sobota, 28 grudnia 2013

Rozdział 22 - "Potem usłyszałam krzyk Annabeth."

[Nie odpowiedział mi nic, tylko mnie pocałował.] 

Starałam się odsunąć ale na marne. Po chwili sam się odsunął. Spojrzał mi w oczy po czym podał kule.
- Przepraszam. Nie powinienem tego robić. - powiedział ze skruchą. Nic nie odpowiedziałam, tylko się zarumieniłam i wbiłam wzrok w ziemię. Z opowiadań Simona mniej więcej wiem w jakiej sytuacji się znalazł. Przynajmniej chyba. Simon kiedyś mi opowiadał, że miał podobnie. Spojrzał w oczy jakiejś dziewczynie i jedyne co był w stanie zrobić to ją pocałować. Ale dziwne bym ja tak działała na Luke'a.
Ruszyłam w stronę Wielkiego Domu. Oczywiście każdy obozowicz patrzył na mnie krzywo. W połowie drogi dogoniła mnie Annabeth. Już było widać, że jest w ciąży. Nawet bardzo. Myślałam, że będzie chciała to ukryć przed obozowiczami, ale jak widać nie.
Tylko ona, Thalia, Percy i Luke nie odwrócili się ode mnie... Na szczęście...
Odprowadziła mnie do ganku Wielkiego Domu, poczym pożegnałyśmy się i weszłam na ganek. Chejron grał z Panem D. w remika.
- E... Chejronie. Mam pytanie... - zaczęłam.
- Nie. - przerwali mi oboje, nawet nie podnosząc wzroku znad kart.
- Nawet nie wiecie o co chcę zapytać! - zbulwersowałam się. Chejron odłożył karty z westchnieniem i spojrzał na mnie.
- Nie, nie wiemy, ale dopóki nie pozbędziesz się gipsu zapomnij o wyjściu z obozu, bo zapewne o to chcesz poprosić. - powiedział i podniósł swoje karty znów skupiając na nich wzrok.
- Możesz już iść, Melody. - odezwał się Dionizos.
- No dobradobra - przewróciłam oczami - Ale mogę poćwiczyć moją władzę nad ziemią? - zapytałam z nadzieją. Przynajmniej spożytkuję jakoś czas i poduczę się czegoś nowego. Uzyskałam pozwolenie Chejrona.
Poszłam za ściankę wspinaczkową. Jakieś sto metrów dalej herosi mierzyli się z lawą i skałami. Nie widzieli mnie. I dobrze. Spróbowałam zrobić z ziemi prowizoryczne siedzenie. Jakieś mi się udało. Usiadłam i odłożyłam kule. Zamknęłam oczy i skupiłam się na ziemi dookoła mnie. Kilka skał zaczęło się unosić, pozostawiając po sobie dziury w ziemi. Było ich dokładnie sześć. Nadal nie otwierałam oczu. Czułam w sobie to co się dzieje z ziemią. Kazałam skałom okrążyć mnie kilkakrotnie.Zmieniałam ich kształt, rozmiar, niektóre odłożyłam na miejsce. Panowałam teraz nad jedną, bo moja energia powoli się kończyła.
Nagle usłyszałam za sobą głośnie "BU!!!"
W takim skupieniu moje reakcja była, no może nie tyle do przewidzenia, o ile u mnie normalna. Zawsze kiedy ktoś mnie przestraszył kiedy byłam skupiona moja reakcja była gwałtowna i każdy kończył z siniakiem, raną (mniejszą, większą), a dwa razem nawet złamaniem. 
Automatycznie posłałam skałę w stronę dźwięku. Potem usłyszałam krzyk Annabeth. Zwijała się z bólu na ziemi. 
____________________
Oto przed wami dwudziesty drugi rozdział!!!
A teraz wszyscy chcą zabić Laciatą, bo rozdział jest krótki, Luke sobie poszedł i "coś" się stało Ann...
Buahahahahahahaha.
Następny rozdział oczywiście w weekend już po nowym roku :)
Tak więc (nie zaczyna się zdania od "tak więc") Życzę Wam szczęśliwego nowego roku! <3
Oczywiście przepraszam za błędy. :)
Rozdział dedykuję Weronice Lynch. Ona już wie dlaczego :)
Nie zanudzam 
Laciata <3
Jeśli czytasz to skomentuj!!!

wtorek, 24 grudnia 2013

Świąteczny Bonus!!!

Zanim zaczniecie czytać...  Odsłuchajcie chociaż kawałka tego zacnego utworu  http://www.youtube.com/watch?v=gq1hJ7SNshI  Trololololololololol Jak mówiłam Wam o tym, że Luke i Moni będą razem... Oto moje obiecane dzieło. A co do tego aż będą razem w treści właściwej... oj to sobie poczekacie.
TROLOLOLOLOLOLOLOLOLOLOLOLOLOLOLOLOLOL.
A więc notka świąteczna :


NIENAWIDZĘ ŚWIĄT!!! Jedynym plusem są prezenty!!! I Luke... No tak Lukie. Już od ponad roku jesteśmy razem. Nie wiem jak to się stało... Gdyby nie Nico... Mieliśmy szermierkę. Nico popchnął mnie na Luke'a i powiedział coś w stylu "Na mocy mojej mocy ogłaszam was parą" No i tak wyszło...
Wszędzie są ozdoby. Nie daleko ogniska stoi ogromna, obwieszona różnymi ozdobami choinka.
Czemu nienawidzę świąt? Z powodu tej sztucznej atmosfery, jaka zawsze panuje. Nawet bogowie się na nią silą. W tym roku mają nawet pojawić się na świątecznej kolacji, która jest jutro.
Tak... Grecy obchodzą Święta Bożego Narodzenia. Podobno tego dnia z Chaosu wyłoniły się pierwsze bóstwa. Ani Chejron, ani żaden człowiek spisujący mitologię tego nie napisał (chyba), ale dla mnie to logiczna teoria.
Luke ma teraz jazdę na pegazach. Nico podział się cholera wie gdzie. Państwo Jackson zajmują sie Clementine. Tak... Państwo Jackson.  Pobrali się kilka miesięcy temu i mają córeczkę.
- Szczęśliwa? Masz mojego Luke'a. - usłyszałam za sobą lekko przesłodzony głos. Najpierw pomyślałam, że to Drew, ale ona ma bardziej francuski akcent. Odwróciłam się i zobaczyłam blondynkę z zielonymi oczami.
- Emma? Co ty tu, do cholery robisz? Nie jesteś herosem. Nie możesz tu być.
- Okazało się, że jestem córką Erosa. Jednak mam prawo tu być. I odczep się od M-O-J-E-G-O Luke'a! - powiedziała.
- Nie, nie odczepię się. Jest moim chłopakiem i musisz się z tym pogodzić. A poza tym nie jesteś herosem. Jestem tego pewna. - powiedziałam.
- No dobra... nie jestem półboginią. Ale Chejron powiedział, że mogę tu być. Tak jak mój chłopak. - odezwała się z wyższością. Przewróciłam oczami.
- Skoro masz chłopaka to po co ci Luke? - spytałam marszcząc brwi.
- Bo Luke to Luke. Jego chce każda dziewczyna. Mimo to Kyle też jest cudowny. - powiedziała, zarzuciła włosami i poszła.
- Całe życie z idiotami... - wyszeptałam.
Potem poszłam do Annabeth. Percy powiedział, że idzie do Luke'a.
- Hej! Jak tam Clementine? - zapytałam na wstępie.
- Dobrze. Dziś powiedziała pierwsze słowa!!! - krzyknęła zachwycona. Pisnęłam
- Jakie? - spytałam, gdy już się uspokoiłyśmy.
- Mama i próbowała powiedzieć Glonomóżdżek, ale nie za bardzo jej się udało.
Rozmawiając podeszłyśmy do małej różowej kołyski. Leżała w niej miała dziewczynka. Miała czarne włosy. Pod zamkniętymi powiekami kryły się szare oczy. W połowie Ann, w połowie Percy.
Nie chcąc budzić małej Clementine rozmawiałyśmy szeptem, jednak po jakimś czasie sama się obudziła. Pobawiłyśmy się z nią i mała zaprezentowała mi swoje umiejętności mówienia. Powiedziała mama, tata, też jej się udało, ale Glonomóżdżek juz nie. I powiedziała do mnie ciocia!!! W końcu jestem jej chrzestną. A Luke chrzestnym... Już tłumaczę. W czasie, gdy Clementine się urodziła ja i Luke cholernie się pokłóciliśmy. Ann i Percy myśleli, że do siebie nie wrócimy i dlatego oboje jesteśmy rodzicami chrzestnymi. Ale się mylili...
Kiedy zabrzmiał dźwięk konchy, oznajmujący dwudziestą drugą poszłam do domku. Zastałam tam Nico, Perciego i Adriana szepczących coś między sobą. Na mój widok sie uciszyli. Wzrok mojego brata mówił wszystko. Po pierwsze Emma tu była i chciała mnie ukatrupić, a po drogie coś knuli... Gdy chłopaki poszli Nico wciąż ukradkiem zerkał na mnie i wciąż ledwo powstrzymywał się od śmiechu.
***
Za półgodziny świąteczna kolacja. Z wilgotnymi włosami siedziałam na łóżku z listą rzeczy do zrobienia
Dopilnować, by Nico miał czerwoną koszulę V
Zrobić czerwone pasemka zamiast granatowych V
Kupić prezenty V
Dać prezenty Hermesowi
Czyli jeszcze Hermes...
"Hermesie..."  - nie zdążyłam dokończyć modlitwy wzywającej, bo przeszkodził mi głos z tyłu..
- Kolejna?
Odwróciłam się. Za mną stał wysoki, ciemny blondyn, z niebieskoszarymi oczami, trochę podobny do Luke'a i Adriana. Przede mną stał Hermes, bóg podróżników... W STROJU ŚWIĘTEGO MIKOŁAJA!!!
- Chejron mówił, że mamy cię przyzwać i dawać ci prezenty do rozniesienia. - usprawiedliwiłam się, ledwo powstrzymując śmiech. Na dodatek miał sztuczną brodę...
- Tak, ale mieliście robić to wcześniej. TERAZ JESTEM JUŻ PRZEBRANY W TEN KRETYŃSKI STRÓJ!!! - krzyknął. Teraz już się nie powstrzymałam i zaczęłam się śmiać jak opętana. Bóg spojrzał na mnie z politowaniem.
- No dobra. Dawaj te prezenty. - wymamrotał. Nadal się śmiejąc dałam mu pakunki.
- Nie wyglądasz aż tak źle. Do twarzy ci w tym. - powiedziałam. Hermes westchnął i zniknął.
Usłyszałam pukanie. Po chwili dotarł do mnie głos Ann, Perciego, Thali, Adriana i Luke'a... A właśnie. THALIA JEST Z ADRIANEM!!! Nigdy bym nie pomyślała, że to się kiedyś stanie. Nie przeszkadza mi to. Cieszę, się, że są szczęśliwi.
- Zaraz!!! Macie nie wchodzić!!! - krzyknęłam, wzięłam sukienkę z wieszaka i zniknęłam za drzwiami łazienki. Ubrałam ją, ale nie mogłam dopiąć zamka... jak zawsze... Ułożyłam włosy. Związałam je w koka. Spojrzałam na siebie w lustrze i wyszłam. Przed drzwiami stał Luke.
- Mówiłem, żeby nie wchodził, ale idiota się uparł! - krzyknął Adrian.
Zaśmiałam się.
- Nie mogłem się powstrzymać. - wyszeptał mi do ucha i mnie pocałował. Dyskretnie jeszcze podsunął mi suwak do końca. Wyszłabym z niedopiętą sukienką...
- No dobra. Idziemy? Chejron czeka. I Pan D... - przerwała nam Thalia biorąc Adriana pod rękę. Miała na sobie czarną sukienkę, z czerwonymi ozdobami. Adrian miał czarną koszulę i czerwony krawat. Oboje idealnie do siebie pasowali.
Westchnęłam z rezygnacją, złapałam Luke'a za ramię.
Wyszliśmy z domku. W pawilonie wszystkie stoły złączono w jeden wielki. Porozstawiane były na nim najróżniejsze potrawy. Od razu dorwałam się do kruchych ciasteczek, posypanych grubym cukrem. Mam okazję jeść je raz do roku, więc zawsze korzystam. Wszyscy zaczęli się śmiać. Wzruszyłam ramionami.
- No co? Wiecie jakie one są dobre? - spytałam, jak przełknęłam juz trzecie ciasteczko.
Wszyscy przewrócili oczami. Usiedliśmy do stołu. Chejron wygłosił długą i nudną przemowę. Pan D. cieszył się z wina nalanego do kieliszka. Ten jeden dzień w roku Zeus cofa swoją karę i Dionizos może pić swój ukochany napój. Ja tradycyjnie dorwałam się też do nektaru brzoskwiniowego.
- A teraz... Powitajmy waszych rodziców. Specjalnie dla was przybyli w tym roku na świąteczną kolację! - zakończył centaur. Po chwili pojawili się bogowie.
- A mojemu ojcu nawet nie chciało się przychodzić. - wymamrotał Luke. Zaczęłam się śmiać jak opętana.
- Przyjdzie, nawet w bardziej spektakularny sposób, niż myślisz... Ale najpierw Mikołaj musi roznieść prezenty. - powiedziałam jak już trochę się uspokoiłam.
- Czemu ty prawie zawsze masz racje? - usłyszałam za sobą. Odwróciłam się i zobaczyłam boga podróżników. Nadal w stroju Mikołaja. Znów zaczęłam się śmiać, ale tym razem dołączyła do mnie reszta. - No dobra. Spokój. Zaczynamy od najmłodszych... Percy...
- Ej, czemu ja jestem najmłodszy?! - oburzył się syn Posejdona.
- Ann, ma urodziny w lipcu, ja w czerwcu, a ty w sierpniu. A Luke, Adrian i Thalia to dwa różne roczniki. Więc jesteś najmłodszy, Perseuszu Auguście Jacksonie - wytłumaczyłam. Spojrzał na mnie ze złością, ale nic nie odpowiedział.
- August, był moim pomysłem. - wyszeptał Luke. Uśmiechnęłam się do niego słodko i spojrzałam wyczekująco na Hermesa.
- Tak... Dla Perciego.... Będzie to - podał mu paczuszkę - to, to, to i to. - skończył. Percy był teraz obładowany prezentami. Ostatni największy położył na podłodze.
- Od kogo to? - spytał i sięgnął po kartkę dołączoną do prezentu, ale było tam napisane tylko "Dla Perciego..." delikatnym pismem, pisanym różowym brokatowym długopisem. Zamiast kropek były serduszka. Percy odwinął zielonkawe wstążki i z pudełka wyskoczyła Sandy, w stroju syrenki.
- Wesołych Świąt, Persiaku ty mój!!! - krzyknęła i rzuciła się na niego.
- Sandy, czy ciebie do reszty pogięło?! - wrzasnęła Annabeth ściągając blondynkę z leżącego na ziemi swojego męża. Ona spojrzała się na nią niewinnie.
- Nic... to był po prostu prezent... - wyszeptała.
- Eh... Idź stąd. - nakazała Ann. Sandy pośpiesznie uciekła potykając się o swój rybi ogon.
- No dobra... to był najdziwniejszy prezent jaki dostałem...
- Teraz Annabeth. To jest dla ciebie, to, to i to. Monica... dla ciebie jest to, to, to, to, to i to. Thalia... ten, ten, ten, ten, ten. Luke... to, to, to, to i to. - przy dawaniu ostatniego prezentu zaczął się śmiać, ale po chwili się uspokoił - Adrian... ten jest dla ciebie, i ten, i ten i ten. Wszystkie? Eee... Tak. Wesołych świąt i takie tam. Hohoho... - powiedział ironicznie, rozdał nam prezenty i zniknął.
- Czy on był w stroju Mikołaja? - spytał powoli Adrian. Pokiwałam głową.
- No dobra!!! Co macie? Ja mam tak... - wzięłam się za rozpakowywanie pierwszego prezentu. Był w nim strój kąpielowy... Zimą? Leżała tam jeszcze karteczka "Będziesz w tym wyglądać cudownie, kochanie - K"
- Czy go do reszty pogięło? - wysyczałam ze złością. Luke wyrwał mi liścik z ręki, przeczytał i podarł.
- Gdzie jest ten idiota? - warknął. Przed nami pojawił się wysoki blondyn. Może nie aż taki wysoki. Był tylko kilka centymetrów wyższy ode mnie. Gdybym nie miała obcasów... Tak to ja byłam niewiele wyższa.
- Czego chcesz od mojego syna?
Luke spojrzał na niego jak na dziecko. Apollo był niższy o jakieś dwanaście/trzynaście centymetrów od syna Hermesa.
- Luke, jako twój psycholog zabraniam ci iść stłuc Kyle'a.
- Ty znowu zaczynasz z tym psychologiem? - spytał patrząc na niego z politowaniem. Luke był niższy od Adriana o jakieś dwa centymetry, ale było to prawie nie widoczne.
- Nie... Zabraniam ci iść stłuc go samemu. Idę z tobą! - zawołał z głupim uśmiechem.
Ja i Thalia stanęłyśmy przed nimi.
- Żaden nie idzie. Luke zostajesz tu, albo zwołam Emmę i ona się tobą zajmie, a ja idę "pogadać" - nakreśliłam w powietrzu cudzysłów - z Kylem. - powiedziałam i poszłam w stronę, gdzie było najwięcej dzieci Apollina. Kyle od razu pojawił sie przede mną.
- I jak ci się podobał prezent, skarbie? - zapytał z głupim uśmiechem.
- Do końca się pogięło, prawda?! Zrozum... Ja. Mam. Chłopaka. - wycedziłam - Nie jesteś nim ty, a poza tym... - spojrzałam na metkę w stroju - Nie mój rozmiar... - uśmiechnęłam się wrednie i poszłam.
- Ona nie może być z nim! Czemu ty na pozwalasz?! - usłyszałam głos. Był niski i trochę chrapliwy.
- Czemu? Bo był zdrajcą? Odpokutował to co zrobił! Ma prawo mieć dziewczynę! - krzyknął inny męski głos. Zdecydowanie młodszy od tego poprzedniego.
- Niech sobie ma dziewczynę! Ale niech nie będzie nią moja córka!!! - warknął ten chrapliwy.
- Ej, ej, ej!!! Spokój - wkroczył damski głos, z francuskim akcentem - Przepraszam Hadesie, ale zgadzam się z Hermesem. On ma prawo mieć dziewczynę i tylko twoja córka się na nią nadaje. Ty nie widzisz tego tak jak ja. Oni są ze sobą szczęśliwi.
Hades... Hermes... Czy mój ojciec kłóci się z ojcem Luke'a? O to, że ja nie mogę być dziewczyną Luke'a? A Afrodyta broni boga podróżników?
- Afrodyto... Rozumiem, ale hańbą dla mnie jest to, że moja jedyna córka, jest z zdrajcą!!! - krzyknął chrapliwy głos... mój ojciec... Pokręciłam ze smutkiem głową. Mój własny ojciec, nie chce bym była szczęśliwa... Może coś ominęłam. Pobiegłam do moich przyjaciół i na wstępie od razu pocałowałam Luke'a. Po chwili odsunął się ode mnie.
- Hej... a to za co? - spytał z łobuzerskim uśmiechem.
- Mój ojciec... Ech zabije drania...
- Rozumiem, że ja nazywam ojca draniem i idiotą, ale od kiedy ty to robisz?
- Powiedział, że hańbą dla niego jest to, że jestem ze zdrajcą... - przewróciłam oczami. Luke po prostu mnie pocałował. Wiem, że miał gdzieś zdanie mojego ojca. Ale ja nie do końca...
Nagle usłyszeliśmy odgłosy bójki. Podeszliśmy tam. Czy to mój ojciec bije sie z Hermesem? Wybuchłam śmiechem. Afrodyta próbowała ich powstrzymać. W końcu uznała, że to bezcelowe. Podeszłam do ojca, odciągnęłam go od Hermesa i najprościej w świecie uderzyłam w twarz.
- A to za bójkę z Hermesem i za to, że Luke ci nie pasuje. Kocham cię, tatko. - powiedziałam ze słodkim uśmiechem.
Wstałam i podeszłam do Luke'a. Ojciec odprowadził mnie zdziwionym wzrokiem. Syn Hermesa złapał mnie w talii i poszliśmy w stronę stolika, gdzie zostawiliśmy prezenty. Usiadłam na ławie.
- Co dostałeś? - spytałam machając nogami.
- Dwóch jeszcze nie wypakowałem. Ale od Ann i Thali wodę kolońską z napisem "Moni lubi ten zapach"
Zaśmiałam się. Z tłumu usłyszałam krzyk :
- Monica, zaraz komuś oczy wydłubiesz tymi szpilkami!!!
Znów zaczęłam się śmiać i spojrzałam na moje pięciocentymetrowe obcasy.
- Oj tam, oj tam! - odkrzyknęłam. Potem spojrzałam na Luke'a i kontynuowałam - Mi dały perfumy, z listem "Luke'owi się spodoba" One są zdolne o wszystkiego. - powiedziałam. Luke się zaśmiał. Wspominałam, że kocham jego śmiech? Tak jak uśmiech i oczy... No całego!!!
- Tak... Od mojego głupiego brata i Perciego - kontynuował i podniósł długie pasmo materiału - Nie wiem do końca co to jest.
Znów się zaśmiałam.
- To - wzięłam od niego "pasek materiału" - jest krawat, geniuszu. Wiesz... Wiąże się go wokół szyi pod kołnierzem i wtedy się tak elegancko wygląda. - wytłumaczyłam i spróbowałam mu go zawiązać, ale przyciągnął mnie bliżej i pocałował.
- Cicho... - wyszeptał, kiedy już mnie puścił - A od Hermesa... - otworzył zielone pudełko. Na wierzchu leżał plakat z kolesiem w dziwnej czarnej masce i jakimś szatynem w czymś białym. Markerem było napisane "Luke' I am your father" - Idiota dał mi całą kolekcję Gwiezdnych wojen i plakat z Darth Vader'em i Luke'm Skywalker'em i zacytował Vadera pisząc "Luke, I am your father"
Zaczęłam się śmiać. Po raz kolejny.

- A widziałeś chociaż Gwiezdne wojny? Chociaż, gdybyś nie widział, nie znałbyś tych imion, i tego cytatu. Przyznaj się. Jesteś wielkim fanem Gwiezdnych wojen, prawda? - wybełkotałam przez śmiech.
- Tak, jasne. Ale gdybyś ty tam zagrała, to oglądałbym to miliony razy... - wyszeptał mi na ucho - No dobra, ale co ty dostałaś?
- Najpierw rozpakuj pozostałe prezenty. - postawiłam warunek. Westchnął. Otworzył nieduży niebieski pakunek. W środku leżała skórzana bransoletka, związywana sznurkami i wysadzana nitami. - I jak? Załóż... Proszę... - spojrzałam na niego oczami szczeniaczka. On tylko się zaśmiał i mnie pocałował.
- Dziękuję. - wyszeptał mi na ucho i od razu ją założył - Teraz ty.
- Jeszcze jeden prezent. Od kogo on w ogóle jest? - spytałam. Wziął w ręce czerwony pakuneczek.
Otworzył go. W środku leżał... smoczek? Spojrzałam na niego dziwnie. Wyjął karteczkę leżącą pod spodem.

- To dla naszego dziecka. Kocham cię Lukie. Podpisane Drew. - przeczytał na głos - Zabije ją.
Zgniótł papier w ręku, podszedł go ogniska i wrzucił pakunek do ognia.
Podeszła do niego Drew.
- I jak ci się podobał prezent, Lukie? - spytała z słodkim, niewinnym uśmieszkiem.
- Naprawdę już zwariowałaś. Nie byłem, nie jestem i nie będę twoim chłopakiem. Wbij to sobie to tej pustej głowy. - powiedział i gdy pakunek spłonął wrócił do mnie.- Teraz twoja kolej. Otworzyłem wszystkie prezenty.

- No dobrze... Co dostałam od Kyle'a, Thali i Ann wiesz. Od Perciego i Adriana... - wyciągnęłam ręce po średniej wielkości pudełko i je otworzyłam - Książki... Całą serię... - zamknęłam pudełko. Otworzyłam inne - To od ojca... Płyty!!! Bogowie... Ojciec dał mi moje wymarzone płyty. Ciotka nigdy nie chciała mi ich kupić... - krzyknęłam. Dostałam od ojca wymarzone płyty!!!
- Spokojnie... Został jeszcze jeden. - powiedział z uśmiechem.
- Dwa. Jeszcze od Nico... - przerwałam mu. Wzięłam mały wątły pakunek. Rozdarłam papier ozdobny. W środku była ulotka... Najlepszego salonu tatuaży na Manhattanie. A pod nią... Bon na darmowy tatuaż, dowolnej wielkości!!!  - Na Hadesa... Kocham mojego brata... - spojrzałam na Luke'a - No dobrze... już otwieram twój prezent.
- O tak... - usłyszeliśmy krzyk. Odwróciliśmy się w tamtą stronę i zobaczyłyśmy... Herę, Afrodytę i... Atenę?! Trzy boginie tańczyły na stole, rozwalając wszystko dookoła.
- A to nie miała być zwyczajna świąteczna kolacja? - jęknęłam.
- Tak. Miała być... - odpowiedział mi Luke - Ann powinna się wstydzić za matkę... Afrodyta jeszcze rozumiem, ale Atena...
Inni bogowie skandowali ich imiona. Pokręciłam ze zrezygnowaniem głową. Wśród skandujących bogów był też mój ojciec.
- Choć stąd. Proszę... - wyszeptałam.
Luke złapał mnie za rękę i pociągnął mnie w stronę jeziora. Doszliśmy do miejsca, gdzie rosło duże drzewo. Dosłownie nad nami zwisała jemioła. Spojrzałam na nią.- Na co czekacie? - spytała Ann wychodząc zza drzewa z Percym i Adrianem. Na drzewie siedziała Thalia.
Luke przewrócił oczami, ale położył ręce na mojej tali, przyciągnął mnie do siebie i pocałował. Kiedy się odsunęliśmy od siebie, Adrian krzyknął :- Miałeś zrobić coś jeszcze. Nie pamiętasz?
Luke się uśmiechnął.
- Monico... Wiesz, że cię kocham od momentu, kiedy się spotkaliśmy i dziś chciałem się ciebie zapytać, czy... Sięgnął do kieszeni, klęknął... Wyjął małe pudełeczko.- Wyjdziesz za mnie? - dokończył...Zakryłam rękoma usta... Po chwili poczułam na nich moje łzy... Cofnęłam się dwa kroki. Luke w tym czasie wstał z miną osoby, której odebrano całą nadzieję... Podbiegłam do niego i rzuciłam mu się na szyję.- Tak!!! Oczywiście, że tak!!! - krzyknęłam przez łzy, do jego ramienia. Delikatnie mnie od siebie odsunął i pocałował. W tym czasie włożył mi na serdeczny palec prawej ręki pierścionek. Zapomniałam, że mamy widownie, dopóki wszyscy nie zaczęli klaskać.
Czy właśnie oświadczył mi się Luke? Ten Luke? Mam wrażenie, że to sen.
Kiedy wreszcie odsunęliśmy się od siebie, Luke wymownie spojrzał na brata.- Ty chyba też miałeś plany na dziś, prawda?
Adrian wziął głęboki wdech i... uklęknął przed Thalią... Nie słuchałam, co mówił. Usłyszałam tylko głośnie "tak" Thali. Chyba nawet głośniejsze niż moje.Potem wróciliśmy do wszystkich.To były najcudowniejsze święta w moim życiu...

____________________________________________________

Tęskniliście za Emmą, Kylem i Drew? I za Augustem? Doczekaliście jeszcze dziecka Ann i Persiaka :) 

TAK WIĘC ŻYCZĘ WAM WESOŁYCH ŚWIĄT!!!
Nich Bogowie Wam sprzyjają!!!
Dużo miłości od Afrodyty
Weny i olśnień od Apollina
Dużo prezentów od Hermesa (Mikołaja)
Picolo na Sylwestra od Dionizosa

Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego Roku!!!
Życzy Wam Laciata <3
P.S KOCHAM WAS!!! Za to że jesteście i komentujecie!!! Dziękuję i po raz kolejny Życzę wam Wesołych Świąt!!!

sobota, 21 grudnia 2013

Rozdział 21 - "Nie odpowiedział mi nic, tylko..."

[Po długiej... długiej walce. Udało nam się ją pokonać. W sensie oni ją pokonali, a ja jednym zbędnym ruchem wykończyłam ją do końca. ]

Zdążyła mi jeszcze podciąć nogi. Upadłam. Próbowałam wstać, ale na darmo. Czułam przeszywający w prawej nodze. Najwidoczniej ją złamałam. Pokłusował do nas Chejron. Wsadzili ciało córki Aresa na grzbiet centaura i pognał do Wielkiego Domu. Powiedział, że spotkamy się za półgodziny. (Nie zauważył, że nie mogę wstać... ) W tym czasie mamy ogarnąć martwe ciała, których Clarisse się pozbyła.
Adrian podszedł do ciała dziewczyny, leżącej na brzuchu. Odwrócił ją... i zamarł. Przed nim leżało martwe ciało córki Demeter, Alice. Dziewczyny, która mu się strasznie podobała i wracając prawie cały czas o niej gadał. Rzucił miecz, cholera wie gdzie i pobiegł, też cholera wie gdzie. W półgodziny ułożyli ciała w rzędzie. Poległo równo sześć osób. Dwójka od Demeter, dwóch od Hefajstosa, jeden od Hermesa i jedna od Ateny, Lily... dziewczyna Nico. Nie znałam nikogo z nich, oprócz Alice i Lily... Każdy parzył na mnie jak na zdrajcę. Nie ruszyłam się nawet o milimetr żeby pomóc z ciałami. Zabiłam Clarisse, siedzę jak księżniczka i patrzę jak oni wykonują brudną robotę. Chejron zawołał na zebranie.
- Nawet na zebranie się nie wybierasz? No tak. Przecież jesteś tak cudowna, że nie musisz odpowiadać za to, że ją zabiłaś. - wysyczał z jadem średniego wzrostu szatyn. Podejrzewam, że od Hermesa.
- Odwal się, Chris. - powiedział Luke, omijając go i podchodząc do mnie - Nic ci nie jest?
- Gdyby nic mi nie było to bym pomagała. - szepnęłam z jadem. Potem uświadomiłam sobie, że to przecież Luke. Od którego wymuszałam bycie dla mnie miłym. Przydałoby się też być miłą. - Przepraszam... Noga mnie strasznie boli. Nie mogę wstać...
- Tak, jasne. Udajesz, by cię na rękach nosili. - powiedział Chris używając takiego samego tonu co wcześniej.
- Powiedziałem odwal się. - warknął Luke spoglądając na niego przez ramię. Miałam maleńkie wrażenie, że jego oczy błysnęły złotem. Chris zdawał sie przestraszyć i posyłając mi wrogie spojrzenie i odszedł w stronę jeziora.
- Twoje oczy... - szepnęłam. Nadal lekko błyszczały złotem. - One... Są złote...
Luke lekko się uśmiechnął.
- Czasem jak się na kogoś wkurzę, to błyszczą na złoto. Jakaś część nienawiści Kronosa nadal we mnie jest. Ale to nic. Chodź. Trzeba iść na zebranie.
Syn Hermesa pomógł mi wstać, po czym wziął mnie na ręce. Kiedy weszliśmy do sali gier przywitali nas zdziwionym spojrzeniem. Powiedziałam Chejronowi co się stało z moją nogą. Luke posadził mnie na stole, a Chejron zaczął opatrywać moją nogę.
 Przy stole do pin-ponga zebrali się Travis i Connor Hood, ktoś od Hefajstosa, jakaś dziewczyna od Demeter, Luke, Percy, Ann i jakiś chłopak od Aresa.
- Clarisse nie żyje. Dużo obozowiczów jest rannych. Zwołałem tu tylko grupowych poległych. Opowiedzcie co się stało. Nie całą misję, tego dowiem się później. Od momentu, gdy Clarisse zaczęła się dziwnie zachowywać.
Ann podjęła opowieść. Opowiadała o wszystkim. Jak się zachowywała w samochodzie, o naszej kłótni.
- Więc to przez ciebie weszła do Obozu?! - krzyknęła dziewczyna od Demeter.
Pokiwałam niechętnie głową.
Chejron zaprosił resztę grupowych i opowiedzieliśmy misję.
- Chwila... Skoro "świętą osobą" dla Hermesa, była jego matka. To czy Hermes nie oszaleje? - zapytał syn Aresa, wskazując na Luke'a.
- Nie. Po śmierci takiej osoby, "świętość" przelewa się na rzecz najbardziej związaną z nią. - wytłumaczył centaur.
Po jeszcze kilkunastominutowej rozmowie Chejron wyprosił wszystkich, z wyjątkiem mnie. Przeniósł mnie na grzbiecie do części szpitalnej, bo dopiero tam mógł wszystko dokładnie obejrzeć i opatrzyć.
- Może boleć. Musze do końca nastawić kość. - powiedział.
Nie zdążyłam nawet zareagować, gdy on złapał moją nogę i mocno szarpnął. Krzyknęłam. Po chwili bólu ulżyło mi. Chejron posmarował mi czymś miejsce, gdzie najbardziej bolało, poczym owinął mi całą nogę watą. Gdy już to zrobił wyjął z miski z wodą biały, gruby rulon. Zaczął owijać nim watę. Później następnym i następnym i chyba jeszcze jednym. Po kilku minutach białe coś, czym miałam owiniętą nogę wyschło. Po chwili odkryłam, że to gips.
- No dobra. Nektar i Ambrozja niewiele pomogą, więc będziesz musiała się trochę z tym pomęczyć. - powiedział i podał mi kule.
- Ech... Przeżyje... - wymamrotałam i wstałam. Jak dobrze, że mam praktykę w chodzeniu u kulach. Kiedyś na W-F'ie jakaś jędza mnie popchnęła, tak, że potknęłam się o turlającą się piłkę i skręciłam kostkę.  Wyszłam z Wielkiego Domu. Czekała na mnie Ann.
- Żyjesz? - zapytała z troską.
Pokiwałam głową i zaczęłyśmy iść w stronę domku nr 13. Rozmawiałyśmy na różne tematy. Nigdy nam się nie skończą... Każdy obozowicz patrzył na mnie ze wstrętem. Weszłyśmy do domku. Nico siedział skulony na swoim łóżku. Przywitałyśmy się i usiadłyśmy na moim. Wyjęłam z torby misia od Hermesa i trzymałam go w rękach rozmawiając z Annabeth. Chejron odwołał ognisko i o 22, Ann musiała wracać do siebie. Nico nie odezwał się ani słowem. Cały czas mnie ignorował.
- Podsłuchiwałeś naradę i jesteś na mnie wściekły, że to przeze mnie weszła do obozu, a nie straciła przytomność poza granicami, by Chejron mógł ją przesłuchać przywiązaną, niegroźną... i zabiła Lily, tak? - zapytałam. Pokiwał głową i schował się pod kołdrą. Westchnęłam i sama położyłam się spać. (przytulając misia. Zaczęłam kochać tą maskotkę) Na szczęście nic mi sie nie śniło.
Następnego dnia miałam tylko obserwować lekcje. Udział brałam tylko w mitologii i grece. Na śniadaniu wszyscy szeptali między sobą. Tak samo na obiedzie.
Jest czas wolny. Obozowicze wałęsają się wszędzie. Ja siedzę na plaży, na jednej z przybrzeżnych skał. Ma taki fajny kształt, i jeżeli na się coś na czym można usiąść to jest to najlepsze miejsce, na uboczu, piękny widok na zatokę i na zachód słońca... Popijałam małymi łyczkami Nektar, który dał mi Chejron. Na plażę weszła para. Śmiali się, całowali. Zauważyli mnie i uciekli w drugą stronę. Tak każdy, kto mnie mija. Nico mnie ignoruje. Adrian tak samo. Cały domek Aresa chce mnie zabić. Super... Pewno już wszystko zostało rozgłoszone. Każdy wie o tym co zrobiłam, ale... Skąd mogłam wiedzieć, że będzie próbowała wszystkich pozabijać? Gdyby można było jakoś przeprosić... Zrobić coś, co sprawiłoby, że było by lepiej... Tylko nic mi nie przychodzi do głowy...
Położyłam się z westchnieniem.
- To uczucie jest straszne, prawda? - zapytał Luke, siadając obok mnie.
- Tak... Nawet sobie nie wyobrażam, co miałeś ty, gdy tu wróciłeś...  - przerwałam - Tak!! To jest to!!! - krzyknęłam po chwili, gwałtownie się podniosłam i prawie ześlizgnęłam z kamienia, gdyby Luke mnie nie złapał.
- Naprawdę... Zawsze, to ja cię ratuję... - powiedział kręcąc głową.
- Tak, wiem... Ironia... Ale ja się cieszę!!! Wiem jak mogę sprawić, by mi wybaczyli!!! Pójdę do ojca i poproszę o wskrzeszenie wszystkich poległych. Albo większości... albo kilku osób... Nie wiem!!! - krzyknęłam i chciałam zeskoczyć z kamienia, ale Luke znów mnie złapał. Spojrzałam na niego zdziwiona, a on tylko pokazał ręką na moją nogę.
- O... Zapomniałam... - wyszeptałam - Pomożesz... mi zejść?
- Jasne... Ale do Podziemia nie idziesz. - powiedział stanowczo i zszedł z kamienia. Ja przesunęłam się na skraj tak, by Luke'owi łatwo było mnie złapać.
- Czemu? - spytałam, gdy już siedziałam na skraju.
- Z tą nogą? Powodzenia. A po za tym sama tam nie pójdziesz, nie pozwolę... - zaciął się - Chejron ci nie pozwoli.
Spojrzałam na niego podejrzliwie.
- Chejron mi nie pozwoli, czy TY mi nie pozwolisz? - zapytałam i odepchnęłam się od kamienia. Spadłam wprost w jego ramiona... Zakręciło mi się w głowie od jego zapachu... Afrodyto... Naprawdę? Wiem, że przez pomyłkę byłam wzięta za twoją córkę, ale... no czemu?  wyszeptałam w myślach.
- I ja i Chejron. - wyszeptał mi do ucha.
Zarumieniłam się i próbowałam się od niego odsunąć. Mimo, że każda moja komórka chciała znów go przytulić. Oczywiście zapomniałam o nodze. Również oczywistą rzeczą jest, że się zachwiałam i upadałabym, gdyby nie złapał mnie Luke. Zaśmiał się i pomógł mi przywrócić równowagę. 
- Idziemy? - zapytałam z nadzieją - Chcę pogadać z Chejronem. A poza tym... MUSZĘ iść sama, bo Nico ze mną nie pójdzie, a nikogo innego Charon nie przewiezie, jeżeli nie jest martwy.
Luke nic nie powiedział, tylko złapał mnie w pasie i pomógł przejść przez piasek. Po drodze wziął jeszcze moje kule. Kiedy stanęliśmy na trawie nie puścił mnie. Nadal stał z rękami na mojej tali. Chciałam się odsunąć, ale mi nie pozwolił.
- Luke... - zaczęłam cicho. Nie mogłam oderwać wzrok od jego oczu. Mimo to chciałam się odsunąć. Było mi strasznie głupio, że musiał mi pomagać. Wiem, że gdybym się odsunęła runęłabym na ziemię, ale może udałoby mi się utrzymać równowagę i sięgnąć po kule.
Nie odpowiedział mi nic, tylko mnie pocałował.
_________________
Oto jest dwudziesty pierwszy rozdział.
To obiecane trzy strony.
Do buta, a nawet wcześniej dostałam od Mikołaja taki piękny prezent. Więc by móc zrobić z tym prezentem to co z tym prezentem zrobić trzeba proszę was, żebyście w tym tygodniu zaglądali tu codziennie. (Brzmi to jak żebrane o wejścia, czym obiecuję nie jest)
Ale skoro o żebraniu mowa... Pod poprzednimi rozdziałami było 16 i 26 komentarzy, a pod ostatnim ? Osiem. Sześć nie licząc moich. Co się stało? Kiedyś było Was więcej.
Dlatego rozdział dedykuję Weronice Lynch, Bielanie, Arum Argentum i Daughter of the Moon. Dziękuję Wam <3
Nie zanudzam
Laciata <3
Jeśli czytasz to skomentuj!!!
P.S Muszę się wam pochwalić. W regionie gdzie mieszkam jest drukowany kwartalnik "Prowincja" i w ostatnim numerze (14) ZOSTAŁO WYDRUKOWANE MOJE OPOWIADANIE!!!
Laciata wkracza na ścieżkę drukowania opowiadań. Chociaż na tym pewno się skończy, bo inne moje opowiadania są o Percym, Naruto i Schugo Chara, (dwóch ostatnich już nie piszę)

sobota, 14 grudnia 2013

Rozdział 20 - "Weszliśmy do Obozu, od razu nas dopadli"

Później odkryliśmy że jedna osoba musi siedzieć w bagażniku... W kabinie nie było dość miejsca, byśmy pomieścili się w szóstkę, a Adrian miał dość duży bagażnik i tą płachtę przykrywającą jego zawartość, dało się wsunąć. Ann odpada z wiadomych powodów. Luke, Adrian i Clarisse się nie zmieszczą. Percy jeszcze jakoś wjedzie. Ja albo on. Ktoś zaproponował, żebym ja albo Ann usiadły na kolanach, któregoś z chłopaków, ale obie odmówiłyśmy. Tak byłoby niewygodnie dla obu stron. Przynajmniej przez większość drogi. W końcu po kłótniach, czy ja czy Percy mam wylądować w bagażniku, sama zgłosiłam się na ochotniczkę. Chociaż zaryzykowałam naruszeniem opatrunku. Kiedy już się wygodnie tam ułożyłam (a plaster mi nie przeszkadzał) a reszta jeszcze nie weszła do samochodu podszedł do mnie Luke i usiadł na skraju, tuż obok moich nóg.
- I po co się zgłaszałaś? Teraz skazujesz mnie na tą dwójkę, siedzącą obok siebie. - powiedział z lekkim uśmiechem. Jak ja kocham jego uśmiech...
- Myślisz, że po co to zrobiłam. Percy by rozpaczał, że on chce siedzieć obok Ann, a nie za nią. - odpowiedziałam wzruszając ramionami - Ał... - jęknęłam. Naruszyłam opatrunek! Cholera...
Luke spojrzał na mnie zdziwionym i lekko zmartwionym wzrokiem.
- Nic mi nie jest... To tylko... - szukałam odpowiedniego słowa - Opatrunek.
- Jaki opatrunek? Gdzie ty byłaś? - pytał. W jego głosie chyba naprawdę słyszałam nutkę zmartwienia.
- U kolegi... -zaczęłam. Westchnęłam i skończyłam : - Tatuażysty...
Spojrzał na mnie dziwnie.
- Czy ty zrobiłaś sobie tatuaż? - powiedział. Pokiwałam głową.
- Tak. Z resztą drugi. Jeden już mam. I to od dawna.
Nie zdążył mi opowiedzieć, bo Adrian zawołał wszystkich do samochodu i wszyscy usiedli. Luke jeszcze uprzednio zamknął klapę bagażnika. Tak trochę ciemnawo się zrobiło... Ruszyliśmy w drogę. Clarisse o dziwo nie siedziała cicho jak wcześniej, tylko rozmawiała z Adrianem, czasem zagadując do Perciego, Luke'a albo Ann. I nie zwracała się do nich po nazwisku jak zawsze, tylko po imieniu.
- Nie wiem , co się z nią stało ale to nie jest normalne. - szepnęłam do osób z tyłu. Każdy się ze mną zgodził. Trochę jeszcze pogadaliśmy między sobą. W między czasie wypakowałam prezent od Hermesa. Był tam pluszowy miś! Czy ja wyglądam na dziecko? Ale to jest Hermes. Miał kremowe futerko, czarną koszulkę z kogo mojego ulubionego zespołu i bransoletkę z ćwiekami na łapce. Zakryłam ręką usta by nie wybuchnąć śmiechem. Zniżyłam się do pozycji bardziej leżącej, przytuliłam misia i zasnęłam.
Obudziłam się jak już dojechaliśmy do Obozu. Wszyscy zebraliśmy się w kółku (wyłączając Clarisse) i zaczęliśmy szeptać między sobą, czy zabić tą podróbkę Clarisse na miejscu, albo najpierw ją przesłuchać, a potem zabić. Ja byłam za wpuszczeniem jej do obozu i zostawieniem jej Chejronowi. W końcu wyszło na moje. Weszliśmy do Obozu, od razu nas dopadli. Zaczęliśmy iść w stronę Wielkiego Domu, z eskortą oczywiście. W połowie drogi Clarisse zaczęła się dziwnie śmiać i atakować wszystkich dookoła. Ci co właśnie wrócili z osobistego treningu, odpowiedzi kontratakiem. Nasza czwórka (bez Ann oczywiście) również zaczęła atakować.
Po długiej... długiej walce, udało nam się ją pokonać. W sensie oni ją pokonali, a ja jednym (zbędnym) ruchem wykończyłam ją do końca.
______________
Oto jest dwudziesty rozdział. Tak ja też Was kocham. (http://www.youtube.com/watch?v=eM0I1IbIor0 1:05) Nie dość, że krótki, to jeszcze zabiłam Clarisse.
Przepraszam za błędy.
Rozdział jest dla (jak ja kocham dedytki) Weroniki Lynch, której powinniście dziękować. Specjalnie weszła dwa razy, żeby dobiło się do 3000, bo powiedziałam, że dopóki nie będzie trzech tysiaków nie dodam rozdziału. :) 
Również jest dla Bielany. To dzięki Tobie Moni dostała misia :)
I ostatnia dedykacja jest dla osoby do której przyjdę w nieznanym dniu i godzinie i ją uduszę. Oczywiście Lelanna, że do Ciebie :) Przekaż Marii, że ją też "odwiedzę" 
Jak pod poprzednim rozdziałem informuję Was, że MONI I LUKE NIEDŁUGO BĘDĄ RAZEM!!! Jeszcze w tym roku. <3
I jako wynagrodzenie za tylko ponad 500 słów... Zdjęcia znalezione przeze mnie w mrocznych czeluściach internetu i przerobione przez Werę :)
nr. 1, ten tekst jest akurat moim pomysłem :)

nr 2

nr 3.

nr 4  Jake ma wielki talent :)

nr 5. przewijać POWOLI

nr 6

nr 7.

i... ostatnie moje ulubione :D Przed Wami... 

To już jest koniec. Nie ma już nic. Jestem wolna. Mogę iść :)
Nie zanudzam
Laciata <3

sobota, 7 grudnia 2013

Rozdział 19 - "- ...Moni... Kim jest ten chłopak...?"

[Po chwili dogoniła nas Afrodyta.]
- Dziewczyny, zatrzymam was na chwileczkę. - powiedziała. Każda z nas zatrzymała się i czekała na to co powie bogini miłości. Luke, Percy i Adrian również się zatrzymali - Wy nie. Idźcie sobie. Może później do was zajrzę.  - odprawiła ich machnięciem ręki. W ociąganiem odeszli od nas na tyle daleko, by nas nie słyszeć. Percy co chwila wysyłał tęskne spojrzenia w stronę Ann. Ja miałam wrażenie, że któryś mnie obserwuje.
- No dobra. Czego chcesz? - zapytała Annabeth krzyżując ramiona na piersi.
- Chciałam ci szczere pogratulować. Mam przeczucie, a dokładniej pewność, że będziecie razem szczęśliwi. - powiedziała z szerokim uśmiechem.
- Wcześniej mi mówiłaś coś innego odnośnie mojego życia miłosnego. - warknęła córka Ateny.
- Żartowałam - machnęła lekceważąco ręką - Tak ślicznie wyglądasz razem z Percym, że nie miałam serca tego zmieniać. A ty Clarisse? Jak ci się układa z tym synem Hermesa... jak on miał? A Chris! Dziwię się, że taka dziewczyna jak ty jest z byłym zdrajcą. Chociaż Luke był gorszy... Ale tobie, Monico, się nie dziwię. Jest podobny do ojca, a według mojego rankingu bogów Hermes jest na drugim miejscu ex aequo z Apollinem. nie dziwię się, że ci się podoba. Na twoim miejscu też bym się zakochała w Luke'u. - mówiła z wielkim przejęciem. W jednym się muszę zgodzić : Luke naprawdę przypomina ojca. Oczy, kolor włosów, tylko jest delikatna różnica odcieni, (tak Hermes jest blondynem, ciemnym, ale blondynem).
Wszystkie patrzyłyśmy się na nią jak na córkę Artemidy. Nie spodziewałyśmy się takich słów od Afrodyty. Żadna jej nie odpowiedziała.
- No dobrze. Ja muszę lecieć. Pa, pa. Powodzenia z chłopakami. - puściła nam oko i pobiegła w stronę Panteonu. Chociaż nie tyle co pobiegła. Biegła w taki sposób, że wyglądała jakby leciała. Dołączyłyśmy do chłopaków. Weszliśmy do windy i zjechaliśmy na dół. Na dworze już się ściemniało. Tak długo byliśmy na Olimpie?

Adrian zadzwonił do kogoś i powiedział, że mamy zaczekać. Po kilku minutach zatrzymał sie przy nas czarny samochód. Wysiadł z niego średniego wzrostu szatyn, z zarzuconą na prawą stronę grzywką. Mimo półmroku miał słoneczne okulary. Ubrany był w koszulkę z palmami na plaży podczas zachodu i z napisem Miami, jasne jeansy i białe adidasy. Zamienili kilka zdań i szatyn oddał Adrianowi kluczyki. Ann i Percy poprosili o chwilkę i gdzieś zniknęli, Luke podszedł do brata i zaczęli gadać. Ja oparłam się o ścianę i zaczęłam grzebać w telefonie. Hekate tak pokombinowała, że półbogowie mogą mieć telefony. Większość i tak ich nie ma, ale mi został mój dawny telefon.
Skupiłam się na jakieś grze, gdy podszedł do mnie ten chłopak. Oparł się ręką o ścianę obok mojej głowy i nasunął okulary na czoło, podnosząc przy tym grzywkę, która po chwili stopniowo zaczęła opadać. Nadal nie podniosłam wzroku znad telefonu.
- Cześć, piękna. Jestem David. A tobie jakie anielskie imię nadano w Niebie? - powiedział z (według każdej dziewczyny, która by go zobaczyła) słodkim uśmiechem. Podniosłam wzrok i zlustrowałam go wzrokiem, jak on chwilę temu mnie.
- Nie w Niebie, ale raczej w Piekle. I zwykle nazywają mnie Scared. - odparłam i znów skierowałam wzrok na telefon. - Mój Pou jest głodny... Trzeba go nakarmić
Spojrzał na mnie przez chwilę z politowaniem, ale po sekundzie wrócił do poprzedniej mimiki twarzy.
- Scared? Ciekawe... Nie wiem jak można się bać takiej pięknej dziewczyny? Chociaż twoje oczy są przerażająco piękne... jak ty sama - wyszeptał i przybliżył się do mnie.
- Czy nadal będę taka "przerażająco piękna" jak ci powiem, że mam chłopaka? I to tysiąc razy lepszego od ciebie. - zapytałam odsuwając go od siebie. Tak potrząsnął głową, że okulary spadły mu na czubek nosa i patrzył na mnie ponad nim zalotnym wzrokiem (trochę śmiesznie to brzmi).
- Jesteś pewna? Zwykle dziewczyny rzucają dla mnie nawet największych przystojniaków.
-  Czyli jesteś kobieciarzem, z czego nie warto się chwalić. I tak mój chłopak jest przystojniejszy i ma o wiele lepszy charakter od twojego. - wycedziłam i próbowałam go wyminąć. David złapał mnie, przycisnął do ściany i pocałował.
***
<Luke>
- Nie. Ty się stąd nie ruszasz. - powiedział Adrian szybko stając przede mną, zagradzając mi drogę - Jako twój psycholog surowo ci tego zabraniam. - zaśmiał się.
- Wyciągnąłeś to ze mnie siłą, szantażem i alkoholem. Nie jesteś żadnym cholernym psychologiem, tylko lekarzem! - odpowiedziałem, kopnąłem w samochód, poczym się o niego oparłem.
- Psycholog to też lekarz. Jestem chirurgiem. To brzmi lepiej. I nie zniszcz mi samochodu. A on tak zarywa do każdej.  - starał się mnie uspokoić. Ledwo się powstrzymałem od podejścia tam. Na szczęście nawet nie musiałem. Na widok tej scenki ja i Adrian zaczęliśmy się śmiać.

***
<Monica>
Odepchnęłam go od siebie, po czym z całej siły uderzyłam go w twarz.
- Nigdy tego nie rób! Tylko jedna osoba ma prawo mnie całować i na pewno nie jesteś nią ty!  - krzyknęłam i podeszłam do śmiejących się chłopaków.
- Co się tak szczerzycie? - zapytał David, który podszedł do Adriana siedzącego na masce i zajął miejsce obok niego.
- To było piękne. Moni, tak traktujesz każdego chłopaka, który całuje cię z zaskoczenia? - powiedział ze śmiechem Adrian. Przewróciłam oczami.
- Oboje wiecie - wskazałam na braci Castellan - że nie. I gdzie, na Zeu... - przerwałam i zerknęłam na Davida - do cholery jest ta zakochana para? - warknęłam.
- Nikt nie wie... A Moni... Kim jest ten chłopak, któremu pozwalasz się całować i jest tysiąc razy lepszy od Davida? - spytał z głupim uśmiechem Adrian i zerknął na zdezorientowanego Luke'a.
- Oj ty już dobrze wiesz kto to jest. - wysyczałam. Adrian zaniósł się śmiechem  - Mam dość. Idę gdzieś. Nie jedźcie beze mnie choć może to potrwać.
Cała trójka spojrzała na mnie dziwnie, ale nic nie powiedzieli. Szybkim krokiem przeszłam dwie uliczki i stanęłam przed wejściem. Nad drzwiami wysiał transparent "Jack's Tattoos" Trzeba odwiedzić starego przyjaciela. Weszłam do środka.
- Hej, Jack! - krzyknęłam na wstępie.
Z zaplecza wyszedł wysoki umięśniony facet z całymi wytatuowanymi ramionami.
- Monica? Zakładam, że chcesz nową dziarę? - spytał. Pokiwałam głową. Tak, tak, tak... Mam tatuaż. Na biodrze, mam mały, indiański łapacz snów. Miałam szesnastkę jak go sobie zdobiłam. Ciocia nic nie wiedziała... Bardzo często miałam koszmary. Indianie wierzyli, że to odpędzało złe sny. Moja podświadomość uznała, że to pomaga i trochę pomogło. Ale jestem z niego zadowolona.
- Oczywiście - Uśmiechnęłam się - Ale zdaję się na twoją intuicję. - powiedziałam i ściągnęłam kurtkę. Spojrzał na mnie znaczącym wzrokiem - Minęły dwa lata. Mam już osiemnaście lat, więc już nie musimy zatajać przed wszystkimi mojego pięknego łapacza snów.
- Dobra. Gdzie chcesz ten tatuaż? - spytał zakładając rękawiczki.
Zdjęłam kurtkę, a potem podciągnęłam bluzkę. Wskazałam dół pleców, tuż nad spodniami. Jack pokiwał głową i zabrał się do rysowania na kartce swojego projektu. Po kilkunastu minutach już był skończony. On jest geniuszem w swoim fachu. Tatuaże, które normalnie robiłoby się godzinami on potrafi zrobić w jedną.  Dlatego szybko przerzucił rysunek na kalkę. Był to czarny Feniks, wznoszący się w górę. Złożony z czarnych, pozawijanych linii. Pokiwałam głową i położyłam się na stole. Jack przeniósł rysunek na moje plecy i zaczął swoje dzieło. Po jakiejś godzinie, może krócej, nie wiem, skończył, nałożył mi opatrunek i wyprawił tradycyjne kazanie na temat jak uważać na tatuaż i tak dalej...
Wyszłam z zakładu i jak najszybciej pobiegłam do reszty. Percy i Ann juz wrócili. Nie było tylko Clarisse. Nie pytali się mnie gdzie byłam. I dobrze. Później się dowiedzą.

- Gdzie jest Clarisse? - spytał Percy. Po chwili zza stojącego dwa miejsca dalej samochodu wyszła córka Aresa. dziwnie uśmiechnięta.
________________
Oto jest dziewiętnasty rozdział!
Tradycyjnie przepraszam za błędy, bo chyba gdzieś tam są. :)
Rozdział dedykuję Bielanie, dzięki Nałogowy "pisaczu" komentarzy :) 
Jak i dedykacja jest dla Daughter of the Moon. Pisząc "Wszystkie patrzyłyśmy się na nią jak na córkę Artemidy" Miałam na myśli Twoją Jessicę :)
Co do tatuażu Monici... Tworząc tą postać, jej charakter i tak dalej... Przyznam wam się... wzorowałam się na samej sobie :) Czyli mniej-więcej poznając Monicę, poznajecie mnie :) (mam nadzieję, że ją lubicie) Ale łączy nas tylko charakter. Monica ma tatuaż, bo ja kocham tatuaże i sama bym chciała mieć :) A jej tatuaż (feniks) wyglądał tak : 

I pytanie... Jak bardzo lubicie Clarisse? 
I jeżeli ktoś zauważył podobieństwo pomiędzy Davidem, a Kwiatkowskim to... w stu procentach się zgadza. Davida tworzyłam na podstawie Dawida Kwaitkoskiego, którego osobiście nie lubię. Przepraszam, jeżeli kogoś tym uraziłam, ale moja "koleżanka" tak gada o Kwiatkowskim, że wydawał mi się idealny do tej roli :) Na szczęście już go więcej nie spotkamy. 
W ogóle to WESOŁYCH MIKOŁAJEK!!! Które były wczoraj... Pochwalcie się do dostaliście!
Jak bardzo chcecie żeby Moni i Luke już byli razem? Bo nie długo się doczekacie :) To wam mogę zaspojlerować. :)
A i patrzcie co znalazłam w mojej książce do angielskiego. Nawet ona wie, że oni są sobie przeznaczeni :)
Dobra nie zanudzam, bo to zaraz będzie dłuższe od rozdziału :)
Laciata <3
Czy ja wam w zeszłym tygodniu nie dziękowałam na 2500 wejść? W TYDZIEŃ NABIŁO SIĘ PONAD 200!!! KOCHAM WAS!!!
Jeśli czytasz to skomentuj!!!

sobota, 30 listopada 2013

Rozdział 18 - "Po chwili dogoniła nas Afrodyta"

[Odwróciłam się do reszty z triumfalnym uśmiechem. ]

Percy już siedział z Ann na innym Piekielnym Ogarze, ale o wiele większym od tych, które przysłał mi ojciec.
- No dobra. - psy podeszły do mnie. Jeden położył się przede mną. - Zawieziecie mnie i moich przyjaciół na Olimp? - poprosiłam i pogłaskałam jednego delikatnie po głowie. Pozostałe trzy rozdzieliły się pomiędzy Luke'a, Adriana i Clarisse. Każdy wsiadł na swojego i mniej-więcej z Percym im wszystko wytłumaczyliśmy.
- Trzymajcie się. Mocno... - powiedziałam i ruszyliśmy. Podróż cieniem jest niesamowita. Czujesz jakby skóra zaraz miała ci odpaść, ale uczucie ogółem jest niesamowite. Nagle wszystko się zatrzymało, ciemność mnie otaczająca zniknęła i pojawił się normalny chodnik i wejście do Empire State Builging. Po chwili obok mnie pojawiła się reszta. Lekko się zachwiałam. Trochę mnie to wyczerpało.
- Fiu... To było niezłe. - powiedział Adrian z gwizdem na początku, przeczesując sobie włosy ręką.
- Wszystko dobrze? - spytał szeptem Luke, stając za mną. Pokiwałam głową.
- No dobra... Pora iść na Olimp. Czekają na nas... - westchnął Percy... Tsa... Trzeba iść poznać rodzinkę... Weszliśmy do recepcji. Była elegancko urządzona, w odcieniach kawy z mlekiem i czarnego. Ładne połączenie... Za ladą siedział łysy mężczyzna. Bardzo umięśniony. Kiedy podeszłam do lady podniósł na mnie wzrok. Chciał to zrobić Percy, ale go powstrzymałam. To w końcu bardziej moja misja i to ja chcę to załatwić. Wygrzebałam w kieszeni kilka złotych drachm.
- Ja do Aresa. Którędy do windy? - zapytałam słodko. Zawsze, a to zawsze się tak zachowuję w takich sytuacjach. Lucas mówi, że w ten sposób zdobędę wszystko.
- Nie wiem o czym mówisz. - odpowiedział i znów skierował wzrok na komputer pod ladą. Położyłam z brzdękiem przed nim pięć drachm.
- Na 600. piętro, poproszę. - powiedziałam przez zęby. Mężczyzna spojrzał na drachmy i zabrał je z blatu, a w zamian położył kartę. Nie musiał mi nawet tłumaczyć po co mi ona. Wzięłam ją i odwróciłam się w stronę reszty. Pomachałam kartę i skierowaliśmy się do windy. Włożyłam kartę w specjalne miejsce i pokazał się guzik z liczbą 600. Clarisse pospiesznie go nacisnęła. Winda ruszyła do góry z prędkością co najmniej rozpędzonego pociągu. Po kilku sekundach zadzwonił dzwoneczek informujący o dotarciu na wybrane piętro i drzwi się otworzyły. Przed nami ukazała się droga jakby ze złota. Dookoła były chmury. W oddali majaczyły się białe budynki, teatry. Droga prowadziła... na ateński Panteon. Nie ruinę, którą jest obecnie, ale na Panteon bez skazy. Tak jak wyglądał za czasów Greków. Po chmurach biegały roześmiane nimfy. Niektóre grały na instrumentach. Ruszyliśmy złota ścieżką. Cały czas rozglądałam się dookoła podziwiając to wszystko.
- Wiele się zmieniło... - wyszeptał Percy, tak jak ja chłonąc ten obraz.
- Postarałam się. - powiedziała z uśmiechem Annabeth i dała mu buziaka w policzek. Calrisse przewróciła oczami.
- Jak to "łam" ? - zapytałam odwracając się do nich.
- Po bitwie o Olimp, czy na Manhattanie, wszystko jedno, na Olimpie dokonały sie ogromnie zniszczenia i to mnie zatrudniono by zaprojektować nowy wygląd. - pochwaliła się córka Ateny. Pokiwałam głową i zachwiałam się. Szłam tyłem i... właśnie trafiałam na koniec chodnika. Traciłam kontakt z podłożem, gdy Luke złapał mnie w pasie i pociągnął do siebie.
- Naprawdę? Ty musisz zawsze, albo spadać, albo się zranić. I to zawsze ja cię ratuję... - wyszeptał mi na ucho nie puszczając. Zamknęłam oczy na kilka sekund po czym je otworzyłam wyrywając się Luke'owi.
- Jak widać mam szczęście. - powiedziałam z uśmiechem i poszłam dalej, doganiając resztę. Po nie dużym kawałku drogi dotarliśmy do celu. Przed nami w całej okazałości stał grecki Panteon. Weszliśmy do środka. W środku było pięknie. Dwanaście tronów ustawionych w literę "U", tak jak domki w obozie, ale tylko sześć było zajętych. Ukłoniliśmy się bogom. Każdy miał chyba z dwadzieścia metrów, ale poza tym wyglądali jak ludzie. Zeus był w prążkowanym szarym garniturze, z jego szaroczarnej brody sypały się maleńkie iskierki. Posejdon był ubrany jak typowy turysta na Karaibach. Hawajska koszula, spodnie, jak do pływania, klapki. Bardzo, a to bardzo przypominał Perciego. Jeżeli ten zapuści brodę w przyszłości (Percy nie rób nam tego), to będą wyglądać tak samo. Atena miała włosy spięte w koka i kujonki na nosie. Ubrana była jak miła pani profesor na uczelni. Hermes miał na sobie jeansy, jakąś koszulę i sportową bluzę. No i oczywiście swoje słynne skrzydlate trampki. Afrodyta miała na sobie miętową sukienkę i blado różową marynarkę i tego samego koloru szpilki. Jasne włosy opadały na ramiona i plecy. Ares był ubrany tak jak wtedy, gdy nas atakował. Kiedy zobaczył Clarisse, zerwał się z tronu i prawie ją zaatakował, ale uspokoił go Zeus. Ares usiadł z powrotem na tronie.
- Córka Hadesa, syn Hermesa, córka Aresa, zdrajca, bohater Olimpu i jego dziewczyna... Co tu robicie? - zapytał Zeus. Luke mocno zacisnął pięści. Złe wspomnienia...
- Zeusie. Nie będę tolerować takiego zachowania wobec mojej córki. Gdyby nie ona Olimp by nie wygrał. To przecież ona powiedziała Perciemu, że zdrajca jeszcze może zapanować nad Kronosem. - obroniła ją Atena. Luke miał utkwiony wzrok w podłodze i mocno zaciskał pięści.
- I ja i mój syn tu jesteśmy! - krzyknął Hermes wstając z tronu.
- Wiem! Ale moja córka też tu jest!!! - zawołała Atena również wstając.
- Nie kłóćcie się!!! - krzyknęła mała dziewczynka, siedząca przy ognisku, nie zauważyłam jej wcześniej.
- Mogę w końcu pozbyć się tej dziewczyny? - zapytał Ares ponownie wstając z tronu i podchodząc do Clarisse.
Stanęłam obok niej i wyciągnęła diament.
- Tato. To chyba należy do ciebie.
- Diament Angelici... - wyszeptał i jakby oczy mu się zaszkliły. Wyrwał go z ręki Clarisse i po jego twarzy przemknął cień. - Clarisse co tu robisz?
- Tato... chciałeś pozabijać wszystkie swoje dzieci. Oddałam ci twoją zgubę. - powiedziała lekko przez łzy.
- No dobra dość tych słodkich scen. - przerwał Zeus - Załatwiliście co trzeba, musimy dokończyć naradę.
- Monico. Ostatnio nic dla ciebie nie miałem. - Hermes zignorował ojca, wstał z tronu i wyciągnął z torby jedną małą i jedną wielką paczkę - Tym razem mam coś dla ciebie. - podał mi większą paczkę, poczym podszedł do Luke'a - A to jest dla ciebie - dał mu mniejszą paczuszkę - Mam nadzieję, że szybko zrobisz z tym to do czego jest to przeznaczone. Pięć godzin ganiałem tam i s powrotem, po to. Teraz już możecie wracać. - odprawił nas.

Wyszliśmy z sali tronowej, jak i z Panteonu. Po chwili dogoniła nas Afrodyta.
________________________
Oto jest osiemnasty rozdział.
Oczywiście przepraszam za błędy. 
Mam nadzieję, że się podoba :)
Ten bonus o wiktoriańskiej Anglii już zaczęłam pisać, ale jest na etapie chyba dwóch zdań. Muszę zebrać materiał, żeby jak najbardziej oddało klimat sytuacji.
Pamiętacie jak 18 listopada dziękowałam za prawie 2000 wejść? W dwanaście dni doszło do 2500!!! Dziękuję!!!
Nie zanudzam
Laciata <3
Jeśli czytasz to skomentuj!!!
P.S tak z ciekawości... Ile macie lat? Jestem ciekawa, czy mojego bloga czytają same starsze ode mnie osoby :) (jak ktoś nie chce pisać nie musi) :) Loffciam was!!!

sobota, 23 listopada 2013

Rozdział 17 - "Biegałam po pokoju przewracając wszystko już kilkanaście minut"

Wzięłam dłuuugi prysznic i ubrałam czarne legginsy, białą tunikę z czarnym nadrukiem. Ubrałam moje botki i skórzaną kurtkę. Rozczesałam włosy i w tej chwili wrócił do mnie mój sen. Luke podszedł do mnie jak spałam. Czule odgarnął mi włosy z twarzy, czule głaskał mnie po twarzy. Później jak usiadł na łóżku i zaczął ręką jeździć po moim ramieniu obudziłam się i przyciągnęłam go do siebie... pocałowałam. Nie potrafiłam inaczej. Później poprosiłam by położył się obok, bo mi zimno, co było dalekie od prawdy, bo po jego dotyku byłam rozpalona. I on to zrobił. Położył się obok. Powiedział mi dobranoc, pocałował mnie w czoło, nazwał mnie "skarbem". A potem jeszcze dodał "Kocham cię". Jak bardzo bym chciała by to była moja codzienność. Żeby to była prawda... Chociaż to nie możliwe. Tylko w snach mogę się tym zadowolić. Ech...
Wyszłam z łazienki i nikogo nie zastałam w pokoju. Pewno już wyszli i czekają na mnie na dole. Zeszłam do recepcji, ale nie zastałam tam nikogo oprócz śpiącego w pracy Maksa. Przewróciłam oczami i wróciłam na górę. Perciemu i Ann nie będę przeszkadzać. U Clarisse nie jestem mile widziana. Zapukałam do Adriana. Może ma jakieś tabletki na ból głowy? Nie doczekując się zaproszenia weszłam do pokoju. Zastałam dwóch braci Castellan.
- Moni? Coś się stało? - zapytał Adrian wymownie spoglądając na Luke'a, siedzącego (raczej rozwalonego...) na fotelu. On tylko wziął łyk czegoś złotawego, co miał nalane do typowej szklanki do whiskey.
- Głowa mnie boli... Masz jakieś tabletki czy coś? Plis... powiedz, że tak... - poprosiłam. Adrian westchnął głośno i wszedł do łazienki. W oczekiwaniu na niego rzuciłam się na jego łóżko.
- Nie... Moje było wygodniejsze... - wymamrotałam do siebie. Usłyszałam jakby "Ta..." z ust Luke'a, ale pewno mi się zdawało. Przecież on spał na kanapie... Po kilku minutach wrócił Adrian.
- Trzymaj. I proszę, następnym razem pukaj, dobra? - powiedział i pomógł mi wstać.
- Przecież pukałam. Musieliście nie usłyszeć. No dobra. Będę u siebie, albo u Ann. Pa, pa.
Podeszłam do drzwi, razem z Adrianem jako eskortą. Właśnie uświadomiłam sobie, że jest bez koszulki. Przejechałam wzrokiem po jego torsie i stwierdziłam, że musiał naprawdę mieć dużo wolnego czasu, by pogodzić naukę, dziewczyny i jeszcze dużo chodzić na siłownię. Ale ma się czym pochwalić.
- Do zobaczenia za paręnaście minut, przynajmniej tak myślę. - powiedziałam jeszcze na koniec i dałam mu przelotnego buziaka w policzek. Jak przyjaciółka. On nie jest dla mnie kimś więcej. Jest jak brat... Ktoś z kim mogę sobie pogadać. Jak zamykał drzwi usłyszałam jeszcze jak mówi do Luke'a , ze śmiechem : "Tylko mnie nie zabij, braciszku. Wracamy do sesji u psychologa?" Luke odpowiedział mu przekleństwem... nie ładnie tak Lukie... Nie ładnie.
Weszłam do pokoju i usiadłam na łóżku. Po chwili opadłam na poduszki. Wzięłam tą na której nie spałam i przycisnęłam do siebie. Pachniała Luke'm... Może wziął ją na kanapę? Tak, na pewno... Nie ma innej możliwości. Przytuliłam ją jeszcze mocniej do siebie. Wtedy do pokoju weszła Ann.
- Hej. I jak się spało z Luke'm w jednym pokoju? - zapytała siadając obok na łóżku.
- Tsa... On na kanapie a ja na łóżku... Ale mam to. - wymamrotałam i rzuciłam w nią poduszką.
- Zgaduję, że to na niej spał Luke. - powiedziała ze śmiechem. Rozmawiałyśmy tak jeszcze jakieś dziesięć minut, gdy do pokoju weszli Luke i Percy.
- Ann, skarbie jedziemy. Mam twoją torbę. - poinformował syn Posejdona. Ja i Luke przewróciliśmy oczami. Syn Hermesa zabrał swój plecak w wyszedł z pokoju mówiąc, że z Adrianem czekają na dole. Percy i Ann poszli w jego ślady. Ja powiedziałam, że jeszcze sprawdzę czy mam wszystko. Jest, jest, jest, jest, jest... pamiętnik... NIE MA!!! Zaczęłam wszystko wywracać do góry nogami. Pod materacem. Pod poduszkami na kanapie. W szafach. W łazience. Nie ma!!! Bogowie... Gdzie jest mój pamiętnik?!!! Biegałam po pokoju przewracając wszystko już kilkanaście minut. W końcu wszedł Luke.
- Ile mo... Co ty tu zrobiłaś, na Zeusa?! - krzyknął, gdy zobaczył stan pokoju.
- Gdzie twój plecak? - zapytałam i obiegłam go dookoła z dwa razy. Złapał mnie za ramiona zatrzymując przed sobą.
- Czego szukasz?
- Mojego pamiętnika... Nie mam go w torbie. Nie wiem, gdzie jest. - wyszeptałam powoli wpatrując się w jego oczy... Nigdy nie przestanę się nimi zachwycać...
- Wszędzie sprawdziłaś? - zapytał puszczając mnie, ale nie odrywając ode mnie wzroku. Pokiwałam niepewnie głową. - Na pewno? - znów pokiwałam głową. Wyszliśmy z pokoju.
- Mam go do cioci... Nie wiem, co zrobię jeśli go nie znajdę... - wyszeptałam. Odwrócił się w moją stronę.
- Znajdzie się. - powiedział i lekko się uśmiechnął. Zeszliśmy na dół. Byłam przybita. W pokoju na pewno go nie było. Podeszłam do recepcjonisty. Na szczęście nie był to Max.
- Gdybyście coś znaleźli w naszych pokojach, proszę od razu do mnie zadzwonić, dobrze? - poprosiłam i lekko się uśmiechnęłam. Chłopak pokiwał głową, a ja wróciłam do reszty.
- Co jest, Moni? - zapytał Adrian opierając łokieć na moim ramieniu. Był wyższy ode mnie mniej więcej o piętnaście centymetrów.
- Zabije cię za to metr osiemdziesiąt pięć. I nie wiem, gdzie jest mój pamiętnik. Na pewno miałam go tutaj, bo wieczorem pisałam w nim, ale dziś nie mogę go znaleźć. Zadzwonią do mnie jak go znajdą. - powiedziałam i strąciłam jego łokieć.
- Osiemdziesiąt siedem. I Luke... Pokaż plecak. - rozkazał z pewnością w oczach. Luke zdziwiony otworzył plecak. Na wierzchu leżał mój pamiętnik... Adrian spojrzał na niego z triumfalnym uśmieszkiem.
- Włożyłeś mi go tam, prawda? - zapytał oddając mi moją zgubę. Przekartkowałam wszystko dokładnie, patrząc czy żadna literka, która nie była zamazana nie zamazała się, czy żadne zdjęcie sie nie odkleiło. Wszystko było na swoim miejscu.
- Masz szczęście. Wszystko jest jak było. - powiedziałam dźgając go kilka razy palcem w pierś.
Wyszliśmy z hotelu.
- Ja i Monica, możemy poruszać się cieniem za pomocą piekielnych ogarów, ale wy... - powiedział Percy - Ewentualnie każde z nas mogło by wziąć jedną osobę. Zostają dwie.
- Chwilunia... Gdyby wezwać sześć piekielnych ogarów... Po jednym dla każdego. Pięć. Ann i Percy w pakiecie. Dalibyśmy radę przenieść się na Olimp. Właśnie. Przez tyle czasu nadal nie wiem, gdzie jest Olimp? - zapytałam przysiadając na ziemi.
- Nie siadaj na ziemi, bo wilka dostaniesz. - powiedział Adrian ze śmiechem.
- Mówisz jak moja ciocia... - pokręciłam z zażenowaniem głową i niechętnie wstałam z ziemi.
- Odpowiadając na twoje pytanie Moni... Na 600. piętrze Empire State Building. I wystarczy jeżeli przywołasz cztery. Ja mam swojego prywatnego piekielnego Ogara. - odpowiedział mi Percy.
- To się dostaniemy. Kto jest za przyzwaniem ogarów i podróżowanie cieniem, aż pod nasz cel? - zaproponowałam po raz setny i podniosłam rękę. wszyscy poszli w moje ślady. Stanęłam tyłem do nich, a przodem do małego lasku. Za drzewami, mimo popołudnia, było ciemno.
- Robiłaś to już kiedyś? - zapytał Percy. Pokręciłam głową.
- Nie, ale ty się skupiaj na przyzwaniu swojego Ogara. Ja tu muszę skupić się na czterech. Powiedziałam i znów skupiłam się na ciemności. "Tato... ostatnio proszę cię o wiele... Te szkielety bardzo nam pomogły. Teraz proszę, byś przysłał do nas cztery Piekielne Ogary.Wiem, że nad nimi zapanuję. Wiem, że jeżeli przyślesz je ty będą przyjazne dla mnie i moich przyjaciół. Nico wytłumaczył mi jak się podróżuje cieniem na ogarach. Dam radę. Proszę..." Wygłosiłam w myślach modlitwę. Usłyszałam warczenie psów i z lasku wyszło pięć rottweilerów, niedużo mniejszych od samochodu osobowego. Odwróciłam się do reszty z triumfalnym uśmiechem.
________________
Oto jest siedemnasty rozdział. 
Zgodnie z tradycją przepraszam za błędy. 
Następny za tydzień, jak zawsze. Ale warunkiem jest osiem komentarzy. Nie ma ośmiu komciów, nie ma rozdziały w weekend. Jestę Zua i żebrzę / szantażuję o komcie :) I tak was kocham <3
A teraz pytanie dla Was!!! (jak Niekryty)
Dziś wpadł mi pomysł na bonus... Ale... taki inny. Pomyślałam, żeby przenieść Luke'a, Monicę, Ann, Perciego, Adriana i innych do wiktoriańskiej Anglii... i zupełnie pominąć wątek z bogami. Byli by "zwykłymi" śmiertelnikami. Oczywiście nie ominę wątku miłosnego, bo to będzie jeden z dwóch głównych wątków. Co wy na to? Przyznam się, że jeszcze nie zaczęłam go pisać, ale mogę zacząć... 
Zachęcam do pytań!!!
Nie zanudzam
Laciata <3
Jeśli czytasz to skomentuj!!!

poniedziałek, 18 listopada 2013

Rozdział 16 - Bez tytułu bo to bardziej bonus :)

(genialny tytuł) Tak przed notką. Kto wie, czemu akurat dziś chciałam dodać rozdział? No dobrze... treść właściwa... : (przypominam... CAŁY Z PERSPEKTYWY LUKE'A)

Afrodyto... Co ja ci zrobiłem? Ta piep... cholerna przepowiednia o synu Hermesa i córce Hadesa. Potem mój brat i przepowiednia się wypełniła. Oczywiście. Bo Monica musiała polecieć na tego "nieskazitelnego" miłego, cholernego lekarza Adriana. A on na nią. I tak oto ta genialna przepowiednia się spełnia.
Teraz jeszcze po mamie, po jej ciotce, po tej całej akcji z tym diamencikiem Aresa. I tym recepcjonistą. Za cholerę nie wiem co we mnie wstąpiło, by to powiedzieć. Po prostu... musiałem. Nie przeżyłbym jeszcze jednej nocy w innym pokoju niż ona. Po pierwszym hotelu Lightmarków i nocy tam (Przecież nie mogłem pozwolić by spała na kanapie), po prostu jak jej nie widzę dostaję szału. A jak już ją widzę to chcę tylko jednego. Jej. Chcę ją całować, przytulać...
Czemu? Thalia i Ann to były tylko jakieś głupie zauroczenia, ale ona... Według mnie jest perfekcyjna pod każdym względem.
Zastanawia mnie jedno... Czemu skoro ona jest zakochana w Adrianie, to pozwala mi się całować? Nie ważne... Ważne, że pozwala.
Jest druga w nocy, a ja, do cholery, nie mogę spać. (Nadużywam słowa cholera...) Świadomość, że ona jest trzy metry dalej nie da mi zasnąć. Już nie wiem co jest gorsze... Bycie z nią w jednym pokoju, bez możliwości podejścia do niej i przytulenia, albo pocałowania, czy bycie w innym pokoju z wielką ochotą użycia talentu od Hermesa do otwierania zamków i przejścia do niej, tak jak poprzednio. Nic nie mogło mnie powstrzymać...
Skoro ja mam takie piekło to co musi mieć Adrian? Albo co miał Percy nim zaczął chodzić z Ann tak na poważnie...? Wolę nie wiedzieć... Ale... skoro mój brat jest w niej zakochany to czemu nie są razem w pokoju? Nie wiem, ale mnie to cieszy.
Podświadomie podszedłem do łóżka i przykucnąłem przy Monice. Kosmyk jej długich ciemnych włosów opadł jej na twarz. Błękitne tęczówki były skryte pod powiekami. Jest prześliczna. Delikatnie odgarnąłem ten kosmyk. Chciałbym ją przytulić i nie puścić do rana, by takie noce były zawsze. Przejechałem palcami po jej policzku, ustach. Jej równy oddech delikatnie owiewał mi palce.
Podniosłem się i usiadłem na łóżku. Jej idealna sylwetka odznaczała się pod kołdrą. Moja ręka automatycznie powędrowała do jej ramienia, poczym zjechała w dół i w górę, i tak kilka razy. Na jej skórze po moim dotyku pojawiała się gęsia skórka.
Jej oczy delikatnie sie otworzyły. Cholera...
- Luke? - spytała cichym, zaspanym głosem. Jak bardzo bym chciał słyszeć tak wypowiedziane swoje imię co rano... - To sen, prawda? Tak naprawdę tu nie siedzisz... - wyszeptała jeszcze i podniosła sie tak, by złapać mnie za szyję i pociągnąć w dół - Więc nic się nie stanie jak zrobię to...
I mnie pocałowała. Najpierw delikatnie, później bardziej namiętnie... Od jakiś trzech dni (nie wiem ile spędziliśmy w tunelach) nie czułem w ustach tej słodkiej nutki brzoskwini, która towarzyszy mi przy każdym pocałunku z nią. Tak mi tego brakowało... Po kilku minutach odsunęła się ode mnie.
- Połóż się tu, proszę... Zimno mi... - wyszeptała nadal trzymając ręce na mojej szyi. Nie mogłem powstrzymać cichego śmiechu. Pocałowałem ją delikatnie w czoło i położyłem się po drugiej stronie łóżka od razu ją do siebie przytulając.
- Dobranoc, skarbie... - szepnąłem jeszcze do jej ucha i znów pocałowałem w czoło. Ona westchnęła słodko i bardziej się we mnie wtuliła. To jedna z najlepszych nocy w moim życiu... Jej cichy oddech mieszał się z moim, a jej serce zdawało się bić takim samym przyśpieszonym rytmem jak moje... Bezgłośnie wyszeptałem jeszcze "Kocham cię" i Morfeusz zabrał mnie do swojego świata, pokazując mi moją przyszłość z Monicą... Niestety nie ma możliwości jej spełnienia, bo ona kocha Adriana, Adrian ją. Pozostaje pytanie, czemu ona chce, bym tu leżał i ją przytulał. Czemu Adrian był zadowolony z tego, że ją pocałowałem? To wiedzą tylko oni. Może nie usłyszałem, jak dodał coś o tym, że mnie zabije z tego powodu? Nie wiem. Na razie nie mam co nad tym myśleć. W głowie usłyszałem cichutki śmiech... dziecka... Morfeusz, aż tak ubarwia moje sny?
Na szczęście obudziłem się przed Monicą... Leżała z głową na moim torsie delikatnie mnie obejmując. Moje ręce spoczywały na jej tali.
- Dzień dobry, skarbie... - szepnąłem i złożyłem na jej czole długi pocałunek, poczym delikatnie ją z siebie ściągnąłem. Od razu jak wstałem poczułem straszną chęć położenia się znowu obok i poczekania, aż otworzy oczy i zobaczę jej piękne, błękitne tęczówki. W ogóle nie wygląda na córkę Hadesa. W niczym nie przypomina Bianki, ani Nico. Często pomocną cechą, by określić boskiego rodzica są oczy. Wydawało mi się niemożliwe by dziecko Hadesa miało niebieskie oczy, to tak jakby dziecko Posejdona miało ciemne oczy.
Ostatni raz przejechałem ręką po jej jedwabistych włosach i delikatnej, prawie białej skórze i poszedłem z plecakiem do łazienki. Chęć powrotu do niej była tak silna, że nogi najprościej odmówiły mi kolejnych kroków i osunąłem się po drzwiach na podłogę. Spokojnie... Dopóki się nie ogarnę nie wyjdę s tond. Moją pierwszą reakcją będzie rzucenie się na nią, jak się tu nie opanuje. Wstałem i obmyłem twarz zimną wodą. Trochę lepiej... Zimny prysznic też dobrze mi zrobił. Wszystko robiłem ledwo przytomny... Złym pomysłem było podejście wtedy do niej... Przy niej tracę cały rozsądek... Chcę ją tylko całować, przytulać i mieć gdzieś wszystko inne. Liczy sie tylko ona... Im więcej jej dotykam, im częściej całuje, tym bardziej tego chcę, a jak tego nie robię nie mogę skupić się na czymś innym niż jej słodkie usta, piękne oczy, idealna figura, długie nogi... Stop!!!
 W jeansach, wycierając włosy, wyszedłem z łazienki i walnąłem plecak gdzieś w kąt. Ręcznik wylądował, gdzieś po drugiej stronie. Monica jeszcze spała... Wynalazłem w plecaku jakąś koszulkę i włożyłem ją na siebie. Wtedy coś cicho wyszeptała, a ja myślałem, że oszaleję. Jej słodki głos o tej porze i w takiej sytuacji dobrze na mnie nie wpływa...

- Cholera, oszaleję przez nią. Niech ta cudowna, rockowa wersja Śpiącej Królewny się obudzi. - zacząłem cicho mówić do siebie. Wtedy się obudziła. "Nie... nie rzucisz się na nią. Nie..." powtarzałem sobie w głowie. Szybko się rozbudziła i poszła do łazienki mówiąc, że głowa ją boli. Mam nadzieję, że nie przeze mnie...
____________
Oto przed wami cały rozdział/bonus z perspektywy Luke'a!!!
Może trochę przesadziłam w niektórych momentach, ale jest... 
Od teraz przed każdą słodką scenką jaką będę pisać, najpierw przeczytam ten rozdział. :)
Szczerze to chyba wyszedł mi średnio. 
Mam nadzieję, że się podoba. 
Rozdział dedykuję każdemu kto to czyta i komentuje. Loffciam was!!! <kocham słowo Loffciam...>

A teraz muszę się wytłumaczyć, czemu rozdział jest dziś, a nie w weekend, choć na weekend był skończony. 
Więc... Dwadzieścia sześć lat temu w Canton, w stanie Ohio, urodził się nasz cudowny odtwórca roli Luke'a Jake Abel!!! Tak Jake dziś ma 26. urodziny, więc HAPPY BIRTHDAY JAKE!!! <napisałam to sobie dziś na ręce w trzech zeszytach...>
I z okazji jego urodzin... pospamię giffkami i zdjęciami. <ostrzegam rozróżniam prawie każdą jego rolę>

Na początek Jake, jako Jake. :)

Teraz jako Luke <3
 
Kocham ten giff....

Adam Winchester-Milligan z Supernatural <ktoś ogląda?> <3

Ian O'Shea z Intruza <3

Mark James z Jestem Numerem Cztery <3
<dokładniej to jest wpadka, ale...>

Widziałam wszystkie z tych filmów (seriali SPN nie można ominąć) i strasznie mi się podobały, więc polecam.
A teraz... wiadomość. W zeszłą niedzielę (10.11.2013 r.) Jake ożenił się z Ally Wood!!! Wszystkiego najlepszego!!! znowu...
<dowiedziałam się tego na Informatyce jak szukałam tapety na komputer... na początku nie wierzyłam...>

No dobra... Fiu... dużo tego... 
Nie zanudzam 
Laciata <3
Jeśli czytasz to skomentuj!!!
P.S Dziękuję, dziękuję, dziękuję. Za prawie DWA TYSIĄCE WEJŚĆ!!! Arigato!!! <znów szpanuję japońskim>
Jane!!! <pa po japońsku> :)