Walentynki. Czternasty luty. Ulubiony dzień Afrodyty. Tak
każdy przez cały tydzień określał ten piątek. Dla mnie to tylko cały dzień
wolny. Każdy robi co chce!
Ann jest umówiona z Percym dopiero po obiedzie, więc nie
będę samotna przynajmniej do tego czasu. Adrian zabrał Thalię do miasta na
"Wielki dzień z... czymś tam".
- MONICA WSTAWAJ!!! - krzyknął mój "kochany"
braciszek i zepchnął mnie z łóżka.
- Dobra już, dobra... - jęknęłam i rozłożyłam ręce i
wyprostowałam nogi na podłodze - Kurka wygodnie tu...
- Powiedziałem wstawaj! Musisz mi w czymś pomóc!!! -
krzyknął.
- Czyżby randka z Lily? - zapytałam śmieszne poruszając
brwiami. Nico westchnął i podszedł do mnie wyciągając rękę. Wstałam za jego
pomocą i spojrzałam na zegarek.
- Jest 10 a ja spałam? Czemu nie obudziłeś mnie na
śniadanie? - spytałam.
- Całą noc rozpisywałaś się jaka to jesteś samotna, bo nikt
cię nie kocha i poszłaś spać o 3 w nocy, więc cię nie budziłem. Masz naleśniki.
- powiedział i podstawił i pod nos talerz naleśników.
- Mówiłam ci już, że cię kocham, braciszku?
- Tylko jak czegoś chciałaś. Dobra. - wyrzucił z szafy dwie
pary spodni, trzy koszule i pięć koszulek - Teraz mi powiedz, co ja mam włożyć.
Chcę normalnie wyglądać.
- Braciszku... - zaczęłam i wstałam. Podeszłam do niego i
poczochrałam mu włosy - Ty nigdy nie będziesz wyglądać normalnie. Ej, co to jest? - zawołałam, gdy zobaczyłam
kwiaty w wazonie. Dokładniej moje ukochane holenderskie tulipany. Podeszłam do
nich i wzięłam do ręki liścik leżący obok. "Dla Monici". Wow... mam wielbiciela!!! To postęp.
- Weź się ubierz, a nie w piżamie w czaszki chodzisz! -
krzyknął Nico. Biedak naprawdę stresuje się tą randką z Lily.
Spojrzałam na swoją piżamę. Spodnie w szaro-czarno-białą
kratkę i czarna bluzka z długim rękawem z białą czachą z przodu. Pokręciłam z
westchnieniem głową i wyjęłam z szafy ciemne jeansy, luźną bluzkę z
prześwitującego, miętowego materiału z czaszką wyszytą na środku (jak ja kocham
czaszki...) i czarną podkoszulkę. Przebrałam się szybko. Teraz czekało mnie
straszne zadanie.
Nico stał przed lustrem i próbował zawiązać sobie krawat.
Zerwałam mu go z szyi.
- Lily lubi jak ubierasz się tak jak ubierasz, więc ubierasz
to - podałam mu bluzkę z jakimś białym wzorem i ocieplaną kurtkę z kapturem - A
spodnie mogą zostać.
Nico ściągnął koszulę, a ja zagwizdałam.
- Kurka, jak ty to robisz, że jednocześnie jesteś takim
chuderlakiem, a masz taką klatę?!
Braciszek wzruszył ramionami i założył swoją koszulkę. Pożegnawszy
się ze mną, wyszedł na spotkanie z Lily. Dosłownie pół sekundy później do domku
nr 13 wparowała Annabeth. Odgarnęła włosy z twarzy i pokazała mi czarną różę.
- Znalazłam to pod swoim łóżkiem dziś rano. Jedna była
czerwona, dla mnie, a druga czarna z podpiskiem "Dla Rockowej wersji
Śpiącej Królewny" A każdy wie, że chodzi o ciebie. - wytłumaczyła, kiedy
ja włożyłam różę do tulipanów.
- Ale tylko jedna osoba nazwała mnie "Rockową wersją
Śpiącej Królewny" i to raz... Na dodatek nawet nie wiem, czy mi się to nie
przyśniło!!! - krzyknęłam.
- A no tak... "Missing hotel beds, I feel your
touch*" - zanuciła.
- To był sen!!! - krzyknęłam.
- Dobra... Rozumiem! - uniosła ręce w pojednawczym geście-
Chodź! Nie będziemy siedzieć u ciebie!
Chodziłyśmy po obozie i gadałyśmy o wszystkim i o niczym.
Nagle podbiegł do nas chłopak od Hermesa.
- Monica? - spojrzałam na niego zaciekawiona - Lu... Pewna
osoba kazała mi to tobie przekazać.
Podał mi małe pudełeczko. Był tam piękny wisior z czaszką,
bransoletka i pierścionek do kompletu. Dołączony był też liścik. Znajomym
charakterem pisma było napisane "Mam
nadzieję, że będziesz to nosić. Jeżeli poprosisz ojca, (lub dziecko
Hekate) to będzie mógł być Twój sztylet
w wisiorku..."
- To pismo Luke'a wiesz o tym? - spytała ostrożnie Annabeth.
Wydarłam się na pół obozu...
- Czy to wszystko było od Luke'a?
- Ja ci tylko mówię, że to jego pismo. - uniosła ręce jakbym
do niej celowała z broni. - Dobra zaraz idę na "randkę" z
Glonomóżdżkiem, więc... Powodzenia z "Tajemniczym Wielbicielem" -
nakreśliła w powietrzu cudzysłów - Czytaj Luke'm... - szepnęła i zwiała.
Przez cały dzień natykałam się na coraz więcej takich
rzeczy. Bombonierki, kwiaty... Nawet miś. Taki słodki. Słodszy niż ten od Hermesa,
a tego ciężko było pobić. trzymał w łapkach takie piękne czarne serduszko...
Czemu ja kocham czarny? To taki nie walentynkowy kolor.
Z tym misiem był jeszcze liścik, napisany tym samym
charakterem pisma co poprzedni.
"Doskonale już
wiesz kim jestem, prawda, Cudowna Rockowa Wersjo Śpiącej Królewny?
Nie wieżę, że to
piszę, ale... Czekam na Ciebie... Wiesz gdzie. "
I to potwierdziło mnie we wszystkim... Liściki, kwiaty,
czekoladki (które kocham) były od Luke'a...
"Wiesz
gdzie" Oczywiście, że wiem. Jakbym miała nie wiedzieć. W tamtym
miejscu całowałam się z trzema chłopakami, zniszczyłam jak i pierwszy raz
zagrałam na mojej gitarze...
Pognałam do ukrytego miejsca nad jeziorem, ale... Było tam
pusto... Nie było tam nikogo.
- Kłamca jeden... - wyszeptałam łamiącym się głosem. Głupia,
Głupia, Głupia. Odwróciłam się i już chciałam biec do domku, ale wpadłam na
coś. Poprawka : wpadłam na kogoś. Podniosłam wzrok i napotkałam cudowne
niebieskie oczy Luke'a. Schylił się lekko i mnie pocałował... Po raz pierwszy
od... Bogowie, cholera wie kiedy... Kocham go całować. Kocham w ogóle go
całego. Po tych kilku latach mi nie przeszło...
- Wesołych Walentynek... - szepnęłam, gdy się od siebie odsunęliśmy.
- Nawet nie wiesz jak wesołych. Bogowie... - przeczesał ręką
włosy...
- Czemu? - spytałam cicho.
- Afrodyto wspomóż mnie... - szepnął cicho, poczym
kontynuował głośniej - Moni... Pamiętasz jak podczas twoich pierwszych dni,
praktycznie przy tobie skakałem, a potem nagle zacząłem cię ignorować?
- Jakbym miała nie pamiętać...
- Chejron mi zakazał. Przepowiednia jednak się wypełniła, bo
ja i tak... Bo ja i tak się w tobie zakochałem. I dlatego na początku
nienawidziłem Adriana. Myślałem, że on ci się spodobał i najprościej mówiąc
szalałem z zazdrości. Moni... - zamknął oczy i wziął głęboki wdech, a ja patrzyłam
na niego zapominając o oddychaniu - Kocham cię...
Zaniemówiłam. Chociaż od początku jego mowy spodziewałam się
tego wyznania - zaniemówiłam. Facet moich marzeń (co z tego, że starszy o
jakieś 6 lat? Wiek to tylko liczby) właśnie wyznał mi miłość!!! Z krzykiem
rzuciłam sie na niego.
- Ja ciebie też... Od samego początku. - szepnęłam już go
całując.
Luke podniósł mnie cichym pomrukiem (Jej! Nareszcie mam
swojego kotka) i zaniósł mnie do domku Hadesa.
A reszty już się chyba każdy domyśla... Nico na szczęście
nie zjawił się przez całą noc w domku...
To były najlepsze walentynki mojego życia...
_______________________________
* wers pierwszej zwrotki piosenki Black Veil Brides "The Morticians Daughter" (którą kocham)
Tak oto poznaliście moją Mroczną Stronę. Na którą przeciągnęła mnie Weronika Lynch. (TO WSZYSTKO PRZEZ CIEBIE POKEMONICO!!!)
Mam nadzieję, że się podoba.
To jest takie wynagrodzenie za to, że Moni w treści właściwej jest z Rockym i ześwirowała. :)
Ma się to do fabuły do momentu w jakim Adrian, Ann, Moni, Luke, Percy i Clarisse wrócili z misji, no i Moni nie zabiła Clarisse.
A teraz mały bonusik w bonusie, do którego napisania zmusiła mnie Wera (choć naprawdę napisałam go w głupawce, ale dobra)
Dwa miesiące później :
- CHOLERA!!! Nie, nie, nie, nie, nie, nie i jeszcze raz
nie!!!
- Moni co ty robiłaś w te Walentynki! - krzyknęła Annbeth
patrząc na test ciążowy w mojej ręce
- To co ty.
No to nie zanudzam. Rozdział będzie jutro
Laciata <3