wtorek, 7 czerwca 2016

Tak, to znowu ja!

Dzień dobry wieczór!
Jeny, ile to już minęło? Ponad dwa lata, wow! Ktoś tu jeszcze zagląda? Ktoś komentuje?
Otóż, ja dobrze znana i zaprzyjaźniona z wami Laciata, wraca pod nowym pseudonimem, ale na Wattpada! Tam znajdziecie mnie jako TheYoungDevil (https://www.wattpad.com/user/TheYoungDevil) <- tutaj na przykład
https://www.wattpad.com/story/74368397-black-sheep-have-you-any-soul Jak i tu!
Powracam z publikacjami! Tęsknił ktoś?
Na szybko jeszcze opis :
"Jeszcze niedawno jego towarzystwo mnie irytowało, jednak wczoraj... Jego zachowanie w stosunku do ojca, to jak jego charakter potrafił się nagle zmienić. Zaintrygował mnie, pragnę dowiedzieć się co siedzi w jego głowie. Poznać jego motywy, marzenia, historię. Poznać go. Tego chłopaka, który siedzi teraz z papierosem między wargami i czyta jakąś książkę".
Miło się tu znów pojawić! Widzimy się na wattpadzie? Mam nadzieję, że może chociaż jedna zagubiona duszyczka się tam znajdzie
Dziękuję i pozdrawiam
Laciata <3

poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Epilog

Kilka stuleci później...

Jak nam się teraz żyje jako bogowie?

Wydawałoby się, że to sielanka, ale nie...

Żyć wiecznie u boku drania, który zabił mi ukochanego, jest okropne. Jednak kiedy Rocky jest zajęty lub ma mnie gdzieś, udaję się do Nico. Przyzywa on dla mnie Luke'a z Pól Elizejskich. Spędzam z jego duchem jak najwięcej czasu mogę. To co było pomiędzy nami, gdy on żył, a ja byłam śmiertelniczką zostało wyjaśnione i, mimo, iż jestem boginią małżeństwa i nigdy nie powinnam zdradzić "męża" Luke jest, najprościej mówiąc, moim kochankiem. To jego kocham i tak pozostanie na zawsze.

Nico jako bóg śmierci jako żonę ma oczywiście Persefonę, ale nie łączy ich nic więcej jak chłodna znajomość. Gdy mogę spędzam czas u niego w Podziemiu

Thalia i Ann (która też czasem gada z duchem Perci'ego) razem ze mną jakoś się trzymają. Żadna z nas nigdy do końca nie wybaczyła Adrianowi, ale Thalia jest w nim nadal tak głupio zakochana, że nie potrafi być na niego aż tak wściekła.

Silena i Beckendorf (jak kazał się nazywać czarnoskóry chłopak) są, tak jak Afrodyta i Hefajstos, małżeństwem, ale oczywiście nie z przymusu.

No i zostali jeszcze dawni bogowie - nasi rodzice. Oczywiście każdy już dawno nie żyje, ale wypadałoby o nich wspomnieć
Hades ożenił się z Marią Levesque. Mieli córkę Hazel. Ojciec pracował w zakładzie pogrzebowym (praca doskonała). Razem z Nico zdarzało mi się go odwiedzić. Przedstawił nas jako swoje dzieci z poprzedniego małżeństwa.
Zeus skończył jako elektryk. Odnalazł też matkę Thali i jej młodszego brata, Jasona i z nimi został.
Posejdon jako rybak. Samotny (w końcu Sally Jackson była zajęta) i bez żony zginął na morzu.
Ares wiadomo, że wylądował w wojsku. Miał chyba trójkę dzieci z których najstarszy, Frank, ożenił się z Hazel.
Atena wykładała na Oksfordzie. Męża jak nie miała jako bogini tak i jako człowiek.
Dionizos wylądował na ulicy jako pijak i żebrak.
Demeter podróżowała do egzotycznych krajów podziwiać ich przyrodę (bla bla bla) i raz prawie nie zginęła otruta przez jakąś tam trującą roślinę (na szczęście było antidotum).
Artemida spędziła resztę życia na polowaniu na potwory.
Afrodyta jako najsławniejsza modelka i żona Aresa, wiodła szczęśliwe i bogate życie.  Jej nieślubna córka z jakimś aktorem wyszła za Jasona. 
Apollo został jednym ze sławniejszych muzyków.
Hermes nadal rozwoził paczki.
Hefajstos, wiadomo, był mechanikiem. Za żonę pojął hiszpankę Esmeraldę Valdez. Meli razem syna - Leo. Który w miarę młodym wieku ożenił się z Polką - Grażynką. Swojego synka nazwali Daniel. Była to bardzo szczęśliwa rodzina. Jedna z niewielu, z drzewa genealogicznego bogów, nawiasem mówiąc.
A Hera po tym jak Zeus wybrał matkę Thali rzuciła się z mostu.


Cywilizacja Zachodu nigdy się nie skończyła i nigdy nie skończy. A ja i bliskie mi osoby musimy przeżywać piekło, z dnia na dzień, gorsze... 
_________________________
Oto epilog.
Piszę to z bijącym sercem i lekko trzęsącymi się dłońmi. Długo będę się wpatrywać w guziczek "opublikuj" nim to kliknę. Nie chcę się żegnać z tym opowiadaniem. Z Luke'm, z Moni, z Nico, z Adrianem, z Percym... Nawet z Ann. Na Thali mi nie zależy. 
Mam nadzieję, że lubicie (lubiliście, ale nie potrafię się zdobyć na to, żeby pisać w czasie przeszłym) tego bloga. Lubicie Luke'a, Moni, Nico, Perciego, Ann, Adriana i mocno shipowaliście Luni :)
Jest to dla mnie bardzo ważny blog. Jest pierwszym który skończyłam. Wcześniej pisałam jednopartówki, ale były beznadzieje. Z tego bloga jestem zadowolona, dumna i na prawdę nie chce się z nim rozstawać. 
Dziękuję każdemu kto zajrzał na tego bloga choć raz i przyczynił się to tej pięknej liczby prawie 13 tysięcy. 
Dziękuję każdemu kto przeczytał chociaż pierwszy rozdział. Lub inny dowolny fragment mojego pierwszego oficjalnie skończonego opowiadania.
Dziękuję każdemu kto kliknął guziczek "Obserwuj" (czy Dołącz do tej witryny nie wiem co tam jest xD).
Dziękuję każdemu kto skomentował chociaż jeden rozdział.
I Teraz najważniejsze podziękowania :
Dziękuję Lunie, która czekała na każdy rozdział, czytała ich fragmenty przed dodaniem i znosi nasze chore rozmowy na fejsie xD Historia Leo jest dla Ciebie :*
Dziękuję Starlette, która pisała najdłuższe komentarze, przy których zdarzało mi się tarzać po kanapie ze śmiechu. Dużo weny i wznawiaj bloga xD
Dziękuję Bielanie, która jest pierwszą komentatorką tego bloga :) Piszczałam jak zobaczyłam Twój pierwszy komentarz :)
Dziękuję Aurum Argentum, która komentowała każdy (prawie) rozdział i też jest tutaj prawie od początku. Twoje komentarze też są genialne :)
Dziękuję Spite, która zawsze komentuje jako jedna z pierwszych i życzyła mi masła orzechowego i Nutelli :3 
Dziękuję też Córce Zeusa, Ann, Domci, Owl, Lelannie, Weronice Puszer, Aryi Chase i każdej innej osobie która komentowała :) Dzięki Wam. Bez Waszych komentarzy nie wiem czy bym się zmobilizowała by napisać to do końca.
Mam nadzieję, że Wam się podobało. I nie pozostaje mi nic jak zaprosić Was na drugiego bloga : "Poszukuję ostatniego elementu, który zaginął gdzieś bez śladu..."
No i zdardzić mój mały sekrecik. Czyli jak ja to robiłam, że rozdziały pojawiały się z tygodnia na tydzień. Otóż to opowiadanie zaczęłam pisać w wakacje. W momencie kiedy założyłam bloga napisane miałam już do pojawienia się Adriana. A to opowiadanie skończyłam na początku marca. W między czasie wprowadzałam kilka zmian. :)
Nie zanudzam
Po raz ostatni na tym blogu
Laciata <3

sobota, 26 kwietnia 2014

Bonus o wiktoriańskiej Angli

Wyciągnął zakrwawiony sztylet z ciała "Polly". To dopiero jego drugie morderstwo, ale powoli zaczęło mu się to podobać . JEMU też... Wytarł sztylet z krwi, włożył potrzebny MU narząd do specjalnej torby i dopiął płaszcz, by zasłonić krew na koszuli.
Usłyszał dwa głosy. Jeden męski, zdyszany od biegu i drugi kobiecy, spokojny.
- Panienko! Jeśli pani brat...
- Co "mój brat", Jamesie? Mój brat się nie dowie! - odpowiedziała kobieta.
Służący był kilka przecznic dalej, ale echo niesie się po Witchapel i go słyszał. Kobieta była ulicę od niego.
"Jeszcze jedna ofiara nie zaszkodzi. Mam nadzieję, że zdążę." pomyślał, zakładając czarne rękawiczki.
Wyszedł kobiecie na spotkanie... i zamarł. Zamiast, jak się spodziewał, starej panny po 40 roku życia, zobaczył dziewczynę, która mogła mieć nie więcej niż 19 lat. Niebieski gorset wiązany z przodu podkreślał jej figurę. Falbaniasta spódnica mieniła się każdym możliwym odcieniem niebieskiego. Na blade ramiona miała zarzuconą srebrną, delikatną chustę. Jej szyję zdobił srebrny wisiorek, a dłonie i przedramiona miała skryte pod rękawiczkami. Ciemne włosy delikatnie opadały na plecy, błękitne oczy rozglądały się po uliczce, a idealne usta układały sie w lekki uśmiech.
Po 5 sekundach wpatrywania się z oszołomieniem w nią, otrząsnął się i bezszelestnie pojawił się przed nią.
Szkoda mu było ją zabijać. Na pewno była z jakiejś bogatej rodziny, ale mogła go wydać policji. Inspektor Jackson nie byłby taki głupi. Domyśliłby się kto jest mordercą "Polly" i Marthy.
Dziewczyna ledwo powstrzymała krzyk. On z diabelskim uśmiechem zaczął ją dusić.
- Panienko! - krzyknął służący wbiegając na ulicę.
Przeniósł ręce ja jej talię i zamknął je usta pocałunkiem. Chciała krzyczeć.
Odsunął się od niej, choć to było ostatnie czego teraz pragnął.
- Nie widziałaś mnie. - szepnął do je ucha muskając ustami jej szyję.
Przerażona pokiwała głową.
Ostatni raz złożył na jej ustach krótki pocałunek (nie mógł sie powstrzymać) i zniknął za rogiem nim służący go zobaczył.
- Coś się stało, panienko? Pobladła panienka.
- Nic, Jamesie. Po prostu nieustraszona Monica di Angelo przestraszyła się szczura.
Monica di Angelo?! Co piękna siostra wysoko postawionego włoskiego szlachcica robi na obskurnym Witchapel?
Reszty rozmowy nie usłyszał. Z lekkim uśmiechem poszedł w stronę swojego domu.
________________________________________________________________________________

Patrzyła w stronę gdzie zniknął nieznajomy i uniosła rękę do ust.
- Panienko wracamy - nakazał James.
Pokiwała głową i myślami znów wróciła do nieznajomego. Na pewno był przystojny, to widziała nawet w ciemnościach. Nie wiedziała czemu ją dusił ani czemu ją pocałował.
Po kilkunastu minutach dotarli do pięknej rezydencji. Gdy weszli do środka położyła palec na ustach nakazując Jamesowi ciszę. Po kilku korytarzach stanął na ich drodze stanął zaspany mężczyzna z rozczochranymi czarnymi włosami.
- Monica czemu nie śpisz? - zapytał ziewając.
- Byłam na spacerze. - odpowiedziała pewno unosząc głowę.
- W środku nocy? Gdzie?
- W Hyde Parku.
- W Witchapel. - odpowiedział James równo z nią. Rzuciła mu krzywe spojrzenie.
Już rozbudzony Nicolò podszedł do siostry.
- Byłaś w Witchapel? Najgorszej dzielnicy w Londynie, miesiąc po morderstwie tam? W środku nocy?
Zignorowała brata i wyminęła go. Gdyby nie zaszła aż tam nie spotkałaby nieznajomego. Co z tego, że ją dusił? Miała nadzieję, że usłyszał jej nazwisko. W końcu chyba każdy zna nazwisko "di Angelo" Miała złudną nadzieję, że pojawi się przed jej drzwiami.
GŁUPIA! Ten mężczyzna próbował cię udusić! - przemówił głos rozsądku.
westchnęła. Dotarłszy do swojego pokoju i przebrawszy się z sukni, położyła się spać.

Rano obudził ją krzyk brata dobiegający z bawialni. Chwilę później w jej sypialni pojawiła się Bonnie, służąca. Powiedziała, że jej brat czeka na nią razem z Inspektorem Jacksonem.

Kiedy Bonnie ją szykowała zobaczyła lekkie sińce na jej szyi. Monica udawała, że nie wie skąd je ma, więc służąca zatuszowała je pudrem, żeby Nicolò się nie martwił.

Gdy była już gotowa zeszły do bawialni na spotkanie z inspektorem Jacksonem i jej bratem.
Inspektor Perseusz Jackson miał 23 lata, żonę w ciąży i był najlepszym przyjacielem jej brata. Oczy koloru morza, roztrzepanie czarne włosy i cudowny uśmiech czyniły go najprzystojniejszym policjantem w całym Londynie. Monica zawsze mdlała na jego widok, ale powoli to uczucie przemijało.
Weszły do bawialni. Inspektor razem ze swoją żoną, Annabeth, siedzieli na sofie, a Nico, jak nazywała swojego brata, chodził zdenerwowany wzdłuż rozpalonego kominka. Przywitała się i usiadła na jednym z foteli.
- Monico.. - drgnęła na dźwięk swojego imienia - Byłaś w Witchapel ostatniej nocy> - spytał spokojnie.
Pokiwała głową. Inspektor w pracy dla ludzi, których lubił prywatnie był miły, ale obiektywny. W towarzyskie zaś był miły, zabawny i trochę głupi...
- Widziałaś tam kogoś?
- Coś się stało? - spytała w miarę spokojnie.
- Zamordowano kolejną kobietę w tej dzielnicy. Mniej więcej w czasie kiedy byłaś tam ty. Więc, czy widziałaś kogoś?
Czy to tajemniczy nieznajomy był mordercą? Możliwe... Ale i tak postanowiła skłamać :
- Nie.
- Kłamiesz. - zarzuciła żona inspektora chwilę po jej odpowiedzi.
- Słucham? - rzadko kłamała, ale myślała, że była w tym nawet dobra.
- W trakcie odpowiedzi uciekałaś wzrokiem i zadrżał ci głos. A w tej chwili bawisz się nerwowo wstążką. Tak zachowują się osoby, które kłamią. Kogo widziałaś?
Westchnęła. Jednak wyda nieznajomego. W końcu prawie ją udusił. Przestaje racjonalnie myśleć.. Czemu nie chciała wydać człowieka, który prawie ją zabił?!
- Mężczyznę. Miał długi płaszcz i ledwo widziałam twarz, ale na pewno miał jasne włosy.
- Zrobił ci coś? - zapytał zmartwiony Nico.
- Pojawił się bezszelestnie przede mną i... zaczął mnie dusić, a kiedy... - zacięła się zawstydzona - A kiedy na ulicę wbiegł James... - wzięła głęboki wdech - pocałował mnie i powiedział, że go nie widziałam i zniknął... - opowiedziała.
Nico i Annabeth patrzyli na nią przerażeni.
- Pokarzesz mi gdzie to było? - spytał inspektor.
Pokiwała głową
Wyszli z rezydencji. Annabeth i Nico zostali. Szła tylko z Jacksonem.
- Poczekaj, Monico. - powiedział - Muszę z kimś porozmawiać. Adrian! - krzyknął.
Po chwili podszedł do nich wysoki mężczyzna. Był przystojny. Lekko drgnął na jej widok, ale może jej się zdawało.
- Insekorze, czyżbyś zostawił moją siostrę? - zapytał uroczystym tonem, kłaniając się z lekkim uśmiechem na twarzy.
- Bardzo śmieszne. - Perseusz zaśmiał sie sztucznie - Monico, pozwolisz? Adrian Castellan, starszy syn hrabiny May Castellan i brat mojej cudownej żony.
- Miło mi - dygnęła. Pan Castellan ujął jej dłoń i złożył na niej delikatny pocałunek.
- Adrianie, młodsza siostra włoskiego szlachcica Nicolò di Angelo, Monica di Angelo. Chociaż nazwisko "Anioł" nie zawsze do niej pasuje. - zaśmiał się.
Monica znów dygnęła, chichocząc cicho.
- Aż tak zła chyba nie jestem, inspektorze - cicho zaprotestowała.
- Również się z tym nie zgadzam, Percy.
Inspektor  spojrzał na nią, a później na swojego szwagra. Wzruszył ramionami.
- Dobrze, Adrianie. Siostrą Nicolò pozachwycasz się później. Monico, musimy iść do Witchapel.
- Tak. Do widzenia.
- Do widzenia.
" Zbliżył się do niej z diabelskim uśmiechem zaczął ją dusić"

Ten moment wrócił do niej z chwilą, gdy odwróciła się od "hrabiego" Był bardzo podobny do jej napastnika.
- Inspektorze - zwróciła na siebie jego uwagę - Niech pan idzie. Muszę szybko cos zrobić.
I pobiegła w stronę Adriana.
- Panie! - krzyknęła, ale tak by tylko on zwrócił na nią uwagę. Zatrzymał się. Podbiegła do niego.
- Niech mnie pan źle nie zrozumie, ale... - zaczęła, a on ją pocałował. Tak samo jak napastnik...
- Domyślam się o co ci chodzi, ale to nie ja napadłem się w Witchapel - wyszeptał jej w usta, a kiedy odsunęła się od niego zdziwiona, dodał : - Idę do twojego brata, panno di Angelo. w liście opowiedział mi co się stało.
Lekko przestraszona odbiegła od niego, a gdy dogoniła inspektora złapała go pod ramię.
- Coś się stało? - zapytał zatrzymując się i spoglądając na nią. Kiedy uświadomiła sobie co zrobiła puściła go.
- Nic, tylko wystraszyłam się tego żebraka z jedną nogą. Przerażające... - wzdrygnęła się. Kątem oka na prawdę widziała jakiegoś żebraka.
- Rozumiem. Więc gdzie to było?
Zaprowadziła go tam gdzie została napadnięta. Jackson zapisał sobie miejsce i wrócili do jej rezydencji.
W bawialni nie było tylko jej brata i żony inspektora, ale tez Adrian Castellan i mężczyzna wyglądający jak on, tylko jego policzek przecinała blizna. Jak i wydawał jej się przystojniejszy.
- Monico, to Adrian Castellan... - zaczął Nico.
- Już się poznaliśmy, prawda, Monico? - przerwał mu Adrian.
- Nie przypominam sobie bym pozwoliła panu mówić do siebie po imieniu. - odpowiedziała oschle kierując sie w stronę kanapy na której siedział jej brat, ignorując dziwne spojrzenia Castellana.
- No tak przepraszam, panno di Angelo - mruknął ze śmiechem.
- A to, siostro, jest jego młodszy brat, Luke. Luke to moja siostra Monica di Angelo.
Wstała i dygnęła lekko.
- Nie aż tak młodszy. Tylko kilkanaście minut. - zaprotestował Adrian. Jego brat tylko skinął głową w stronę Monici, ale nic nie mówił.
- Adrian jest by sprawdzić czy ni poważnego ci się nie stało.
Wzdrygnęła się. Nie chciała, by starszy Castellan ją dotykał. Jego zachowanie było dziwne. Można by powiedzieć, że nawet ją przerażał.
- Nic mi się nie stało. Mam tylko siniaki na szyi.
Luke Castellan dziwnie na nią zerknął.
- Wybaczcie - skłoniła się i wyszła z bawialni.
Nie za bardzo obchodziło ja to, że mogła wydać się źle wychowana, ale nie mogła dłużej znieść widoku starszego z barci.
Przed drzwiami je sypialni ktoś złapał ją za rękę. Zdziwiona odwróciła się w stronę tej osoby, Przed nią stał młodszy z barci.
- Chciałem cię przeprosić za zachowanie mojego brata. - powiedział patrząc jej w oczy, albo trochę niżej. Na usta...
- Rozumiem, ale nie przyjmuje przeprosin.
- Nie dziwię ci się, Monico. Przepraszam. Panno di Angelo. Mój brat ostatnio dziwnie się zachowuje. - przeniósł wzrok na jej oczy - Ale jeżeli mogę chciałbym ci powiedzieć, że masz lekko zachrypnięty głos. Możliwe, że usz... - zaciął się na chwilę - Możliwe, że ten człowiek uszkodził ci struny głosowe. - oznajmił z lekką troską w głosie, ręką sięgając do jej szyi, ale milimetry od jej skóry cofnął rękę - Myślę, że mój brat jednak powinien cię zbadać.
Patrzyła się na niego osłupiała.
- Panie Castellan, z całym szacunkiem dla pana brata, ale nie chce by mnie zbadał - odpowiedziała pewnie.
Castellan przeczesał włosy ręką.
- Zrobił coś głupiego, prawda?
- Nie pana sprawa. - odwróciła się na pięcie i chciała otworzyć drzwi do sypialni, ale jego silna ręka przytrzymała je, a po chwili usłyszała jego szept przy uchu.
- Rzeczy jakie robi mój brat są moją sprawą, Monico. Więc powiedz mi. Co zrobił ci Adrian?
Wyprostowała się i zesztywniała. Przez chwilę nie była w stanie nic powiedzieć. W końcu wyszeptała :
- Pocałował mnie. Na ulicy. Podczas naszej pierwszej rozmowy.
Odsunął się od niej z westchnieniem dezaprobaty.
- Jeszcze raz cię za niego przepraszam, Monico. - już chciał odchodzić, ale zatrzymał się w pół kroku - I proszę mów mi po imieniu. To Adrian jest panem Castellanem, hrabią czy doktorem. Ja wolę jak mówią mi po imieniu.
- Dobrze, Luke.
Rzucił jej tylko uśmiech przez ramię i odszedł. Usłyszała jeszcze mętne "Do widzenia, Monico" ale nie była pewna czy jej się nie zdawało.
Weszła do swojej sypialni, ale po jakimś czasie stwierdziła, że nie ma co tu robić. Mogła iść do biblioteki, albo do pokoju muzycznego, gdzie prawdopodobnie był James. Wyszła z sypialni i ruszyła w stronę schodów.
Przeszła przez dwudrzwiowe wejście do przestronnej sali, robiąc piruet podczas zamykania drzwi. Jej złota suknia zawirowała. James grał na fortepianie nieznany jej utwór. Odwróciła się w jego stronę, ale zamiast guwernanta zobaczyła Adriana Castellana. Bracia razem z Nico siedzieli w pokoju muzycznym, a starszy prezentował im nieznany jej utwór.
- Monico! - zawołał wstając od instrumentu.
- Nadal nie pozwoliłam panu zwracać się do mnie po imieniu. - powiedziała oschle - Widzę, że przeszkadzam.
Chciała wyjść, ale zatrzymał ją głos Luke'a.
- Dotrzymaj nam towarzystwa, Monico. Nie ładnie zostawiać gości, a ty już raz to zrobiłaś.
- Zostań - poparł go Nico. Westchnęła i usiadła obok niego - I zagraj nam coś. - dodał z uśmiechem.
- Nienawidzę cię. Nie mam ochoty na grę.
Adrian wstał ze stołka i podszedł do niej.
- Nie daj się prosić, panno di Angelo.
Ujęła, z niechęcią i westchnieniem irytacji, jego dłoń. Zaprowadził ją do fortepianu, po drodze zerkając na swojego brata ze zwycięskim błyskiem w oku.
Kiedy puścił jej rękę udała się po skrzypce, czym zaskoczyła obu braci.
Zagrała wolny utwór, opowiadający o uczuciach i rozpaczy po stracie. Gdy skończyła grę obaj bracia patrzyli się na nią bez słowa.
Ukłoniła się i zeszła z podestu, ale zatrzymał ją młodszy z barci.
- Monico, ja nie mam talentu muzycznego, ale mój brat owszem. Chciałbym cię prosić byś zagrała jakiś utwór z nim.
Już otwierała usta by odmówić, lecz Adrian ją wyprzedził.
- I nie przyjmujemy odmowy.
Westchnęła i ponownie sięgnęła po skrzypce.
Zagrała z Adrianem pół utworu, gdy do sali muzycznej weszła Bonnie.
Przerwali wpół dźwięku, kończąc fałszem. Adrian był wyraźnie niezadowolony.
- Hrabio... Przyszedł służący panny Grace, by przypomnieć panu, że wasze spotkanie jest za 10 minut.
- Cholera... Wybaczcie, ale muszę iść na spotkanie z narzeczoną. Do widzenia - pożegnał się i wyszedł.

Jeszcze jakiś czas spędziła w towarzystwie Nico i Luke'a.
Tak samo sędziła kolejne dni. Kilka razy była też w domu Castellanów. W miarę przekonała się tez do Adriana, ale nadal trzymała się od niego na dystans.

Siedziała w bawialni z całą trójką Castellanów, kiedy wszedł inspektor Jackson ze zmęczoną miną.
- Co się stało, kochanie? - spytała Annabeth.
Percy potarł palcami skronie.
- Znowu morderstwo w Witchapel.
Luke i Adrian drgnęli jednocześnie.
- Kto tym razem? - spytał starszy z barci
- Kolejna prostytutka. Ten sam morderca, co zabił dwie poprzednie. Identycznie.
Monica wpatrywała się z przerażeniem w inspektora. Adiran i Percy dyskutowali o tym jakby był to normalny temat. Annabeth i Luke co jakiś czas wtrącali się do rozmowy. Dla Monici to było przerażające. Damy nie rozmawiają na takie tematy.
Od szczegółów jakie opowiadał inspektor, robiło jej się nie dobrze. Wycięte narządy, poderżnięte gardła... Jak ktoś mógł to zrobić? "Jak dwa poprzednie" czyli "tajemniczy nieznajomy" był mordercą... A ona chciała go kryć. W końcu jej przerażone spojrzenie pochwycił Luke.
- Adrianie, Percy. Myślę, że na temat Annie Chaptman porozmawiamy później. Monica - wymawiał jej imię tak subtelnie jakby to było najpiękniejsze słowo jakie zna - chyba nie przywykła do takich tematów.
Spojrzała na niego z wdzięcznością, a on posłał jej delikatny uśmiech.
- Przperaszamy, Monico. Nie pomyśleliśmy o tym. - odparł ze skruchą inspektor - Ale po tym co się stało 31 sierpnia, myślę, że twój brat powinien cię wtajemniczyć w sprawę Mordercy z Witchapel.
Lekko przestraszona pokiwała głową. Wiedziała, że brat jako osoba pracująca w sądzie, musi być wtajemniczony w tą sprawę, ale dała się tych okropnych szczegółów.
Rozmawiali jeszcze trochę i chwilę przed porą obiadową Monica musiała wracać do domu. Ale James zniknął... a sama nie mogła wracać do domu. Damy nie mogą chodzić same po ulicy
- Odprowadzę cię - zaproponowali jednocześnie Adrian i Luke.
Inspektor Jackson spojrzał na braci z rozbawieniem.
- Muszę cię, Adrianie, rozczarować, ale jesteś nam potrzebny na posterunku.
Młodszy z barci uśmiechnął się triumfalnie i podał Monice ramię.
Na chwilę podeszła do niej Annabeth i szepnęła jej na ucho :
- Nie odpowiadam za zakochanych w tobie moich braci.
I odeszła
Wyszła z Luke'm z domu rodziny Castellan. Szli w milczeniu przez uliczki Londynu. Monica rozglądała się uważnie. Mieszka to od kilkunastu lat, ale piękno tego miasta, szczególnie w słoneczne dni, nigdy nie przestanie ją zachwycać.
Byli juz bardzo blisko jej domu, kiedy Luke zapytał :
- Mogę sie spytać, od ilu lat jesteś w Anglii?
Monica spuściła głowę. Nie lubiła wspominać okresu swojej emigracji do Anglii.
- Dziesięć lat. - odpowiedziała cicho kończąc temat.
Ale wspomnienia i tak powróciły...

Rzym, Włochy, rok 1878

"Dwie dziewczynki i jeden chłopczyk bawili się w berka w parku nie daleko ich domu. Na ławce siedziała piękna kobieta z czarnymi jak węgle oczami i włosami.
- Nie złapiesz mnie! - krzyknęła najmłodsza dziewczynka. Jako jedyna z rodzeństwa miała niebieskie oczy.
Chłopiec zaśmiał się po czym przewrócił siostrę. Najstarsza zdjęła go z jasnookiej
- Nico, połamiesz ją! - skarciła chłopca.
- Oj, Bianca. Monice nic nie będzie. - jęknął Nico.
Bianca westchnęła...
I w tym momencie matka dzieci krzyknęła.
Wtargnęli uzbrojeni mężczyźni.
Bianca złapała młodszą siostrę, a ich natka chłopca, ale udało im się przenieść ich tylko kawałek, kiedy natkę przebiła szabla jednego z napastników na szczęście omijając Nicolò. Matka wypuściła chłopca z rąk.
- Uciekajcie do ojca! - krzyknęła ostatkami sił i bez życia padła na ziemię.
Dzieci biegły w stronę gdzie zza drzew majaczyła się sylwetka budowli, która była ich rezydencją. Naspatnicy nie próbowali ich gonić tylko zajęli się ich matką, Marią di Angelo.
Wpadli zmęczeni, zapłakani do rezydencji.
- Tato!!! - wrzasnęli z płaczem.
Ich ojciec, noszący nietypowe imię Hades, zszedł po marmurowych schodach. Dumna postać ubrana w ciemny garnitur patrzyła surowym wzrokiem a trójkę rodzeństwa.
- Mama... Ci źli ludzie... oni... oni zabrali mamę...  - łkała Binaca. Nico i Monica nie byli w stanie nic powiedzieć.
Twarz ojca po raz pierwszy straciła surowy, obojętny wyraz, a zastąpił je strach i zmartwienie.
- Jedziemy! - krzyknął, zbiegając po schodach.
Zabrał swoje dzieci i siłą wsadził do powozu. Szybko zaprzągł konie i wsiadł na kozioł.
Rodzina di Angelo opuszczała Włochy..."

- Monico? - ciepły i zmartwiony głos Luke'a przebił się przez wspomnienia i przywrócił Monicę do rzeczywistości.
Pokiwała głową. To wspomnienie już dawno jej nie nawiedzało. Wspomnienia Bianki, Ojca i matki były bolesne. Ojciec umarł zaledwie dwa lata temu, a Bianca zmarła a grypę po roku pobytu w Londynie.
Dopiero gdy poczuła na policzkach palce Luke'a ocierające z jej twarzy łzy  uświadomiła sobie, że płacze. Przytuliła się do niego i dała im upust.
On powoli prowadził ją do rezydencji cały czas przytulając. Nico nie było w domu więc bez obaw, że brat zacznie się wypytywać, poprowadziła blondyna do jej ulubionego pokoju.
Od razu sięgnęła po skrzypce. Zaczęła grać smutną melodię. Luke stanął za nią, przytulając się do jej pleców i kładąc głowę w zagłębieniu jej szyi.
- Jak ja cię kocham... - wyszeptał muskając ustami jej skórę.
Ręka trzymająca smyczek opadła z wrażenia wydając okropny dźwięk. Stała zesztywniała , gdy on przechodził ustami coraz wyżej i wyżej.
- Monico? - wyszeptał drżącym, niemal łamiącym się głosem.
Nadal stała jakby spojrzała w oczy mitologicznej Meduzie.  Luke odwrócił ją do siebie i pocałował. Całował cudownie.
" Zsunął ręce z jej szyi, powolnym ruchem kierując je na talię Monici. Przyciągnął ją do siebie i przycisnął swoje usta do jej powstrzymując ją od krzyku."
Z krzykiem odepchnęła do od siebie upadając na skrzypce. Kilkanaście drzazg wbiło się Monice w dłonie, ale nie zważając na nie cofała się z przerażeniem. Dłonie Luke'a miały IDENTYCZNY kształt i dotykały ja tak samo jak dłonie jej niedoszłego mordercy.
- To ty... To t-ty napadłeś mnie na Witchapel!
Podszedł do niej i uklęknął naprzeciwko. Pokręcił głową.

Tego popołudnia nie poznała prawdy...

Czwarta i piąta ofiara Kuby Rozpruwacza zginęły tej nocy. Catherine Eddowes i Elizabeth Stride,
Weszła właśnie do rezydencji Castellanów, kierując się do biblioteki gdzie zawsze przebywał jej narzeczony.
- Już ci powiedziałem "nie"! - dotarł do niej ukochany głos.
- Nigdy nie przyjmuje odmowy! Zabijesz Mary Jane Kelly tej nocy!!! Czy może chcesz drugą bliznę? - po korytarzy przeniósł się głos Adriana. O co mu chodzi? Czemu każe Luke'owi zabić jakąś kobietę?
- Catherine i Elizabrth ci nie wystarczą?
- Catherine nie była planowana! To ty prawie dałeś się złapać!
Czy Adrian mówi, że to Luke zabił te kobiety w Witchapel? Że to Luke napadł Monicę?
Luke krzyknął słowo, jakie na Szlachcica nie przystało i wyszedł wściekły z biblioteki prawie wpadając na Monicę. Bez słowa złapał ją za rękę i ciągnął do nieznanego korytarza. W końcu wprowadził ją co ciemnego pokoju.
- Ile słyszałaś? - warknął stojąc do niej tyłem.
- Myślę, że wystarczająco dużo...
- Czyli wiesz, że to ja zabiłem te pięć kobiet? I że napadłem cię w noc morderstwa Mary Ann?
- Domyślam się... Ale to Adrian ci kazał, prawda? - szepnęła z nadzieją. Luke nie mógł być mordercą. Nie jej Luke, który był szarmancki, słodki, dawał jej kwiaty, bronił ją. Zabrał ją nawet na wycieczkę poza Londyn. Pokazał jej jak piękna może być Anglia. On nie może być seryjnym mordercą!
- Powiedzmy... Przed morderstwem Marthy się wykłócałem, ale potem... Polly, Elizabeth, Annie, Catherine... Te zabiłem z zimną krwią, bez mrugnięcia okiem. Ciebie też bym zabił, gdyby nie James... Ale teraz... jak zostały dwa miesiące do naszego ślubu... Chciałem w końcu przestać.
Patrzyła się na niego osłupiała. Nie mogła przyjąć do wiadomości, że jej ukochany był mordercą. I że to on prawie ją zabił...
- Zgłoś to inspektorowi. Może wtedy ci wybaczę. Adrian ma zgnić za kratami.
- Monico... - westchnął patrząc jej w oczy. Tymi pięknymi oczami jakich nie ma żaden inny człowiek na świece - Adrian jest moim bratem. Z lekka obłąkanym...
- Lekko obłąkanym! On jest szaleńcem Luke!!! - przerwała mu.
- Ale nadal bratem. Chciałabyś wsadzić Nico do więzienia gdyby robić coś takiego? Adrian nadal jest moim bratem. Nie chcę by wylądował za kratami. Uciekniemy. Do Walli, Szkocji, Ameryki, Niemiec, Francji... Wszędzie. Nikt nas nie znajdzie.
Spojrzała na niego przerażona. Nico... Annabeth, inspektor, ich nienarodzone dziecko, którym miała się opiekować, gdy jego rodzice będą pracować. Nie chciała ich zostawiać.
Pokręciła głową.
- Nie zostawię brata. Nie ucieknę, Luke. Kocham cie, ale nie ucieknę. Twój wybór co zrobisz. Żegnaj - wyszeptała i po raz ostatni pocałowała ukochanego.
Odsunęła się od Luke'a opuszkami palców jak najdłużej dotykając jego blizny. Odwróciła się i już nie powstrzymując łez wybiegła z rezydencji Castellanów.

Miesiąc później...

- Kolejna ofiara Kuby Rozpruwacza!
- Mary Jane Kelly zamordowana we własnym domu!
Ludzie sprzedający gazety wykrzykiwali ten nagłówek wszędzie.
- Czyli jednak ją zabił... - wyszeptała.
- Mówiłaś coś, Monico? - spytał Nico, który siedział na przeciwko Monici w powozie.
Pokręciła głową. Nie widziała żadnego z barci od incydentu w ich domu. Nie zdradziła inspektorowi Jacksonowi ani swojemu bratu prawdy o Luke'u i Adrianie. Znaleźli sie na liście podejrzanych, lecz na samym, szarym końcu.

W końcu dojechali do ich rezydencji Nicolò i Monica wyszi z powozu i skierowali się w stronę ogrozu. Przechadzając się między roślinami Nico znów poruszył temat zerwania jej zaręczyn z młodszym Castellanem. W końcu byli doskonałą parą. Ich ślub stał się jednym z ciekawszych tematów w towarzystwie.
Kiedy zaczęło się ściemniać oboje skierowali się do biblioteki, a trzy godziny później Monica z książką w ręce poszła do swojej sypialni.

Kończyła właśnie ostatni rozdział powieści siedząc już w łóżku ubrana w koszule nocną. Pomieszczenie oświetlała tylko jedna lampa stojąca na stoliku. Rozległo się pukanie do drzwi. Zdziwiona zaprosiła tego kogoś do pokoju."Pewnie James" pomyślała Wszedł mężczyzna. W ręku trzymał coś długiego sunącego po podłodze.
- Monico... - usłyszała cudowny męski głos charakterystyczny tylko dla dwóch osób. Ale tylko jedna z nich w ten sposób wymawiała jej imię.
- Luke? - powiedziała z bijącym sercem - Co ty tu robisz?
Ale z cienia nie wyłonił się Luke. Tylko Adrian ciągnący za sobą ciało jej ukochanego.
- Wybacz. - zerknął na brata - Ale Luke chyba ci nie odpowie.
Białą koszulę je byłego narzeczonego barwiła czerwona plama. Przycisnęła się do ściany z cichym krzykiem przerażenia.
- Jesteś chory! - krzyknęła - Jak mogłeś zabić własnego brata!
- Jak miło, że twój brat jest... zajęty. Będę musiał podziękować pannie Gray. Mogę sie ciebie w spokoju pozbyć. - szepnął z miną szaleńca. - Luke nie chciał zabić Mary Jane Kelly, więc sam to zrobiłem. Może trochę się zapędziłem. I w tym zapędzie dorwałem też Luke'a... Twoja kolej. Wiem, że Luke ci opowiedział jak to było z Kuba Rozpruwaczem.

Nie była w stanie uciec. Nawet ruszyć palcem! Adrian wyciągając sztylet, na którym zatańczyło światło, podszedł do niej. W jego oczach błyszczało szaleństwo, żądza mordu, a jego uśmiech jeszcze bardziej uwydatniał wyraz oczu.

Te oczy i ten uśmiech były ostatnimi rzeczami jakei widziała. Ostrze przecięłojej gardło. Krztusząc się krwią. Próbując bezskutecznie nabrać powietrza, padła na łóżko. Biała pościel zabarwiła się na szkarłatny kolor jej krwi. Usłyszała jeszcze trzaśnięcie drzwiami, a potem zabrakło jej krwi i powietrza...


Adrian stojąc przed kominkiem w letniej rezydencji Grace'ów w Walli czytał gazetę. Na jego ustach igrał zadowolony uśmieszek

Narzeczeni zamordowani jednej nocy!!!

Dziś rano wchodząc do pokoju siostry włoski szlachcic Nicol di Angelo znalazł martwą Monicę di Angelo, leżącą w swoim łóżku. W sypialni unosił się zapach krwi. Na podłodze leżał również martwy, Luke Castellan. Po jego barcie, Adrianie, słuch zaginął. Trzecia z rodzeństwa, żona inspektora Perseusza Jacksona, Annabeth Jackson nie wie gdzie jest najstarszy brat. Jest teraz pogrążona w żałobie i jak mówi "Nie obchodzi mnie, gdzie jest ten szalony idiota. Zabili mi ukochanego brata". W ukrytym pomieszczeniu znaleźliśmy powód czemu pani Jackson nazwała Adriana szaleńcem. Były tam notatki na temat zamordowanych przez Kubę Rozpruwacza prostytutek. Z zapisków wynika też, że Luke mordował, a Adrian wyznaczał ofiarę. Policja pod dowództwem Inspektora Jacksona już szuka starszego Castellana...

Adrian ze śmiechem zgniótł gazetę w kulkę i wrzucił do kominka.

- Powodzenia w szukaniu inspektorze. Przyda ci się. - powiedział i wbił nóż w gardło siedzącej przed nim na krześle Thali Grace, związanej i zakneblowanej. Po tym jak dziewczyna padła z krzesłem na podłogę ze śmiechem wyszedł z rezydencji. Wsiadł na konia i pojechał.



- Żegnaj Anglio i Walio. Witaj środowa Europo. - szepnął z diabelskim śmiechem.
_________________________________
Oto daaaawno obiecany bonus! W całości (z małymi wyjątkami) pisany na lekcjach (głównie przyrody, angielskiego i religii). Bo Laciata nie ma co robić na lekcjach.
Mam nadzieję, że sie podoba, bo nie na marne przeczytałam całą stronę na Wikipedii poświęconą Kubie Rozpruwaczowi. No i początek "Autobiografi Kuby Rozpruwacza" Jamesa Carniaca :)
Przepraszam na błędy
Nie zanudzam 
Laciata <3
Jeśli czytasz to skomentuj!!!

P.S Adrian to Pedofil!!! Jak to mówiłam pisząc to xD

środa, 23 kwietnia 2014

Rozdział 40 - "Witajcie na nowym, lepszym Olimpie"

Zignorowałam ojca i zaczęłam biegać po pobojowisku. W końcu znalazłam Annabeth płaczącą nad ciałem Perciego.
- Zawsze będę cię kochać, Annabeth... - zdążyłam usłyszeć jak szepcze te słowa do Ann i jego ręka opada bez życia, wysuwając kilka kosmyków zza jej ucha. Podeszłam do córki Ateny i ją przytuliłam.
- Luke też nie żyje prawda? - wyszeptała jeszcze bardziej zanosząc się łzami. Obie rozpłakałyśmy się tak, że mogłybyśmy zalać cały Tartar.
Doszli do nas Nico i Thalia i wszyscy zalaliśmy się łzami. Nawet Nico.

Po godzinie każdy po kolei przestał płakać i zaczęliśmy układać ciała, jeden obok drugiego. Mignęło mi jedno. Nie ma tu ciała Adriana. Czyli Adrian żyje... i zdradził obóz. Kiedy uporaliśmy się z robotą Thalia przeleciała nad nimi oblewając ich wszystkich stróżką benzyny. Nie mogliśmy inaczej. Pośród martwych znalazł się również Chejron... Podczas gdy my płakaliśmy, bogowie znikli w Tartarze...
W końcu zapalniczką (Adriana) podpaliłyśmy ciało dziewczyny od Hermesa, która leżała na początku "sznurka trupów" Patrzyliśmy ze łzami w oczach jak płoną ciała naszych przyjaciół, wrogów... ukochanych...
W końcu kiedy ogień zajął każde ciało przed nami pojawił się Adrian i bez słowa przetransportował nas na Olimp.

- Witajcie na nowym, lepszym Olimpie, nowi nieśmiertelni bogowie!!! - krzyknął Rocky na powitanie. Podszedł do mnie i ujmując moja dłoń zaprowadził mnie na tron, który wcześniej należał do Hery. Kiedy już na nim usiadłam kopnęłam go w krocze. Rocky krzywiąc się, podszedł do Annabeth i zaprowadził ją na tron Ateny.
- Każesz nam zajmować miejsca naszych rodziców?! - krzyknęłam zbulwersowana.
- Annabeth najlepiej nadaje się na Atenę.
Kiedy Adrian zaprowadzał Thalię na tron Artemidy rozejrzałam się po zdrajcach.
Na tronie Aresa siedział nie kto inny jak Alex - syn Hermesa, były chłopak Thali i osoba która zepchnęła mnie do Tartaru...
Nową Demeter była jakaś jej córka, chyba Katie,
Hermesem - Adrian,
Zeusem, oczywiście Rocky,
Ross zajął tron Posejdona,
Nico - Hadesa,
Dionizosa - jedyny jego żyjący syn, czyli Pollux,
młodszym Apollem został Kyle,
Hefajstosem był czarnoskóry chłopak, wyraźnie syn boga kowali i, tak jak nowa Afrodyta, czyli dziewczyna, która całowała Luke'a wyraźnie nie byli zadowoleni z tego, że są nowymi bogami.
- Zmusił nas - wyszeptała bezgłośnie wskazując na siebie i czarnoskórego chłopak.
_______________
Oto czterdziesty rozdział!!!
Który jest ostatnim :( Epilog będzie w niedzielę. :)
Wiem, że rozdział jest krótki ale przepraszam :)
Mam nadzieję, że rozdział się podoba.
A rozdział dedykuję... Komuś urodzonemu w Światowy Dzień Książki (czytaj mnie xD) Szczęśliwego Dnia Książki i Praw Autorskich (i chyba jeszcze koni, ale już nie światowy) życzy Laciata, która dziś oficjalnie ma 13 lat! 
Dobra koniec chwalenia się i jarania urodzinami :)
Nie zanudzam
Laciata <3
Jeśli czytasz to skomentuj!!!

Dziękuję za 12000 wejść!!! Kocham Was <3

P.S O 15.30 idę na egzamin do gimnazjum. (w czwartek i piątek też) Trzymajcie kciuki :)

piątek, 18 kwietnia 2014

Rozdział 39 - "Nie możecie się tak poddać!"

<Monica>
Targałam moje ciało aż do brzegu Styksu. I w stronę pałacu ojca. Po drodze, o dziwo, żaden potwór o mnie nie zahaczył.
Musiałam tylko dostać się tylnym wejściem do Pałacu mojego ojca i znaleźć komnatę Tanatosa, a w niej zaczekać na brata.
W końcu na horyzoncie ujrzałam zarys Pałacu. Po mozolnych godzinach dotarłam do niego. Okrążyłam go powoli i cicho. Weszłam tylnym wejściem do Pałacu. Przeszłam kilka korytarzy.

Ale oczywiście ktoś musiał mnie zatrzymać.

- A dokąd to się moja droga pasierbica wybiera? I to jeszcze ze swoim ciałem w rękach? - zabrzmiał w korytarzu donośny, królewski głos Persefony. Obróciłam się na pięcie z głupim uśmieszkiem.
- Wiesz, mamo...
- Nie jestem twoją matką, tylko macochą! - krzyknęła.
- Przepraszam... królowo? Miałam się spotkać z Tanatosem... Wiesz obgadać sprawę mojego brata i jego... upodobań. - dobra zmyślam. Mój brat nie ma żadnych dziwnych... upodobań.
- A po co masz ze sobą swoje ciało? - uniosła idealną, ciemną brew.
- Eee... Bo... no... wiesz... ten... no... Kurde, zabrakło mi słów...
- Nie wiesz jaką wymówkę wymyślić. - odparła chłodno i podeszła do mnie królewskim krokiem, stukając obcasami po obsydianowej posadzce. Kiedy stanęła przy mnie wzięła moją twarz w swoją idealnie wypielęgnowaną dłoń i kłując mnie paznokciami, ścisnęła tak, że automatycznie zrobiłam "dzióbek"
- Nienawidzę i nienawidzić będę każdego dziecka mojego męża. Ale odprowadzę cię bezpiecznie do Tanatosa. Masz jeszcze swoje zadanie w tamtym świecie.  - wysyczała.

Puściła mnie i łapiąc za ramię pociągnęła. Przeszłyśmy jeszcze kilka korytarzy i zatrzymałyśmy się przed średniej wielkości drzwiami, ozdabianymi szafirami.
- A twój kochaś jeszcze nie wykonał swojego... A miał dwie szanse... - powiedziała i wepchnęła mnie do środka, otwierając wcześniej drzwi.
- Czekaj, o co cho...? - zdążyłam zapytać nim zatrzasnęła drzwi.
Rozejrzałam się po pokoju. Sufit ginął w mroku, a po środku pokoju stało wielkie łoże, mogące pomieścić co najmniej sześć osób. Na środku leżał, z rozłożonymi skrzydłami (zajmowały całą szerokość łoża. Nawet trochę więcej), Tanatos.
- Udało ci się. Gratuluję, Monico... Teraz poczekajmy chwilę na twojego brata. - zawołał ze sztucznym entuzjazmem bóg śmierci- A swoje ciało możesz położyć tutaj. - poklepał miejsce obok siebie. Nie pewnie położyłam moje ciało na wskazane miejsce.
Po dwóch minutach wpadł mój brat. Wrzucając do pomieszczenia dziwną czaszkę z rogami.
- Brawo! - krzyknął bóg śmierci podnosząc się z łóżka i unosząc ręce - Oboje wykonaliście swoje zadanie! Chociaż ty, Nico, trochę się spóźniłeś. Monico... Uczyń nam ten zaszczyt i ożyw swoje ciało.
Skupiłam się i po chwili gwałtownie zaczerpnęłam powietrza na łożu Tanatosa.
- A teraz wynocha. - machnął ręką.

Razem z Nico wybiegliśmy z pomieszczenia. Kiedy znaleźliśmy się poza murami Pałacu naszego ojca, przenieśliśmy się do obozu... w sam środek bitwy. Wszędzie biegały potwory, niektóre budynki płonęły, wszędzie słychać było krzyki i uderzanie metalu o metal.

Pierwszą osobą jaką zobaczyłam był Rocky... mierzący w serce Luke'a... A dokładnie przebijający (niesamowitą) klatkę piersiową syna Hermesa. Po chwili wyjął miecz z prawie bezwładnego ciała i poznałam, że to był Szerszeń. Rocky zabił Luke'a jego własnym mieczem... Padłam na kolana i krzyknęłam na cały obóz.
Ziemia się zatrzęsła, a ja niesiona nową siłą wstałam i podeszłam do mojego, byłego, chłopaka.
- Co. Ty. Zrobiłeś?! - krzyknęłam. W moich oczach były łzy.
- Był zdrajcą. Znowu. Musiałem go zabić, bo inaczej zabiłby mnie. - odpowiedział ze skruchą w głosie i oczach. Której nie widziałam, gdy zabijał mojego ukochanego Lukie'go.
- Łżesz!!! - krzyknęłam. Zatrzęsła się ziemia, Rocky upadł na kolana.
Nagle z jego twarzy zniknął wszelki wyraz współczucia.
- Wiem.
Ziemia znów się zatrzęsła. Ale Rockiemu udało się uciec przed głazem lecącym na niego. Ruszył do walki... Przeciwko herosom.
- Pozbądź się potworów. Potem jego - szepnął mi na ucho Nico.

Próbowałam. Ale nie do końca się udało. Zabijałam potwory i próbowałam dostać się do tego parszywego, okropnego zdrajcy! Ale za każdym razem atakował mnie jakiś potwór i gubiłam go. W końcu  cały zastęp potworów zniknął. A herosi leżeli martwi na ziemi. Po chwili z dwunastoma piorunami w obozie pojawiła się cała dwunastka bogów. Obdarci, posiniaczeni, pokrwawieni. Hermes podbiegł do Luke'a, Zeus wyszukiwał wzrokiem Thalii.
Rozejrzałam się po ocalałych. Ja i Nico. Reszta była martwa. Oprócz Thali, która leżała ledwo przytomna.
Po chwili razem z trzęsieniem ziemi pojawił się przy nas Hades.
- Co się stało? - zapytałam cicho.
Zeus upewniony, że jego jedyna córka żyje podszedł do mnie.
- Twój domniemany chłopak knuł przeciwko Olimpu razem z bratem, kilkoma herosami i pomniejszymi bogami. Przed chwilą obalili nas ze swoich stanowisk i zajmują je. Ciebie, Monico, twojego brata, moją ukochaną córkę zostawili przy życiu, byście razem z nimi zajęli miejsce na Olimpie. My już na to nic nie poradzimy. Zaraz odeślą nas do Tartaru.
Pognałam do ojca i z płaczem go przytuliłam. Hades parzył na mnie zdziwiony, ale oddał uścisk.
- Nie, tato, wy nie możecie. Nie możecie się tak poddać! - krzyknęłam odsuwając się od boga podziemia.
- Musimy. Nie damy rady walczyć. Nawet gdybyście wy pomagali. Oni przejęli nasze stanowiska. Już nie mamy mocy, a oni mają dwa razy większą niż my wcześniej. Pozbawili nas wszystkiego. Atrybutów, mocy, tronów. Nie mamy nic. W tej chwili jesteśmy ludźmi - wyszeptał mi we włosy.


Percy!!! Annabeth!!! Adrian!!!
___________________
Oto jest trzydziesty rozdział, który jest przedostatnim. 
Mam nadzieję, że się podoba :)
Z racji, że jest wolne obiecuję rozdział na 23 kwietnia :) 
Dedykuję go każdemu, kto kocha tragedie i nie do końca szczęśliwe zakończenia. Tak jak ja :D

Z okazji świąt Wielkanocnych życzę każdemu duuużo szczęścia, radości. Mokrego lanego poniedziałku.

Nie zanudzam 
Laciata <3

niedziela, 13 kwietnia 2014

Libster Blog Award

Znów jestem nominowana do Lubster Blog Award, ale na dwóch blogach więc nominajca jest na nowym :)
http://tak-cie-prosze-obudz-mnie.blogspot.com/p/liebster-blog-award.html zapraszam!

sobota, 12 kwietnia 2014

Rozdział 38 - "Jak?"

[Tak jak myślał. To Maria di Angelo - jego matka.]

- Prawie pozbawiam cię wzroku. Ostatnie piętro Domu Hadesa, twego ojca jest zaraz za mną. Znajdź czaszkę prawie nie widząc i wróć na górę. Dopiero światło słoneczne ci przywróci wzrok! - krzyknęła i w jednej chwili zniknęła.
Jego wzrok z każdą chwilą zaczął się pogarszać. W końcu ledwie widział same kontury. Wyciągając przed siebie ręce, po omacku ruszył przed siebie.
W pewnej chwili stracił kontakt ze ścianą po swojej prawej stronie. Jego ledwo widzące oczy widziały, że trafił do wielkiego przestronnego pomieszczenia. Wszędzie walały się białe kule, czyli czaszki. Na ścianach były pochodnie oświetlające pomieszczenie. Tylko średniej wielkości koło na środku pomieszczenia było prawie ciemne i nic tam nie było widać. Zaczął poszukiwana od tego miejsca. Wiedział, że czaszka boga musi mieć jakieś rogi (w końcu wyglądał jak satyr) i emanować jakąś energią. Przeszukał cały ciemny środek. Same dziecięce czaszki...
Zaczął przeszukiwać przy ścianach...
Godzina...
Dwie godziny...
Trzy godziny...
Cztery godziny...
Pięć godzin...
Szuka pięć godzin. No bez przesady Tanatosie!!! W końcu jego wzrok przykuła wisząca przy samym wejściu czaszka z rogami... SERIO?! Czaszka Pana wcześniej wydała mu się pochodnią... Podszedł do czaszki i bez problemu ją zdjął poczym ruszył przed siebie w stronę wyjścia. Jedną ręką trzymając się ściany, a drugą trzymając czaszkę. Szedł i szedł. Z każdym krokiem miał wrażenie, że jego wzrok coraz bardziej się pogarsza. W momencie kiedy widział już tylko gdzie jest kolejny tunel, czyli wszystko było rozmazanie, potknął się o mały wystający kamyczek. Wyłożył się jak długi na lodowatym podłożu upuszczając czaszkę. Zaczął na czworaka chodzić po podłodze. Po jakiś półgodziny znalazł czaszkę i podniósł się. Dalej ruszył korytarzami, kilka razy upadając.

***
<Luke>
Pierwszy grudnia... Termin Nico minął  tydzień temu. Monica nigdy już nie powróci do żywych.
Z Wielkiego Domu zabrzmiał alarm. Każdy (mino środku nocy) zerwał się i biorąc pierwszy z brzegu miecz pobiegł do teatru. Wszędzie biegały potworzy niszcząc idealną kopie amfiteatru greckiego. Zaczęła się walka. Wśród empuz, cyklopów i wszelkich innych potworów walczył Rocky z innym herosem. Dobiegłem do niego w momencie, kiedy Syn Hekate zabił jednego z moich młodszych braci. Kiedy mnie zauważył zaśmiał się i zaczął mnie atakować.

- A więc już się domyśliłeś, że to ja jestem zdrajcą? - spytał ironicznie - Czyli musisz zginąć.
Przewróciłem oczami i zaczęliśmy walkę na poważnie. Muszę przyznać Chejron dobrze go wyszkolił. Ale nie bez powodu mnie i Perciego nazywają najlepszymi szermierzami ostatnich 300 lat. (skromność przede wszystkim) Nie walczyło sie z nim łatwo. Trzy razy prawie wytrącił mi Szerszenia z ręki. Za czwartym mu się udało. Podciął mi nogi. Stał nade mną celując we mnie swoim mieczem. W momencie kiedy miał mi go wbić w serce przeturlałem się na bok i udało mi się złapać Szerszenia. Wstając wytrąciłem mu jego miecz z ręki i kopniakiem powaliłem na kolana, wymierzając Szerszenia prosto w jego serce.
- Może ostanie słowa? - wyszeptał zduszonym głosem - Przegra...
Nie dałem mu dokończyć. Nie widziałem sensu chociaż pozwolenia mu dokończyć słowa. Wbiłem Szerszenia prosto w serce syna Hekate.

I w tym momencie poczułem ostrze w mojej własnej piersi.

Wszystko dookoła się rozmazało, zafalowało i teraz Rocky stał nade mną i to w MOIM sercu tkwił Szerszeń. Dwa identycznie ostrza zabiły mnie dwa razy...
- Jak?
- Mgła. Dzieci Hekate NIGDY nie grają czysto. - powiedział szyderczo i powoli wyciągnął MOJEGO Szerszenia z mojego ciała.


Usłyszałem jeszcze krzyk Monici... Ale nie wiem czy już z Hadesu czy z Obozu. A potem padłem na ziemię i nie widziałem już nic...
____________________________
DAM DAM DAM!!!!
Oto trzydziesty ósmy rozdział!
Mam nadzieję, że się podoba :)
Za błędy oczywiście przepraszam :)
Śmierci Luke'a chyba każdy się spodziewał xD
Nie zanudzam
Laciata <3
Jeśli czytasz to skomentuj!!!