce byłaś? Nie dostał szału? - wtrącił nagle Percy.
- PERCY!!! - wydarli się równo Nico i Thalia i posłali mu porozumiewawcze spojrzenia.
- Co Percy? Czego wy chcecie od Mojego Glonomóżczka? - odezwała się Annabeth wkraczając do pawilonu ze swoim domkiem Ateny.
- Nic. Po prostu prawie powiedział to czego nie możemy. - wysyczała Thalia i posłała jej to samo spojrzenie. Ann od razu zrozumiała w przeciwieństwie do mnie.
- Rozumiem... Glonomóżczku później porozmawiamy. - powiedziała srogim tonem "Panna Chase" Zawsze z Thalią ją tak nazywamy jak się troszeńkę zdenerwuje na Perseusza.
 Ruszyła do swojego stolika. My zanieśliśmy się śmiechem. Gdy wszyscy się już zebrali nimfy zaczęły podawać śniadanie. Nutella!!! Jej!!! Jestem szczęśliwa!!! Zaczęliśmy jeść. W pewnej chwili spytałam o co chodziło z tym "prawie nie powiedział tego czego nie mówimy" Nico zbył mnie odpowiedzią, że to nie dotyczy ani mnie ani Luke'a. Z tym akurat miałam lekkie wątpliwości... Śniadanie się skończyło. Teraz greka. Po jakże męczącej (bo siedziałam obok Luke'a, a tam jest straszne ciasno, że równie dobrze mogłam mu usiąść na kolanach) lekcji nadszedł na czyszczenie stajni... z Afrodytą. I Percym i braciszkiem. Na szczęście. Przydzielony mi był jeden boks z Danem. Nico chyba coś mówił, że on się we mnie zakochał. Afrodyto... Proszę nie rób mi tego. Miałam wrażenie, że co chwile na mnie zerka. Tak jak Luke, na inspekcji. Ale syn Hermesa, robił to na śniadaniu, na grece, i na inspekcji. Non stop!!! Część mnie się cieszyła, a część nienawidziła tej drugiej za to szczęście. Czyli znowu wewnętrzna kłótnia. Ech... Po chwili dotarło do mnie co teraz. Szermierka. Atena, o ile dobrze wiem, jest parzysta, czyli jak Percy będzie z Ann to zostaje jedna osoba i Nico będzie tak wredny, że będzie z tą osobą. (On się zakochał w jednej córce Ateny. O ironio) I ja będę musiała być z Lukie'm. NIE!!! Chwila!!! Tak! Dziękuję Braciszku!!! Będziesz mnie uczyć obsługiwania sztyletem!!! Bogowie jak ja cię braciszku uwielbiam!!! Oczywiście moje kochane serce było złe z tego powodu. Sprzątanie stajni się skończyło i teraz szliśmy w stronę Areny.
- A właśnie. Z racji tego, że mamy z Ateną, a ja nie odpuszczę możliwości by być w parze z Lilly, przekonałem Luke'a, że to on nauczy cię walki sztyletem. Musiałem błagać go całe czyszczenie stajni. Męcząca robota, ale się opłacało. - Powiedział Nico podczas drogi. Miałam ochotę udusić go tu i teraz. Ale się powstrzymałam.
Dotarliśmy na arenę. Luke czekał na nas.
- Jak co tydzień, - "lub codziennie" dodał bezgłośnie patrząc na mnie - dobierzcie się w pary. A dalej wiecie co robić. - nakazał. Nico poszedł do Lilly, Percy do Ann, a każdy inny z domku Ateny znalazł sobie parę. Tak bardzo chciałam, by okazało się, że jest jakiś nowy czy nowa z, którą (którym) mogłabym być. Czemu... Ja się pytam czemu?!
- Jak zwykle bez pary? - zapytał normalnym tonem jakby nic a to nic z wczoraj się nie wydarzyło. Dobra... Ja tez postaram się zachowywać jak gdyby nigdy nic.
- Tak naprawdę, odkąd Rebbeca była u Afrodyty mogłabym być z nią w parze, ale ty sie uwziąłeś, że ona ma ćwiczyć na manekinie, a ja za cholerę nie wiem czemu. Jakby nie mogła być w tedy ze mną w parze. A mówiłeś mi na mojej drugiej lekcji, że nie robisz wyjątków. A zrobiłeś go dla mnie i dla Rebbeci. Ale tak jestem bez pary. - powiedziałam i zerwałam naszyjnik - To zaczynamy?
- Dla ciebie? Nie dziwne, że zrobiłem wyjątek.
Dobył sztyletu i mniej więcej zaczęliśmy walkę. Nie skomentowałam jego odpowiedzi, tylko przewróciłam oczami. Sztyletem walczyło mi się lepiej. "Sztyletami posługują się tylko najdzielniejsi i najszybsi wojownicy - powiedział chwilę przed walką - Nie maja takiej mocy i zasięgu jak miecz, ale łatwo je ukryć i trafić nimi w słabe punkty w pancerzu wroga . Wojownik posługujący się sztyletem musi być sprytny." I walczyliśmy. Chwilę po jego słowach rozniósł się głos Annabeth :
- Luke, to samo powiedziałeś mi przy naszym pierwszym spotkaniu, gdy dawałeś mi sztylet Hala!

Luke tylko odpowiedział jej ukradkowym uśmiechem i walczyliśmy dalej. Szczerze mówiąc prawie nic musiał mi nic pokazywać. Walka na sztylety skończyła się po prawie godzinie. Potem żeby wprawić mnie w walce sztyletem przeciwko przeciwnikowi z mieczem, zamienił sztylet na swojego Szerszenia. Od Annabeth dowiedziałam się, że po tym jak Percy zwrócił Piorun Zeusa, Luke dostał ten miecz od Kronosa. Pierwotnie był to jego sierp, który potem przetopiono na miecz o jednym ostrzu z hartowanej stali, a drugim z niebiańskiego spiżu. Kiedy Luke umierał na Olimpie, sierp (bo Szerszeń odzyskał pierwotną formę) stopił się w ognisku Hestii. Kiedy wrócił z Elizjum, albo mój ojciec, albo jego nie za bardzo pamiętam, podarował mu dokładną kopię Szerszenia, lecz tylko ze spiżu. Nie powalczył długo mieczem, ponieważ nadszedł czas na mitologię. Oczywiście tylko dla Perciego, mojego brata i innych obozowiczów. Kiedy wszyscy zniknęli z pola widzenia znów zaczęliśmy się pojedynkować. Luke zaczął się zachowywać tak jak dawniej, czyli aranżował sytuacje bym na niego wpadła. Przy pokazywaniu niektórych ruchów leniwie zjeżdżał dłońmi po moich ramionach. Lekcja lekcją. Jego zachowanie jego zachowaniem, ale po jakiś piętnastu minutach znów zaaranżował sytuacje bym na niego wpadła. Już nawet mogę rozpoznać kiedy to robi. Może coś mu nie wyszło, może zrobił to specjalnie, nie wiem, ale gdy się na niego przewróciłam złapał mnie wypuszczając Szerszenia z ręki. Miecz spadł z brzękiem na kamień, zaraz potem ja upuściłam mój sztylet. Dzieliło nas nie więcej jak centymetr. Oboje równo zamknęliśmy oczy i zmniejszyliśmy tą odległość do minimum. Cały czas trzymał mnie w talii, a ja oparłam ręce na jego szyi. Po kilkunastu minutach. Nawet nie wiem ilu. Oderwaliśmy się od siebie i patrzeliśmy sobie w oczy. Po chwili usłyszeliśmy jak ktoś drwiąco powoli bije nam brawo. Zdjęłam ręce z jego szyi, a on z mojej talii. Przed nami stał Nico z głupim uśmieszkiem na twarzy.
______________________
Oto jest szósty rozdział. Tradycyjnie przepraszam za błędy. Następny postaram się dodać za dwa dni. ;)
Mam nadzieję, że się podobało.
Nie zanudzam.
Laciata <3

środa, 2 października 2013

Rozdział 5 - "Pozbyłam się jednego wroga... i znalazłam kolejnego"


[- Co masz na myśli? - spytałam równo z Nico. Hades tylko się lekko uśmiechnął.]

- Odkąd przenieśliśmy się do Ameryki zdradziłem Persefonę tylko dwa razy. - odpowiedział wracając na swój tron.
- Tak. Z matką Nico i z matką jego siostry. - powiedziałam. Hades zaśmiał się, ale zanim przestał odpowiedział mi Nico.
- Bianca była moją siostrą i od strony matki i od strony ojca. Czyli nasze podejrzenia były słuszne, co nie tato? - spytał. Ja zamarłam. Czy to możliwe bym była córką Hadesa? Musiałabym się wyprowadzić z różowego w środku domku Afrodyty, do czarnego, ciemnego i ponurego w środku domku Hadesa? Wszystko byle nie dalsze mieszkanie z Drew pod jednym dachem!!!
- Twój brat ma rację, Monico Gwendolyn Scared, córko Hadesa. - powiedziała kobieta, w długiej czarnej sukni. Czerne, długie włosy pozostawiła rozpuszczone. Persefona. Bogini kwiatów. Porwana przez zakochanego w niej Hadesa i przywiązana do Podziemia po zjedzeniu ziarnek granatu.
- Persefono, co ty tu robisz? Nie powinnaś być z Demeter? - zapytał "mój ojciec"
- Chciałam tylko zobaczyć twoją córkę, a potem z tobą porozmawiać.
- Jestem twoją córką? - spytałam. Hades pokiwał głową.
- Czyli ty też złamałeś przysięgę? - wtrącił Nico. Odpowiedział mu skinieniem głowy. - Ale skoro jest córką jednego z trójki najstarszych bogów, to czemu satyr znalazł ją dopiero jak miała siedemnaście lat?
- Pokaż lewą rękę, Monico. - wyciągnęłam rękę z moją bransoletką.
- Ciocia mówiła, że dostałam ją od ojca. Ty mi ją dałeś. Tak jak ten wisiorek. - powiedziałam. Ale po co Hades miałby coś mi dawać?
- Tak. Gdy zrozumiałem, że Camile, twoja matka, była w ciąży, ty miałaś już jedenaście lat. Nie wiedziałem o Perseuszu, a Thalia była już sosną. Nie chciałem byś była heroską z przepowiedni, chciałem aby był nim Nico, lub Bianca. Ta bransoletka tłumiła twoje moce, aż nie skończyłaś siedemnastu lat. Do tego czasu boska krew nie dochodziła do głosu. Dla potworów, bogów, herosów, Wyroczni, byłaś śmiertelniczką.  A w wisiorku jest zaklęty sztylet ze stygijskiego żelaza. Twój brat ma podobny. - wskazał na sztylet wiszący przy pasie "mojego brata" - Wystarczy zerwać wisiorek. Spróbuj. - złapałam mój wisiorek i mocno pociągnęłam. Srebrny łańcuszek się zerwał, gdy spojrzałam co mam w dłoni zobaczyłam sztylet, z lekko świecącego żelaza. Był trochę jak wykonany z lodu. Z rękojeści wystawały małe odłamki. Złapałam za nie i miałam znów w ręku mój wisiorek na łańcuszku.
- Nico... Ja nie uczyłam się posługiwania się sztyletem tylko mieczem. - powiedziałam, gdy juz wracaliśmy. Nico nie miał już sił by przenieść nas s powrotem do obozu, więc musieliśmy wyjść z Hadesu, a s tam tond na piekielnym ogarze do obozu.
- Wiem. Poduczę cię trochę, jak wrócimy. - odparł
- Ale... - . Chciałam powiedzieć, że ja wolę jak uczy mnie Luke, ale on mi przerwał.
- Wiem, że wolisz Luke'a jako nauczyciela, ale on nie lubi walczyć sztyletem. Chyba przypomina mu to przeszłość. Sztylet, którym Annabeth się posługuje, dostała od niego. Poproszę Luke'a i Chejrona, żebym na niektórych ja cię uczył. Plan będziesz miała taki jak ja. Tylko ta mitologia dalej będzie z Luke'm. A patrz. To Cerber. - wskazał na wielkiego trzygłowego psa. Nie musiał tłumaczyć, co on tu robi, bo doskonale wiedziałam.
- Kontynuując... Szermierkę mam razem z Percym i domkiem Ateny. W ogóle wszystkie lekcje mamy z  Percym. Tylko on w poniedziałki ma półtorej godziny na listy do domu, ja mam w tym czasie jazdę na pegazie. Możesz mieć ją ze mną, albo inna dowolną lekcję. No oprócz szermierki, bo jej i tak masz juz dużo. - powiedział. Zaczęłam myśleć jakie zajęcia chciałabym mieć. W końcu wymyśliłam. Obok stajni jest średniej wielkości wybieg, na którym można by jeździć. A w stajni w jednym boksie był zwyczajny koń. Nie pegaz, ani nie magiczny koń, tylko zwykły koń, chyba krwi angielskiej.
- A mogłabym ćwiczyć normalną jazdę konną? Widziałam w stajni konia. Takiego zwykłego. - spytałam. Nico spojrzał na mnie. Przepłynęliśmy już Styks i już wyszliśmy z Podziemia. Nico zawołał swojego piekielnego ogara. Wsiedliśmy na niego.
- Nie wiem. Zapytaj się Chejrona. Ale myślę, że tak. - odpowiedział i ruszyliśmy. Nico wytłumaczył mi ze jest to podróż cieniem. Dobrze wyszkolone piekielne ogary potrafią to robić, gdy właściciel im karze. Po kilku pomyłkach trafiliśmy do obozu.
- Wow... To było świetne!!! - zawołałam podekscytowana. - Musisz mnie tego nauczyć!
- Spokojnie. Może kiedyś. A teraz idziemy do Chejrona. Trzeba mu wszystko powiedzieć. - powiedział.
Poszliśmy do Chejrona. Obgadaliśmy wszystko i powiedział, że mam w tej chwili przenieść wszystkie moje rzeczy do Hadesa. Spytał tez ile mam toreb czy walizek. Odpowiedziałam, że trzy. Powiedział, że Nico ma zgarnąć dwóch chłopaków, by pomogli nam zanieść torby. Powiedzieliśmy mu, że damy radę, ale on się uparł. Pierwszymi chłopakami jakich spotkaliśmy byli Percy i oczywiście Luke. Jakby inaczej. Weszliśmy do domku. Drew siedziała i malowała paznokcie razem z Sandy (tą blondyną, co kocha się w Percym), Jo (tą rudą, co kocha się w Nico) i Rebbecą, nową.
- O... Chłopcy co tu robicie? Przyszliście na gdzieś zabrać? - spytała Drew słodkim głosikiem i trzepocząc rzęsami, kiedy chłopaki weszli do domku.
- Nie. Nigdy. - powiedział Nico krzywiąc się.
- Przyjmijcie do wiadomości, że od prawie dwóch lat ma dziewczynę. - odparł Percy. Luke po prostu je zignorował.
- Przyszliśmy zabrać moje rzeczy. Bo wynoszę się z tego mdłego domku.  - odpowiedziałam. Drew, aż zrobiła sobie kreskę na palcu.
- Co okazało się, że jednak nie jesteś półboginią tylko zwykła nic nie wartą śmiertelniczką, która cudem widzi przez Mgłę? Moje marzenie się spełniło. - powiedziała cała szczęśliwa.
- Nie rób z siebie większej idiotki niż jesteś. - powiedział Luke.
- Ja się po prostu cieszę... - wymamrotała.
- A ja się cieszę, że mogę ograniczyć znoszenie cię do minimum i że nie będę musiała spać na tej cholernie nie wygodnej podłodze. - powiedziałam.
- Spałaś na podłodze?! - lekko podniósł głos Luke.
- Odkąd ta nowa - wskazałam na Rebbecę - się pojawiła wygoniły mnie z łóżka i kazały spać na podłodze. Dobra... Weźcie te torby. - pokazałam na walizkę i dwie torby. Ja wezmę kilka rzeczy z łazienki. - poprosiłam i wzięłam nie dużą kosmetyczkę z walizki. Luke podniósł białą torbę z czerwonymi wzorami i rączkami, gdzie trzymałam takie rzeczy jak chociażby pamiętniki. Po chwili wyleciał z niej właśnie mój pamiętnik i otworzył się na wpisie z dnia, po wrzuceniu mnie do wody. Rozpisałam się wtedy strasznie. Szczególnie na temat Luke'a. Schylił się po niego.
- Nie dotykaj tego!!! - krzyknęłam. On wyprostował sie ze lekko zdziwioną miną. Musiał chyba zobaczyć swoje imię.
- Czy tam było moje imię? - spytał. Pokręciłam zdenerwowana głową. Podbiegłam po pamiętnik, podniosłam i go zamknęłam. Włożyłam go do torby, którą trzymał Luke.
- Ty nic nie widziałeś. - wyszeptałam mu na ucho - Tam wcale nie było twojego imienia.
Czasami udawało mi sie użyć czaromowy, miałam nadzieję, że teraz tez zadziała. Nie wiem skąd mi sie ona wzięła, ale potrafiłam. Poszłam do łazienki i schowałam do kosmetyczki, moje rzeczy. Wróciłam z ręcznikiem i kosmetyczką w ręce i zobaczyłam, że mój brat czyta mój pamiętnik i zanosi sie śmiechem. Nie dopuszcza do niego ani Perciego, ani Luke'a (który udawał, że go to nie interesuje), ani Drew, Jo, Rebbeci i Sandy. Rzuciłam kosmetyczkę i ręcznik na podłogę i wyrwałam pamiętnik z rąk Nico.
- Zabije cię! Zabiję! - krzyknęłam. I nagle za mną pojawił sie szkielet. W pełnej zbroi i ostrym mieczu w ręce.
- Wybacz, Pani. Nie mogę zabić syna Hadesa. - powiedział szkielet klękając przede mną. Każdy z nas patrzył się na niego z szeroko otwartymi oczami.
- Dobrze. Możesz wracać do... skądkolwiek jesteś. - powiedziałam i szkielet zniknął - Czy ja właśnie przyzwałam szkielet? - spytałam brata.
- Tak, chyba tak. Myślałem, że tylko ja mogę to robić. - odpowiedział - Dobra chłopaki. Wynosimy się s tond, bo duszę się od tego zapachu perfum.
Poszliśmy do domku Hadesa. O dziwo nie był czarny i ponury jak myślałam. Podłoga, była z jasnego drewna, a ściany białe. Było tu tylko sześć łóżek. Pięć nie tkniętych i jedno rozwalone. Łazienka też nie była zła.
- Fajnie, będzie towarzystwo. Bylebyś mi nie paplała o Luke'u. - powiedział i znów zaniósł się śmiechem. Wzięłam pierwszą poduszkę z brzegu i rzuciłam nią w niego. Miałam wielką ochotę zedrzeć mu ten uśmieszek z twarzy.
- Jak komuś powiesz, choć zdanie, lub słówko, lub o czym pisze zabiję cię własnymi rękoma. Przysięgam. - zagroziłam mu. Zaczął się jeszcze bardziej śmiać.
- Dobra, rozumiem. Nie powiem. A kto jeszcze wie? Tak z ciekawości? - spytał trochę się uspokajając.
- Na pewno nie Luke, ani nie Hoodowie. Thalia, Ann i Simon. Satyr, który mnie tu przyprowadził. - powiedziałam. Nagle zabrzmiał dźwięk konchy.
- Pora na kolacje... - powiedzieliśmy równo. Choć raczej ja wymamrotałam, a Nico krzyknął.
Poszliśmy do pawilonu. Stoliki były ustawione inaczej. W jeden okrągły stół. Na stole stał wielki tort. Na którym było napisane "Sto Lat!!! Monica i Nico."
- Tak. Mamy urodziny w tym samym dniu. - wyszeptał mi do ucha brat. Usiedliśmy na swoich miejscach. Specjalnie oznaczonych. Siedziałam pomiędzy bratem, a Luke'm. Coraz częściej nazywam Nico bratem. A córki Afrodyty nazywałam tak ironicznie. Może dlatego, że z Nico czuje tą więź, a pomiędzy nimi nie czułam. Wszyscy zaśpiewali nam sto lat. Domek Apollina miał nawet solówkę. Śmiałam się w niebo głosy. I zamiast walki bez broni, była impreza. Domek Apollina grał, nie tylko urodzinowe piosenki. Zabawa była świetna. Stałam i piłam drinka. No w końcu mam osiemnastkę. Podeszły do mnie Ann i Thalia i dały mi podłużną paczkę. Otworzyłam ją. Zawartością była czarna sukienka. Obie kazały mi iść się w nią przebrać. Każda dziewczyna była  w sukience. Pognałam do mojego domku i migiem weszłam do łazienki. Przód spódnicy sięgał mi do kolan, a tył prawie do ziemi, była zrobiona z lekkiego prześwitującego materiału, z wyszytymi wzorami. Była bez ramiączek. Góra była zrobiona z lekko błyszczącego materiału, z matowymi, ledwo widocznymi wzorami. Odwróciłam się do lustra. Sukienka była piękna. Jeszcze zmyłam oczy i poprawiłam je kredką, ale słabiej niż zwykle. Przejechałam też usta bezbarwnym błyszczykiem. Ukucnęłam na bosaka przed walizką. Nie miałam żadnych butów, które mogłabym do tej sukienki ubrać. Spojrzałam na prezent. Były tam też buty na średnim obcasie. Stopę trzymały paski wijące się aż do kostki. Z moim metrem siedemdziesiąt miałam w nich niedużo poniżej metra osiemdziesięciu. Przeczesałam jeszcze włosy i wyszłam. Droga do teatru minęła mi szybko. Mimo, że miałam trochę daleko. Mój domek był w okolicy Domku Hermesa, a s tam tond daleko do teatru.

***
<Luke>
Stałem z Nico i Percim. Oni o czymś dyskutowali. Nie słuchałem ich. W głowie miałem Monicę. Te jedenaście miesięcy było dla mnie najgorszymi jakimi mogłyby być. Codziennie lekcje z nią. Chejron zabronił mi być z nią, całować jej, nawet dotykać. Ostatnio nie powstrzymałem sie kiedy wrzucaliśmy ją do jeziora. Miałem ją w głowie cały czas. Na lekcjach ledwo wytrzymywałem.
Moją uwagę zwrócił Nico.
- Patrzcie. Moja siostra przyszła w sukience. - wskazał na Monicę. Bogowie... Od dziś chyba nie dam rady już sie powstrzymywać. Może na lekcji z Nico, Percym i Ateną. A nie... cholera!!! Na niektóre lekcje będzie teraz przychodził Nico. Głupie sztylety. Hal.. czemu musiałeś dać nam sztylet, a nie miecz! Nie no nie mam pretensji do zmarłego.
Monica wyglądała pięknie w tej sukience. Ona zawsze wygląda pięknie. Po chwili dołączyły do niej Thalia i Annabeth. Tylko one wiedziały co mi jest. Jeszcze Percy, ale on się tym za bardzo nie przejął. Czeka tylko aż oboje z Ann skończą osiemnastkę, by się  jej oświadczyć. I teraz tylko to mu w głowie.
- No nie! Nie wieże! - zawołał Nico - Gdyby Moni stała teraz na moim miejscu!
- O co ci, na Hadesa, chodzi? - powiedziałem równo z Percym.
- Nic... Nie czytaliście dziś jej pamiętnika. Nie czytaliście... - powtarzał. Zachowywał się jak pijany, a to dopiero jego piętnaste urodziny. Zaczął się śmiać i gadać, że nie czytaliśmy jej pamiętnika. A cholernie mu zazdroszczę. Jestem pewny, że tam było moje imię, ale co o mnie było to nie wiem... Nico nadal sie śmiał. Percy poszedł do Annabeth, a ja skupiałem wzrok na Monice, zwiększając tym salwy śmiechu Nico.

***
<Monica>
Rozmawiałam z Thalią, Ann, gdy podszedł do nas Percy. Przysunął córkę Ateny do swojego boku i pocałował ją w policzek. Szczęściara. Mamy z Thalia podejrzenia, że on tylko czeka aż będą pełnoletni by się jej oświadczyć. Thalia znalazła miłość w Aleksie, synu Hermesa.  Przez chwilę miałam podejrzenia, że ze względu na Luke'a, ale szybko je rozwiała mówiąc, że on jej się nigdy nie podobał. Był dla niej jak brat. Alex miał brązowe włosy i wesołe brązowe oczy. Tylko ja z naszego grona nie mam chłopaka. Ja kocham Luke'a i nie będę próbowała wzniecić jego zazdrości innym chłopakiem. Dzieciaki Apollina zaczęły grać wolnego. Ann i Percy weszli na parkiet. Thalia poszła w ich ślady. Mogłabym tańczyć z moim bratem, ale on jest ociupinkę za niski. Potrzebuje kogoś kto ma przynajmniej metr siedemdziesiąt coś. Nalewałam sobie Nektaru. Normalnie Nektar pije się tylko gdy jest się chorym, albo by zyskać dodatkowe siły. Wypicie go w nadmiarze, powoduje śmierć herosa. Jednak na takie imprezy Chejron dodaje coś do niego tak, że smakuje jednolicie dla każdego, (jest też do wyboru kilka owocowych smaków) i wypicie nawet dziesięciu litrów nic nie zaszkodzi. Chyba, że żołądkowi. Ale życiu nie.
- Zatańczysz? - usłyszałam za sobą głos Luke'a. Przez chwilę myślałam, że mówi do innej dziewczyny, ale tu stałam tylko ja. Odwróciłam się. Syn Hermesa był w białej koszuli nie zapiętej przy kołnierzu i na pierwszy guzik, i w czarnych jeansowych spodniach. Wyglądał cudownie... Z resztą jak zawsze. Pokiwałam głową. Zaczęliśmy tańczyć. Nie wiem ile minęło gdy po prostu wtuliłam się w niego. To było silniejsze ode mnie. Przez te miesiące, musiałam się zadowolić przelotnym dotykiem. A teraz... nie potrafiłam inaczej. Gdy "zespół" zaczął grać inną wolną melodię położył dłonie na mojej talii, a ja zarzuciłam mu ręce na szyję. Wcześniej byłam jakieś piętnaście centymetrów niższa, a teraz tylko około pięciu. Patrzyliśmy sobie w oczy. Nie mogłam oderwać od niego wzroku. Mogła bym zapytać o cokolwiek, mogłam spytać na przykład o jego matkę, czy o bliznę, mimo, że doskonale znałam ich historie, ale nie chciałam przerywać tej cudownej ciszy pomiędzy nami. Luke był najcudowniejszym mężczyzną, który pojawił się w moim życiu. Bogowie... to brzmi jak z telenoweli, albo taniego romansu. Ale tak jest! Chciałam go pocałować, ale musiałabym stanąć na palcach. A na obcasach nie umiem... W pewnej chwili cichuteńko wyszeptał coś, że ma Chejrona gdzieś. Oczywiście użył dwóch słów. Po tym cichym przekleństwie Nachylił się lekko i mnie pocałował. Przyciągnął mnie jeszcze bliżej siebie. Wplótł palce w moje włosy i zaczął się nimi bawić. Nagle rozległy się do o koła oklaski i gwizdy. Nie oderwaliśmy sie od siebie. Nie potrafiłam. Po kolejnych trzech minutach, on okazał trochę samokontroli i odsunęliśmy sie od siebie.
Nagle podbiegła do nas jakaś wysoka, nawet ładna blondynka o dużych zielonych oczach i rzuciła  się Luke'owi na szyję.
- Kochanie!!! Miałam wolne od wykładów i przyjechałam do ciebie! Tęskniłam!!! - krzyknęła i go pocałowała.
- Ee.. Tak. Monico, poznaj moją dziewczynę  Emmę. Emmo, to Monica,  moja... najła... najlepsza uczennica. - powiedział lekko zmieszany i objął ją w talii.
____________________________
No dobra. No to mamy piąty rozdział. Jeżeli chodzi o Luke'a to mimo, że ja to piszę to i tak go nie rozumiem...
Mam nadzieję, że się podobało. Za błędy tradycyjne przepraszam.
A rozdział dedykuje Bielanie, której ten rozdział obiecałam na dziś i zgodnie z obietnicą się wyrobiłam <3 Dziękuję ci bardzo, za pierwszy komentarz. (Annabeth Chase-Jackson też dziękuję) <3
Nie zanudzam Laciata <3